ocena polskiej prezydencji. "Może jeszcze lot w kosmos?" | |
Wpisał: Witold Waszczykowski | |
07.07.2011. | |
Ostra ocena polskiej prezydencji. "Może jeszcze lot w kosmos?" Witold Waszczykowski - Priorytety prezydencji są tak ogólnie sformułowane, że trudno się do nich odnieść. Chcemy Europę bronić, rozwijać i rozszerzać. I to wszystko w trzy, cztery miesiące, jeśli odliczy się wakacje i okres przedświąteczny. Może jeszcze zadeklarujemy lot w kosmos? A co tam! Są to więc ogólniki, z których trudno będzie rozliczać prezydencję. Oczywiście, że nie jesteśmy państwem współdecydującym o polityce Unii. Ten rząd zmarginalizował naszą pozycję w Europie - powiedział w drugiej części rozmowy z Onet.pl Witold Waszczykowski. Z Witoldem Waszczykowskim - byłym wiceministrem spraw zagranicznych i wiceszefem BBN - rozmawia Jacek Nizinkiewicz. - Jacek Nizinkiewicz: Jak pan ocenia wystąpienie premiera Donalda Tuska w Strasburgu w związku z głównymi założeniami prezydencji Polski w UE? - Witold Waszczykowski: Premier oparł się na swojej tradycyjnej retoryce. Nie mając konkretów musiał odwoływać się do ideologicznych zaklęć, choć jednocześnie zarzekał się, że to nie ideologia. Znowu wiele wzniosłego pustosłowia o europeizacji i modernizacji. Choć słusznie przywoływał konieczność zachowania podstawowej wartości jaką jest solidarność działania w czasie kryzysu. - Rząd wytypował właściwe priorytety dla Polski podczas prezydencji? - Martwi mnie ogólnikowość i wielość priorytetów. Są tak skonstruowane, żeby można było zrobić cokolwiek i nie dać się rozliczyć. Dziwi mnie tak ujęty priorytet prorozwojowy np. dotyczący internetu jeśli sami nie jesteśmy w stanie świecić przykładem w Europie. Mimo propagandowych sloganów gołym okiem widać, że nie jesteśmy państwem nowoczesnym na tle większości Europy. Nie potrafimy nawet zbudować dróg, które inni budowali kilkadziesiąt lat temu. Całkiem bezmyślne jest proponowanie dziś Europie debaty o stworzeniu wspólnej obrony. Nie mamy wspólnej polityki zagranicznej w Europie, zatem kto, czego i przed czym miałby wspólnie bronić? To jest priorytet, który idzie wbrew wieloletniemu kanonowi naszej dyplomacji, aby nie dublować wysiłków obronnych w Europie, aby nie osłabiać NATO i więzi Europy z USA. Ciekawi mnie jak wykorzystamy instrument prezydencji jako szansę do rozwiązania niektórych naszych problemów jak: Białoruś, kolejne embargo rosyjskie na naszą żywność czy groźbę narzucenia nam niebezpiecznych dla gospodarki limitów emisji CO2? - Pierwsze dni prezydencji za nami. Jako były wiceminister spraw zagranicznych będzie pan wspierał rządzących podczas najbliższego pół roku? - Przez prawie cztery lata ten rząd ustawiał rywalizację polityczną w Polsce na ostrym podziale, piętnowaniu i demonizowaniu opozycji. Pamiętamy jak premier grzmiał z trybuny sejmowej do opozycji, że wyginie jak dinozaury jeśli nie wesprze rządu. Prowadzono wcześniej ostrą kampanię odbierania konstytucyjnych prerogatyw śp. Lechowi Kaczyńskiemu. Pamiętamy jak premier w Brukseli stwierdzał kategorycznie, iż jemu żaden prezydent tam nie jest potrzebny. - Platforma zawłaszcza prezydencję wykorzystując ją do wyborów parlamentarnych? - Na czele dyplomacji postawiono jednego z najmniej koncyliacyjnych