Młot na modernistów | |
Wpisał: Łukasz Kluska | |
02.01.2008. | |
Łukasz Kluska (z NCz! nr. 37, 2007) 100. Rocznica encykliki „Pascendil” św. Piusa X przeciwko modernistom Młot na modernistów „Mistrzu - spytałem - skąd ten chór boleści, Kto ów lud taką snadź rozpaczą zdjęty?” On rzekł: „Męczarnię takiej podłej treści Znoszą w tym miejscu te dusze mizerne, Które bez hańby żyły i bez cześci. Są zaś wmieszane między owe bierne Rzesze aniołów, które samolubne Żyły, ni wrogie Bogu, ni też wierne.” W „Boskiej komedii”, gdy Dante przekroczył tylko bramy piekła, jako pierwszych na swej drodze napotkał pogrążonych w rozpaczy potępionych aniołów. Byli to aniołowie, którzy zachowali bezstronność, gdy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu. Nie można było im zarzucić, że byli niewierni lub że otwarcie przyłączyli się do buntu księcia ciemności. Ich winą była obojętność. Gdy Lucyfer wypowiedział posłuszeństwo Bogu, przybrali oni postawę wyczekującą: „poczekajmy kto zwycięży”. W tym roku mija 100-tna rocznica ogłoszenia przez papieża św. Piusa X najważniejszego dokumentu w jego pontyfikacie - encykliki „Pascendi dominici gregis” - dogłębnie demaskującej najbardziej przewrotną herezję, jaka kiedykolwiek uderzyła w Kościół katolicki, gdyż godzącą w cały depozyt katolickiej wiary. Od niepamiętnych czasów świat był areną działań niezliczonej rzeszy herezjarchów, począwszy od arian negujących bóstwo Chrystusa, monofizytów uznających tylko jedną naturę Zbawiciela, przez kalwinów, lutrów etc. Jednak z herezją równie niebezpieczną jak modernizm, Kościół nigdy wcześniej nie stawał do wojny. Jest ona nieporównywalnie gorsza, gdyż atakuje wszystkie dogmaty naraz i każdy artykuł wiary z osobna. Jeśli nieco wysilimy naszą wyobraźnię, możemy przyrównać Kościół katolicki do oblężonej twierdzy strzegącej absolutnej prawdy otrzymanej od Boga herezję zaś do barbarzyńskiego najeźdźcy, którego celem jest tylko zniszczenie. Zwykle strategia prowadzenia działań oblężniczych polega na tym, aby wybrać najsłabszy i najmniej strzeżony punkt obrony i tam skierować główne uderzenie. Modernizm zaś dlatego jest „najeźdźcą” najgroźniejszym ze wszystkich, że potrafi uderzyć na oblężoną twierdzę Kościoła ze wszystkich stron jednocześnie. Św. Pius X określał to w sposób następujący: „gdyby ktoś zadał Ci sobie trud zebrania wszystkich błędnych twierdzeń wymierzonych przeciw wierze i wyciśnięcia z nich niejako soków i krwi - zapewne nie mógłby tego dokładniej uczynić niż moderniści”. Wielki papież, wskazując na przyczyny chwastów modernizmu w Winnicy Pańskiej, wskazał ich trzy zasadnicze źródła: pycha (stworzymy doskonalszą religię niż ta, którą przekazuje nam XX wieków Tradycji), ciekawość (pragnienie nowości) oraz ignorancja (nieznajomość nauki Kościoła). Dziś, dokładnie po stu latach od ogłoszenia ,,Pascendi”, można śmiało przyznać, że triumfalna inwazja modernistów na Kościół, jaka zaistniała na skutek II Soboru Watykańskiego, okazała się tak skuteczna, gdyż przytłaczająca większość biskupów, księży i wiernych w godzinie wielkiej próby (może największej w historii?) przybrała postawę aniołów u bram piekieł, jaką znamy z kart „Boskiej komedii” Dantego Alighieri. Przez brak miłości Boga, przez zatwardziałość zimnych serc ludzi modernizm