Widziane z Londynu: "prezydęcja" | |
Wpisał: Rafał Ziemkiewicz | |
10.07.2011. | |
Widziane z Londynu: "prezydęcja"09-07-2011 http://www.rp.pl/artykul/9133,685369-Widziane-z-Londynu.html Bardzo bezlitośnie napisał „The Economist" o naszej europejskiej prezydencji (nawiasem, sugerowałbym raczej pisownię „prezydęcji", bo w tym wypadku to przecież nie od „prezydować", przewodzić, ale od „dąć"). Zamiast napisać, że Polska pod rządami Partii świeci przykładem optymizmu, wzrostu gospodarczego i wiary w ideę europejską, brytyjski tygodnik zwyczajnie sobie kpi z kraju, która pozwala sobie pouczać Europę jednocześnie u niej żebrząc. Że nawet nie jest w strefie euro, bo nie potrafi zapanować nad swoim zadłużeniem, a pcha się na poważne spotkania z dobrymi radami, jak ratować wspólną walutę po greckim kryzysie. W gruncie rzeczy owe przytyki i całkiem już serio wyrażona zapowiedź, że „nadmierna arogancja" i „zbyt ambitna prezydencja" mogą wywołać „więcej animozji niż pochwał" i skończyć się „klapą" służą jasnemu przesłaniu: „Polska jest też największym odbiorcą unijnych funduszy na pomoc regionalną i chce większego wspólnego budżetu, co ustawia ją w kolizji z dużymi krajami, jak np. Wielka Brytania". Brytyjczycy prezentują oczywiście wyższą kulturę, niż imperialne elity rosyjskie, nie ma tu mowy o retoryce „wielkiego narodu", dla którego pouczanie przez byle Polaczków, nie dbających o własne państwo, jest zniewagą; zamiast brutalnego wskazywania nam miejsca w kącie jest raczej zimna ironia. Ale sens artykułu w „The Economist" jest taki sam mniej więcej, jak licznych komentarzy w prasie rosyjskiej. Wielkie narody mają wielkie interesy, a małe powinny znać swoje miejsce. Oczywiście, Europa stawia na Tuska, więc jeśli Tusk potrzebuje się puszyć przed rodakami dla wygrania wyborów (a to wszak prawdziwy priorytet tej „prezydęcji") to nikt mu w tym spektaklu nie będzie przeszkadzać. Ale w dyskursie elit, a taki właśnie wyraża cytowany tygodnik w przeciwieństwie do chętniej u nas cytowanych gazet codziennych, powiedziane jest jasno: żadnych marzeń. Europa dość się już sparzyła na Grecji. Uwierzyła, że europejskie pieniądze idą na rozwój, a one tymczasem zostały przejedzone. Nietrudno przecież zauważyć, że podobny mechanizm działa i u „największego odbiorcy unijnych funduszy na pomoc regionalną". Nasz narastający dług nie wynika z inwestycji, tylko z konsumpcji. Polska przy wielokrotnie słabszej gospodarce ma administrację i budżetówkę równie rozdętą jak Francja, i stale je powiększa. Swą dobrze wykształconą „siłę roboczą" w ogromnej części eksportuje, nie mogąc dać jej zatrudnienia u siebie, choć roboty do wykonania na miejscu jest mnóstwo. Rodzima przedsiębiorczość jest dławiona bądź deprawowana wzięciem na unijne kroplówki, gdy tymczasem gospodarka stopniowo przechodzi pod dominację wielkich, międzynarodowych koncernów, co oznacza stopniową utratę tak wysoko dziś cenionej innowacyjności. Ciekawy i nowy przykład tej kolonialnej degrengolady, jakiej ulegamy, to kryzys prasy papierowej wywołany gwałtownym skurczeniem się rynku reklam. Otóż duże domy medialne, które bez wyjątku już są sieciówkami, dostały w ostatnich miesiącach polecenia swych central, by wycofać mniej więcej jedną trzecią reklam z papieru i przerzucić do Internetu. Bo taki jest zachodni „trynd", analitycy w którejś z agencji usiedli, obliczyli, i zadecydowali, a inne weszły w wyścig. Z kimkolwiek z branży rozmawiam, twierdzi, że w odniesieniu do Polski ta decyzja jest zupełnie pozbawiona sensu, że u nas Internet ma daleko mniejszy wpływ, niż w Ameryce czy Niemczech, że internetowa reklama inaczej jest odbierana, działa słabo a w niektórych targetach w ogóle. Ale to prywatnie. Biały człowiek kazał, Murzyni wykonują, i już. Zresztą kto by się odważył centrali postawić i próbować jej perswadować, że robi błąd? To nie jest naprawdę przykład odosobniony, mógłbym tu przytoczyć wiele opowieści ludzi wepchniętych korporacyjne układy o tym, do jakiego stopnia z najdrobniejszą nawet decyzją lata się tam do centrali nie mającej przeważnie pojęcia o jakichkolwiek różnicach między Polską a Ghaną. Albo naukowców, podających przykłady, jak sprzedaż koncernom rozmaitych przedsiębiorstw, powodowana wyłącznie logiką łatania budżetu, wykosiła polską myśl techniczną do tego stopnia, że wiele wydziałów politechnicznych można właściwie zamknąć − cała mądrość idzie z zachodniej centrali i nikt po Polakach niczego nie oczekuje, poza „implementowaniem". Ale to może temat na kiedy indziej, teraz chodzi tylko o stwierdzenie prostego faktu: Polska używa unijnych pieniędzy do podnoszenia szeroko pojętej „jakości życia", a nie, jak to było założeniem „polityki spójnościowej", do stworzenia trwałych podstaw wzrostu i rozwoju. Dopóki polityka unijna jest realizowana, wskaźnik PKB jest wysoki, gdy się kroplówkę odłączy, pozory rozwoju się skończą − pozostaną rzesze biurokratów i, że tak to nazwę, krypto-biurokratów, nie umiejących niczego poza dojeniem państwa. Pozostanie też kilkadziesiąt nowych stadionów i liczne rozgrzebane budowy, za które na dodatek Unia może zacząć od nas ściągać zwrot dotacji, jako wydanych niezgodnie z pierwotnym kosztorysem (bo znaleźć na tym „wielkim placu budowy", którym tak chwali się Partia, inwestycję, której kosztorys nie został przekroczony, jest naprawdę ciężko). Można zamydlić oczy ogłupionym Polakom, można i na pewien czas podtrzymać fikcję w adresowanych do szerokiej publiczności mediach zachodnich, bo ich odbiorca jest polskim samopoczuciem, delikatnie mówiąc, mało zainteresowany. Ale, doprawdy, nie należy liczyć, że zachodnie elity dadzą sobie wmówić, że kraj, któremu można zablokować jeden z portów i powiedzieć na odczepnego, że jak by było kiedyś trzeba, to się zastanowimy nad jego odblokowaniem, jest jakimś ważnym graczem międzynarodowej polityki. Brytyjczycy są może o tyle bardziej szczerzy, że oni nie mają tu żadnych interesów, których realizacji beztroska i zadufana postawa polskich elit, wiodąca do bankructwa i cywilizacyjnego załamania kraju, mogłaby dobrze posłużyć. I właśnie dlatego warto opinie płynące z Londynu brać pod uwagę w większym stopniu, niż te ze stolic państw położnych bliżej. rp.pl |
|
Zmieniony ( 10.07.2011. ) |