polityków, który nie jest skoncentrowany na poszukiwaniu konsensu dla swojej dyplomacji. Jest zaangażowany w ostry spór wewnętrzny jak żaden szef dyplomacji wcześniej. Czy taki premier i szef dyplomacji mają jakiekolwiek prawo domagać się poparcia? Czy zorganizowali wystarczająco wcześnie jakiekolwiek poważne konsultacje z opozycją, debatę sejmową czy posiedzenie osławionej Rady Bezpieczeństwa Narodowego na temat prezydencji? Czy uwzględniono jakikolwiek pomysł czy postulat opozycji w formułowaniu priorytetów polskich? Czy może prezydent skupił wokół siebie grono ekspertów od polityki zagranicznej z różnych opcji wedle swojego hasła wyborczego: "zgoda buduje"? To nie jest rząd, który chce współpracować z opozycją dla dobra państwa. Przez cztery lata ten rząd eliminował udział opozycji w formułowaniu polityki zagranicznej. Dziś też zależy mu tylko na tym. - Zgadza się pan z głównymi priorytetami rządu ws. polskiej prezydencji? Jesteśmy przygotowani na wszelkie sytuacje kryzysowe (np. problemy ze strefą Schengen)? Zadbamy o uzdrowienie Grecji? UE powiększy się o kolejne państwa? Poprowadzimy mądrą politykę unijną odnośnie arabskiej Wiosny Ludów, czy będziemy tylko administratorami kierowanymi z tylnego siedzenia przez Francję i Niemcy?
- Priorytety prezydencji są tak ogólnie sformułowane, że trudno się do nich odnieść. Chcemy Europę bronić, rozwijać i rozszerzać. I to wszystko w trzy, cztery miesiące, jeśli odliczy się wakacje i okres przedświąteczny. Może jeszcze zadeklarujemy lot w kosmos? A co tam! Są to więc ogólniki, z których trudno będzie rozliczać prezydencję. Oczywiście, że nie jesteśmy państwem współdecydującym o polityce Unii. Ten rząd zmarginalizował naszą pozycję w Europie. Z dotychczasowych trzech kierunków naszej aktywności: silna pozycja w regionie, aktywność na wschodzie i strategiczna współpraca z USA, niewiele pozostało. Pusta agenda wizyty Obamy w Polsce jednoznacznie świadczyła o mizernym stanie naszych relacji. Zamiast polityki regionalnej mamy eksperymenty z trójkątem polsko-niemiecko-rosyjskim, klęskę w relacjach z Białorusią, napięcie z Litwą, chłodne relacje z Ukrainą i Gruzją. Zamiast współdecydować o wschodniej polityce Unii pozwolono nam grać na atrapowej inicjatywie Partnerstwa Wschodniego. Politykę jagiellońską na wschodzie zastąpiliśmy "pragmatycznymi" relacjami z Rosją, która wita naszą prezydencję embargiem na nasze warzywa. Czy ktoś jeszcze pamięta "udaną" wizytę Miedwiediewa? Ale ponoć trójkąt weimarski odnowiliśmy i pół rządu niemieckiego nas niedawno odwiedziło. Tylko czy ktoś przypomni jakiś rezultat tych spotkań? Acha, atmosfera jest dobra wokół Polski. Znajomi naszego szefa dyplomacji tu i ówdzie dobrze napiszą o nas w mediach zagranicznych. Problem polega na tym, że o nic nie zabiegamy w Europie, o nic z nikim nie rywalizujemy, gdyż dominuje doktryna, że wystarczy być w głównym nurcie, to inni będą mieć o takim spolegliwym kraju świetną opinię. Ciemne strony Unii Europejskiej - Czy PO retuszuje historię i chce wygumkować lewicę i jej wkład we wprowadzenie Polski do UE? - Rzeczywiście nasze wejście do NATO i do UE to zasługa wielu środowisk politycznych. Dziwi fakt, iż w tym czasie, prezydencji polskiej w Unii, gdy premier domaga się wsparcia