zawładnął dziś prawie całym Kościołem. Ponieważ moderniści wskutek wielu intryg przejęli władzę nad Jego widzialną strukturą, większość ludzi znalazła sobie łatwą, wielce skuteczną w wymówkę dla swej okrutnej obojętności - fałszywe posłuszeństwo. Parafrazując de Maistre’a można powiedzieć, że fałszywe posłuszeństwo czasów obecnych to nic innego jak poduszka wynaleziona dla uspokojenia głowy obojętnych katolików i ich wygodnego snu w religijnym matrixie. Agnostycyzm ,,Boć przecież uczucie jest odpowiedzią na czynność, która została wywołana jakimś bodźcem intelektualnym lub zmysłowym. Usuńmy intelekt, a człowiek, z natury swej skłonny do podlegania zmysłom, stanie się ich niewolnikiem.” Z wiarą, wedle założeń modernistów, mamy do czynienia wówczas, gdy owo powstające z podświadomości uczucie potrzeby czegoś boskiego przechodzi do świadomości. Oczywiste jest więc, że sprowadzenie wiary do ślepych i zmiennych uczuć czyni religię zbiorem relatywistycznych przekonań. Wiarą, wedle urzędu nauczycielskiego Kościoła, jest bowiem dobrowolna aprobata naszego umysłu dla wszystkiego, co Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podał. Aby intelekt człowieka mógł jednak przyjąć prawdy wiary, konieczna jest łaska nadprzyrodzona, gdyż treść objawienia przekracza nasz przyrodzony rozum, jednakże w najmniejszym stopniu nie jest z nim sprzeczna. Relację wiary do rozumu bardzo trafnie przedstawił św. Tomasz z Willanowy poprzez porównanie ich do stosunku, jaki w świecie występuje między panem i sługą. Pan (wiara) i sługa (rozum) razem chodzą po ulicach, razem udają się na targ, w podróż pociągiem, razem także wracają do domu. Pan jednak po przyjściu do domu wstępuje na salony, do których dostępu sługa mieć nie może. Wiara, choć przekracza nasz rozum, musi mieć koniecznie oparcie i pomoc w rozumie. Odzwierciedleniem tego porządku jest właśnie średniowieczna formuła tomistyczna „fides querit intellectum, intellectus querit fidem” - czyli wiara poszukuje oparcia w rozumie, zaś rozum pragnie mieć oparcie w wierze. Wiarę otrzymujemy z zewnątrz od Boga, nie jest ona w żadnym wypadku wyrazem naszych doświadczeń czy też uczuć. Wiara wymaga koniecznie, aby nasz rozum przyjął wszystkie prawdy, które Bóg nam przekazał o Sobie, o Swoich przymiotach, o tym jaki jest nasz cel i w jaki sposób możemy go osiągnąć - tj. dzięki wierze we wszystko co nam objawił, przestrzeganiu przykazań i korzystaniu z Jego łaski nadprzyrodzonej w sakramentach. Choć prawdy nadprzyrodzone przerastają nasz rozum, intelekt przyjmuje je dzięki łasce bez najmniejszych zastrzeżeń. Wierzymy, że Bóg jest obecny realnie i substancjalnie w Najśw. Sakramencie, ponieważ On tak właśnie powiedział, a nie dlatego, że sami to zrozumieliśmy lub co jest szaleństwem - że to czujemy. Odrzucenie rozumowego oparcia w wierze jest przyczyną następnego założenia modernizmu, tj. immanencji religijnej. Zasada immanencji Dla modernisty Tradycja katolicka nie jest więc, jak naucza Kościół, źródłem objawienia Bożego na równi z Pismem Świętym, lecz stanowi zapis doświadczeń religijnych minionych pokoleń. Toteż według ich nauk podlega ona nieustannym zmianom, innymi słowy ,,żyje”. Moderniści często, mówiąc o Tradycji, dodają więc przymiotnik „żywa”. Już komuniści stosowali ten