i konsensu wokół polskiej dyplomacji jednocześnie dochodzi do pomijania zasług poprzedników. Ta niejasna formuła udziału polityków wystąpiła już w czasie spotkania z Barakiem Obamą. - Prezydent Bronisław Komorowski zagrał Donaldowi Tuskowi i Platformie na nosie ogłaszając jednodniowe wybory? Czy zakłada Pan, że prezydent po decyzji Trybunału Konstytucyjnego zmieni zdanie? - Nie wykluczam, że prezydent może zmienić zdanie, a dotychczasowa wypowiedź była testem na zachowanie polityków i społeczeństwa. - Jest Pan zadowolony z decyzji prezydenta Komorowskiego? 9 października i jednodniowe wybory to dobra decyzja? - Choć 9 października dokładnie dowodzi, że jest to termin skorelowany z prezydencją. Po pierwszych lipcowych rozruchach, cała Unia i prezydencja zamiera na okres sierpniowych wakacji. To wrzesień jest miesiącem szczególnej aktywności, gdzie pojawiają się główne inicjatywy i odbywają się ważne spotkania. Można więc zaistnieć wizerunkowo. Jednocześnie jest to na tyle wcześnie, że z niczego nie można jeszcze prezydencji rozliczyć. Termin wyborów został więc zaproponowany tak, aby wyciągnąć wizerunkowe korzyści z prezydencji. - Jak po roku ocenia pan sprawowanie urzędu prezydenckiego przez Bronisława Komorowskiego? - To jest pytanie na większy elaborat. Ale myślę, że prezydent Komorowski nie zaistniał znacząco na scenie wewnętrznej. Był tu prawie całkowicie podporządkowany rządowi. Wyjątkiem była oczywiście niekonstytucyjna kwestia redukcji administracji państwowej, która spowodowała naturalne veto. Poza tym pamiętamy liczne lapsusy językowe i drętwe wystąpienia, ot taka mowa trawa. Na płaszczyźnie międzynarodowej mamy zauważalną aktywność, która jednak nie wychodziła poza sferę gestów. Na przykład reaktywowano trójkąt weimarski. Trójka polityków spędziła razem półtorej godziny. Czyli po 30 minut dla każdego do podziału z tłumaczem. W efekcie każdy miał około 15 minut na prezentację swojej polityki. Czy tu można mówić o jakichś poważnych ustaleniach? Nie widzę żadnej wizji i planu na tę prezydenturę. Wspomniałem już, że na pewno nie można dostrzec chęci realizacji hasła "zgoda buduje". Dobór współpracowników z panem Nałęczem na czele, który nie traci okazji, aby obrazić kogo tylko się da potwierdza moje wątpliwości. Dostrzegam jedynie zamysł stworzenia odrębnego zaplecza politycznego dla prezydenta. Składają się na to politycy byłej Unii Wolności i działacze lewicowi jak wspomniany Tomasz Nałęcz i kilku mniej znanych. Myślę, że prezydentura Jarosława Kaczyńskiego byłaby znacznie ciekawsza i korzystniejsza dla Polski. Byłby to prezydent, który rzeczywiście prowadziłby audyt prac rządowych, a nie tylko adorował zaprzyjaźnionych polityków i celebrytów. - Jak pan ocenia nową inicjatywę prezydentów dużych miast, którzy chcą przedstawić swoich kandydatów do Senatu w najbliższych wyborach? - Nie do końca rozumiem tę inicjatywę. Niecały rok temu odbyły się wybory samorządowe i ci prezydenci zwykle zabiegali o ponowny wybór na stanowisko. Czy już poczuli się znudzeni, iż podejmują nową inicjatywę? Dlaczego mamy wierzyć, iż namaszczone przez nich osoby będą dobrymi kandydatami do Senatu? Kto taką inicjatywę będzie finansował? Ich samorządy? Za wiele wątpliwości. Natomiast rozumiem, że