mechanizm odwracania sensu słów przez dodawanie przymiotników do zdefiniowanych terminów, aby zupełnie wywrócić ich znaczenie. Przykładem może być np. termin „demokracja ludowa” czy „sprawiedliwość społeczna”. Każdy przecież wie, że sprawiedliwość społeczna jest zaprzeczeniem, a nie odmianą sprawiedliwości. Podobnie rzecz się przedstawia z „żywą Tradycją”. Jest to zupełny nonsens. Niemożliwe jest przecież przekazanie komukolwiek naszego doświadczenia. Nawet najbliżsi nam ludzie mają bardzo często zupełnie inne uczucia, doświadczając tych samych zdarzeń. Doświadczenie zawsze ze swej istoty jest przecież osobiste i nie wykracza poza byt osoby mu podlegającej. Tradycja katolicka przekazuje więc nam tylko prawdę niezmienną, tj. doktrynę i obyczaje. Dlatego, że jest wyrazem prawdy Bożej, do jej istoty należy niezmienność. Jak już wyżej zostało zaznaczone, wiara dla modernisty bierze swój początek w pewnym uczuciu wewnętrznym, które powstaje z potrzeby tego, co Boskie. Zasada immanencji jest więc równoznaczna z odrzuceniem najpiękniejszego daru, jaki otrzymujemy od Boga, czyli Jego łaski, dzięki której możemy poznać prawdę o Nim samym. Ponieważ dla modernistów wiara bierze swój początek z doświadczenia religijnego, dochodzą oni do tak niedorzecznych wniosków, że każda religia - o ile jest doświadczalna i przeżywalna przez człowieka - musi być prawdziwa! Brnąc w tym szaleństwie, uznają prawdziwość wszystkich wierzeń, z tym że jedni przyznają to wprost, drudzy kluczą, wypowiadając się w sposób dwuznaczny. Jeśli chcą być konsekwentni w swoich teoriach, na jakiej podstawie odmawiają rzeczywistości doświadczeń i uczuć religijnych w wierzeniach mahometańskich, buddyjskich czy innych pogańskich systemach? Św. Pius X pisze: „Co najwyżej mogliby moderniści utrzymywać to jedno, że religia katolicka spośród różnych religii ma więcej prawdy, gdyż jest żywotniejsza, i że zasługuje bardziej niż inne na miano chrześcijańskiej, gdyż lepiej odpowiada początkom chrystianizmu” . Dokładnie to, co potępia św. Pius X, stało się częścią nauczania II Soboru Watykańskiego, który zawiera naukę, że pełnia objawienia znajduje się co prawda w religii katolickiej, ale znaczna część prawdy obecna jest w fałszywych wierzeniach, a nawet dysponują one środkami zbawczymi. W imię tych pierwiastków prawdy w fałszywych religiach sobór wzywa do szanowania. Jest to szaleństwo. Nie ma takiej fałszywej doktryny, która nie zawierała w sobie jakiś pierwiastków prawdy, są one obecne nawet u satanistów. Kościół zawsze nauczał, że im więcej procentowo jakaś błędna doktryna posiada w sobie prawdziwych twierdzeń, tym bardziej należy wyartykułować jej potępienie, gdyż jest tym samym bardziej zwodnicza i niebezpieczna dla dusz. Wiarę zawartą w Objawieniu przyjmuje się w całej pełni albo wcale. Jest zupełnie bez znaczenia, że przykładowo schizmatycy prawosławni podzielają ¾ katolickich dogmatów ,,Ktokolwiek bowiem zachowa cały zakon, a uchybi w jednym, stanie się winnym wszystkiego” (Jak. 2,10-11). Każdy człowiek ma inne uczucia religijne, nadto są one niezwykle zmienne. Jeśli te wewnętrzne uczucia zastąpią zewnętrzną, obiektywną prawdą daną człowiekowi przez Boga. a nadto przejmą kontrolę nad umysłem zaczyna się choroba zwana modernizmem. Modernizm jest przede