jest to desperacki gest wskazujący, że z polską demokracją nie jest najlepiej. Nie wydaje mi się jednak, aby można było skutecznie naprawiać demokrację odchodząc od systemu partyjnego. W tym kontekście nie podobały mi się inicjatywy obcinające dotacje partyjne lub redukujące możliwości oddziaływania partii na społeczeństwo, jak zakaz billboardów. To raczej ten system partyjny należy doskonalić i zachęcać uczciwych, wykształconych i doświadczonych obywateli do uczestnictwa w polityce. Skoncentrujmy się na wprowadzeniu większej merytoryczności do naszego dyskursu i na odejściu od tabloidyzacji i infantylizmu w polityce. Mniej dwuzdaniowego ćwierkania ad personam, a więcej rzeczowych argumentów. - Jako były wiceminister spraw zagranicznych był pan zbulwersowany wypowiedzią o. Tadeusza Rydzyka, który spotwarzył Polskę mówiąc, że w Polsce nie ma demokracji, panuje u nas totalitaryzm i od 1939 r. Polską nie rządzą Polacy? - Wiele wskazuje, że o. Rydzyk wypowiedział kilka niezgrabnych sądów. Przeprosił za te wypowiedzi. Jednocześnie zauważyłem i wspomniałem o tym publicznie, że jego wypowiedzi zostały w typowy sposób przeinaczone i nadinterpretowane. Przecież nie powiedział, że Polska to kraj totalitarny, a jedynie pewne praktyki (wykluczanie, dyskryminacja etc,) określił jako totalitarne. Nie powiedział, że komunizm był lepszy, a jedynie że za komunizmu nie miał aż takich problemów z działalnością. Główne media nie przytoczyły w całości jego wypowiedzi, więc mogę przypuszczać, że i inne cytowane zdania są mało dokładne. Wspomniałem, że to typowe zabiegi wielu dziennikarzy nie ukrywających swoich sympatii dla rządu i antypatii dla opozycji. Przypomnę sławną nadinterpretację dziennikarki TVN na temat rzekomej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego o prawdziwych Polakach. W tym wywiadzie przypominałem już jak nieuczciwie relacjonowano lot śp. Lecha Kaczyńskiego do Gruzji z 2008 roku i jego rzekome naciski w trakcie lotu na pilota. Manipulacją jest też przypominanie wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, że "stoicie tam gdzie stało ZOMO", bez wyjaśniania kontekstu, iż była to uwaga rzucona w trakcie przemówienia do grupy ludzi starających się zakłócić jego wystąpienie i nie była to ocena ówczesnej opozycji, jak to sprzedały media. Mógłbym kontynuować tę listę zmanipulowanych wypowiedzi i nieuczciwych sądów np. powtarzania fałszywych opinii o polityce zagranicznej poprzedniego rządu. Wspomnę tylko maniakalny przypadek posła Halickiego, który kłamliwie utrzymuje publicznie od lat, że za rządów PiS zamrożone zostały stosunki z sąsiadami, a szczególnie z Rosją. Halicki zapomina, że pierwszą decyzją tamtego rządu było mianowanie Stefana Mellera (ambasadora w Rosji) ministrem spraw zagranicznych i prawie natychmiast wysłanie go do Moskwy na rokowania ws. embarga na polską żywność. Halicki zapomina o wizycie Ławrowa w Warszawie, z której niechętne rządowi media wspominały jedynie pomyloną przez dozorcę jedną z kilkudziesięciu flag. Zapomina o licznych wizytach w Moskwie ministrów i ówczesnego wicepremiera Leppera. Zapomina o wysiłkach śp. Lecha Kaczyńskiego zaproszenia Putina, który złośliwie odpowiadał, że chętnie się spotka ale w neutralnym państwie np. Białorusi. Takie właśnie nieuczciwe praktyki polityków i ludzi mediów bulwersują mnie. - Błędem była obrona Rydzyka przez PiS? Redemptorysta nie odwołał swoich słów, a jego przeprosiny nie mają nic wspólnego z przeprosinami. - Przypominam, że o. Rydzyk przeprosił. Jego przeprosiny nie odbiegają od sposobu w jaki przepraszają czasem inni uczestnicy życia publicznego. Tak samo powinien pan wątpić w szczerość przeprosin p. Nałęcza po wypowiedzi o politycznej pedofilii. Niestety wielu nie raczyło przyznać się do niestosowności swoich wypowiedzi. Człowiek, który apelował o dorżnięcie watah jest traktowany jako dowcipny, strong-man, taki macho. Jego wypowiedź jest trywializowana. Natomiast mój apel, po zabójstwie kolegi w Łodzi, aby nie zabijać opozycji, który odnosił się do jednego z przykazań, w katolickim kraju jest wyszydzany. Tak jakbyście oczekiwali, że po morderstwie powinienem wyjść i powiedzieć: Polacy nic się nie stało, to tylko jeden pisior zginął, żadna tragedia. Nie dostrzega pan jak odmiennie traktuje się wypowiedzi polityków zależnie od ich politycznego pochodzenia? - Rydzyk nie jest politykiem, tylko księdzem. - Czy media nie powinny przestrzegać i nawoływać do jednolitych standardów? Nielubiany przez władze i media redemptorysta będzie skrupulatnie rozliczny z każdej wypowiedzi, zaś współpracujący z premierem profesor może bezkarnie wyzwać innych od bydła? - Jest pan zadowolony z decyzji odwołującej badania psychiatryczne Jarosława Kaczyńskiego? Jarosław Kaczyński był obrażony przez sąd wcześniejszą decyzją? - Wszyscy powinniśmy być zadowoleni z tej decyzji, gdyż była ona haniebna. Nie było do niej podstaw, gdyż wypowiedź o śpiochu miała miejsce w zupełnie innym czasie niż premier przyznał się do zażywania leków uspokajających po tragedii smoleńskiej. Jest to cywilny proces o pomówienie, a nie proces karny o ciężkie przestępstwo. Wydaje mi się, że ten przypadek wskazuje, że mimo formalnej niezależności wymiar sprawiedliwości nie działa w próżni. Wielu sędziów i prokuratorów ulega atmosferze kreowanej przez obóz rządzący, iż mamy do czynienia z jednej strony ze światłą, modernizacyjną siłą polityczną i antysystemową opozycją, którą należy usunąć z życia politycznego wszelkimi sposobami. - Czy zgadza się pan z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, który podzielił Polskę na "rozsądny naród kolaborantów" i "warcholski naród patriotów"? W której grupie pan się pozycjonuje, a kogo widzi Pan w drugiej grupie? - Podzielam wiele opinii też prof. Jadwigi Staniszkis, prof. Krasnodębskiego, Zybertowicza czy prof. Legutki, że mamy do czynienia z podziałem w społeczeństwie. Jedna grupa to ludzie zadowoleni z sytuacji "tu i teraz", którzy w sposób bezrefleksyjny przyjmują, że obecna sytuacja jest dana raz na zawsze i wystarczy trwać. Do nich odnoszą się politykierzy zainteresowani wygraniem kolejnych, najbliższych wyborów. Do tej grupy dociera się politycznymi zaklęciami i pustosłowiem o Europie, modernizacji, pragmatycznej polityce i uspokaja się ludzi, że nic na nas nie czyha. To jest postrzeganie świata przez radosną paradę Schumana lub dyletanckie dyskusje celebrytów w czasie drugiego śniadania mistrzów. Do drugiej grupy należą ludzie przezorniejsi, którzy