wszystkim chorobą, polegającą na niezdolności przyjęcia przez umysł czystej, obiektywnej prawdy. Praszczurem modernizmu jest filozofia Immanuela Kanta, który podważył całą obiektywną prawdę, twierdząc, że to moje „ja” orzeka, co jest prawdą, a co nią nie jest. Cały tzw. współczesny ekumenizm opiera się właśnie na odrzuceniu jedynej prawdy objawionej, która jest tylko w Kościele katolickim, i zastąpieniu Jej prymatem uczuć religijnych. Żydzi, muzułmanie, krzywosławni mają swoje uczucia religijne. Głoszą więc moderniści, że każdym uczuciom religijnym należy się szacunek, co wyklucza potępienie błędu fałszywych religii. Warto więc o uczuciach religijnych podyskutować, podialogować, wymienić się doświadczeniami przeżywanych uczuć religijnych, a nawet wspólnie się pomodlić! Tylko do kogo? Priorytetów mają te ekumeniczne zloty bez miary: jedność, pokój na świecie, zgoda między religiami, prawa człowieka. Gdzie tu tylko miejsce na Boga, na Jego niezmienną Prawdę? Podstawą wszelkiej prawdy jest twierdzenie, że wszystko, co jest, jest tym, czym jest i nie może być niczym przeciwnym: człowiek nie może być jednocześnie zwierzęciem, światłość nie może być jednocześnie ciemnością etc. Bóg nie mógł przekazać transcendentalnej prawdy o Sobie w wykluczających się na wzajem systemach religijnych, gdyż znaczyłoby to, że On sam nie jest prawdą, lecz sprzecznością. Aby więc odrzucić ekumenizm jako jedno wielkie szaleństwo biednego umysłu, nie jest konieczna nawet wiara, wystarczy sam zdrowy rozum. Jeśli 2+2=4, wszystkie inne wyniki muszą być, co się rozumie samo przez się, błędem. Podobnie jeśli wiara katolicka jest prawdziwa, wszystkie inne religie muszą być błędem, herezją, grzechem. Wiara natomiast jest konieczna, aby rozumieć, jak bardzo ekumenizm i modernizm obrażają Trójjedynego Boga. Straszliwa obojętność większości kapłanów i wiernych mających się za katolików wobec nagminnego łamania I Przykazania przez piewców współczesnego ekumenizmu jest niczym innym, jak koronnym dowodem na utratę przez nich prawdziwej wiary. Wobec ohydnego bałwochwalstwa, jakie miało miejsce podczas synkretycznego spędu wszystkich fałszywych religii z inicjatywy Jana Pawła II w Asyżu (1986 r.) ( w celu ,,modlitw” o pokój, tylko nieliczna garstka katolików wyraziła głośno swoje stanowcze „non possumus”. Wobec ich reakcji polski papież postanowił wyjaśnić r motywy swych ekumenicznych działań. Uczynił to podczas mowy bożonarodzeniowej do kolegium kardynalskiego 22 grudnia 1986 r., gdzie złożył przerażającą deklarację, która sprowadzała się do „ stwierdzenia, że różnice pomiędzy religiami są w rzeczywistości nieznaczące i porównał je do więzi ludzkich jednoczącą całą ludzkość. Dla modernisty nie istnieje obiektywna prawda wykluczająca błąd. Modernista wierzy w swoje „prawdy”, które są dla niego tylko subiektywnym zbiorem doświadczeń religijnych. Dlatego może on deklarować, że uznaje prawdę o Trójcy Świętej, boskości Jezusa Chrystusa, Wniebowzięciu, transsubstancjacji, a nawet przyjmować wszystkie dogmaty katolickie, ale zupełnie nie przeszkadza mu, że ktoś nie podziela jego doświadczeń, a przyjmuje za prawdziwe zupełnie inne przekonania. Dlatego głównym owocem modernizmu jest ekumeniczna apostazja. Cóż z tego, że modernista wierzy w Eucharystię, skoro