dostrzegają nasze bolesne doświadczenia historyczne i widzą, że świat to nie jest klub altruistów. Przetrwanie w tym świecie, a jeszcze bardziej pomyślny rozwój, wymaga ambitnej, długofalowej koncepcji działania, determinacji w dochodzeniu do podmiotowej pozycji w Europie, czyli takiej która pozwoli nam rzeczywiście współkształtować politykę instytucji, do których należymy. To jest postawa trudniejsza, gdyż wymaga pracy, mozolnego tłumaczenia rodakom w kraju, a przede wszystkim wysiłków na zewnątrz, "rozpychania się łokciami" o godne miejsce przy stole decyzyjnym. Jest to bliższa mi postawa. Zatem wskazywanie realiów współczesnego świata, wyzwań i zagrożeń to nie mania prześladowcza i fobia antyrosyjska. To naturalny obowiązek wszystkich ludzi poważnie myślących o bezpieczeństwie swojego kraju, gdyż po naszych doświadczeniach powinniśmy wyznawać już maksymę: Polak mądry przed szkodą. - Jak podaje "Wprost" Michał Kamiński i Roman Giertych liczą, że w przyszłości wokół Radosława Sikorskiego uda się zbudować nowy projekt. Sikorski może w przyszłości odegrać dużo większą rolę w polskiej polityce niż obecnie? Ma predyspozycje do tego, żeby stanąć na czele PO, zostać premierem lub prezydentem? - Wspomniani politycy oraz redaktor Lis promujący takie rozwiązanie, to raczej samotni jeźdźcy po przejściach. Posiadają osobowość, ale zupełny brak umiejętności jednania sobie szerszej grupy zwolenników. Oni raczej dzielą społeczeństwo, często obrażają, skandalizują. Z ust żadnego z tych panów nie słyszałem żadnej perspektywicznej wizji rozwoju kraju poza proeuropejskim żargonem. Nie sądzę, aby jakieś liczne grono skusiło się na taki koktajl. - Dziękuję za rozmowę. Koniec części drugiej. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz W pierwszej części rozmowy z Onet.pl Witold Waszczykowski powiedział: "W obozie politycznym PO nie lubiano śp. Lecha Kaczyńskiego. Na ostrej walce politycznej z nim uczyniono oś sporu politycznego w kraju i zdobywania popularności dla swoich koncepcji politycznych. Nie widzę determinacji do poszukiwania przyczyn śmierci tak zdemonizowanego polityka. Wyczuwam u niektórych nawet ulgę, że odszedł. Po kilkunastu miesiącach od katastrofy wiemy z licznych częściowych ustaleń, że istotną jej przyczyną był zły stan funkcjonowania państwa. Państwa kierowanego przez rząd Tuska od prawie czterech lat. Nie zależy im na wyjaśnieniu swoich win i błędów. Ten rząd przejdzie do historii jako rząd, za czasów którego zginął polski prezydent. To już się nie zmieni w podręcznikach. Tusk może jedynie dopisać do tej historii, że zdołał uczciwie wyjaśnić przyczynę tej tragedii. Jeśli nie, to przejdzie do historii jako całkowicie nieudolny szef rządu. Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał jego zgrabnej retoryki uciekającej od rzeczowych odpowiedzi. Śmierć prezydenta będzie kojarzona z Tuskiem na zawsze!". Były wiceszef MSZ dodał, że "biała księga" PiS zasługuje na poważne potraktowanie, a nie pobieżne szyderstwa. "Śmierć prezydenta i tak licznej grupy dostojników wymaga powagi. Współodpowiedzialność rosyjska za katastrofę jest oczywistym, logicznym faktem. No ale już wiemy, że Tusk na wojnę z Moskwą o katastrofę smoleńską nie pójdzie" - dodał były wiceszef BBN. |