nie wyklucza protestanckiego błędu odrzucającego tę obiektywną prawdę? Naturalną konsekwencją modernizmu jest odrzucenie konieczności nawracania innowierców, gdyż nie widzi on sensu narzucania komukolwiek swych subiektywnych przekonań. Aby użyć przykładu, wystarczy przytoczyć choćby deklarację Jana Pawła II z Balamand (1993 r.), w której publicznie wyparł się on nawracania schizmatyków prawosławnych na wiarę katolicką. Toteż w dzisiejszych czasach konwersje prawosławnych czy protestantów na katolicyzm dokonują się prawie wyłącznie dzięki apostolatowi ruchów Tradycji katolickiej związanych z Bractwem św. Piusa X. Ewolucja Trzecia głowa modernistycznej bestii to ewolucja. Sprowadza się ona do wniosku, że nic w religii nie jest stałe i niezmienne. Zmieniają się czasy i okoliczności, stąd n też głoszą moderniści, że prawdy wiary muszą ewoluować na skutek nowych doświadczeń religijnych, dostosowywać o się do potrzeb czasów. Ewolucja u modernistów wyraża się m.in. w głoszeniu historyczności prawdy, czyli to, co wczoraj było błędne, może dzisiaj być słuszne! Tym sposobem moderniści na II Soborze Watykańskim podważyli nauczanie wcześniejszych papieży np. potępiających wolność religijną i ekumenizm. Głoszą oni więc, że dogmaty, które kiedyś dobrze oddawały doświadczenie religijne minionych pokoleń, na skutek upływu czasu zwyczajnie się zdezaktualizowały. Jedni podważają dogmaty wprost (np. ks. Tischner o piekle), inni dowodzą natomiast, że trzeba je inaczej interpretować, zgodnie z obecnym doświadczeniem religijnym. Owładnięci manią innowacji moderniści chcą zmieniać w Kościele wszystko, co tylko możliwe: obrzędy, dyscyplinę, prawa, praktyki religijne, nauki, księgi, szaty liturgiczne etc. „Ten ich duch nowatorski czepia się wszystkiego, co jest katolickie” - pisał św. Pius X. W opinii zwolenników, jak i przeciwników, celem II Soboru Watykańskiego było dostosowanie Kościoła do współczesnego świata. Dlatego też sam Sobór jest już martwy. Za cel obrał sobie dostosowanie Kościoła do ówczesnego świata, ale przecież sam świat od tamtych lat zmienił się diametralnie. Świat jest już zupełnie inny niż 40 lat temu. Dlatego ten sobór nie ma już najmniejszej wartości, przeminął tak jak przemija ludzkie życie. Przeminął, gdyż chciał dostosować się do tego, co zmienne i ulotne, zamiast oprzeć się na niezmiennej opoce Świętej Tradycji. Nadzieja Modernizm tak bardzo przeniknął w obecne mury Kościoła, że mówienie dziś o pierwszych oznakach odwrotu od tego piekielnego procesu, o zwiastunach odrodzenia wiary katolickiej, dowodzi w istocie tylko niezrozumienia, jak głęboko fałszywa religia wbiła swe szpony w widzialne struktury Kościoła. Rozumując po ludzku, Kościół nie jest już do ocalenia, ale dla Boga nie ma nic niemożliwego. Wiara w słowa Zbawiciela daje nam gwarancję, że Kościół katolicki ostatecznie zwycięży także i tę kloakę wszystkich herezji, tak jak pokonał wszystkie inne. Nie wiemy, kiedy to się stanie, nie wiemy jak, ale tak będzie. Emitte lucem tuam, et veritatem tuam: ipsa me deduxerunt, et adduxerunt in montem sanctum tuum, et in tabernacula tua. (Ześlij światłość Swoją i prawdę Swoją, one mnie poprowadzą i przywiodą na górę świętą Twoją i do przybytków Twoich.) ?ukasz Kluska |
|
Zmieniony ( 08.11.2009. ) |