Prawdziwa historia gierkowego Pomożecie? | |
Wpisał: Piotr Brzezinski | |
28.07.2011. | |
Prawdziwa historia gierkowego “Pomożecie?”Spontaniczność kontrolowana - „Przyjazd 25” [umieszczam ze względu na Ogromną Aktualność w „naszych” (?) czasach MD] Piotr Brzezinski 2011-07-27 http://www.bibula.com/?p=41301 25 stycznia 1971 roku Edward Gierek niespodziewanie przyleciał do Gdańska. Przybył tu, aby prosić robotników o wsparcie dla nowej ekipy rządzącej. „No więc jak – pomożecie?” – zapytał. Robotnicy spontanicznie odkrzyknęli: „Pomożemy!”. Tyle mówi legenda. A jak było naprawdę? Mimo krwawej pacyfikacji w grudniu 1970 roku Wybrzeże wciąż przypominało tykającą bombę. Nie wiadomo było tylko, kiedy nastąpi kolejny wybuch społecznego niezadowolenia. Nastroje robotników radykalizowały się. Domagali się poprawy warunków socjalnych, ukarania osób odpowiedzialnych za masakrę, usunięcia z władz Stanisława Kociołka, Józefa Cyrankiewicza i Mieczysława Moczara, powołania niezależnych od partii związków zawodowych, zniesienia cenzury, a nawet… zwiększenia roli Kościoła katolickiego w życiu społecznym. Tykająca bomba W zakładach wrzało. W styczniu 1971 roku w Zarządzie Portu Gdynia, Gdyńskiej Stoczni Remontowej i Stoczni im. Komuny Paryskiej doszło do szeregu krótkotrwałych strajków. Protestowały także liczne zakłady z Gdańska. W samej Stoczni im. Lenina odnotowano pięć strajków, w których łącznie uczestniczyło 13 tys. robotników. Podobnie było w Elblągu. W końcu stycznia stanęły największe zakłady Szczecina. Kierownictwo partyjne wpadło w panikę. Alojzy Karkoszka, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku, ostrzegał swoich współtowarzyszy: „Mamy do czynienia ze zorganizowanym kierownictwem tej akcji. Mamy do czynienia z tendencją do parcia do strajku powszechnego”. Jako główne „źródło niepokoju” wymienił Stocznię Gdańską. Choć protesty nie miały wcale „zorganizowanego kierownictwa”, wiele wskazywało na to, że tragiczny grudniowy scenariusz może się powtórzyć. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji Gierek, zagrał va banque. 24 stycznia 1971 roku poleciał do Szczecina, aby osobiście porozmawiać ze strajkującą załogą Stoczni im. Warskiego. Pierwszy sekretarz wyszedł do ludzi. Była to zupełnie nowa jakość w dotychczasowych relacjach partii z robotnikami. Negocjacje były burzliwe i przeciągnęły się do drugiej nad ranem. Gierek dopiął jednak swego. Szczecinianie wrócili do pracy. Zadowolony Gierek poszedł za ciosem. „Po tamtej nocy, choć wyczerpany i skrajnie znużony, postanowiłem rano natychmiast lecieć do Gdańska. Franciszek Kaim, ówczesny minister przemysłu ciężkiego, na moją prośbę zadzwonił do dyrektora Stoczni imienia Lenina z informacją, że niebawem przybywamy do nich ze Szczecina. Poprosił też, aby w rozmowach, które zamierzałem prowadzić, uczestniczyli także stoczniowcy ze Stoczni imienia Komuny Paryskiej w Gdyni” – wspominał w „Przerwanej dekadzie”. Zdaniem Franciszka Szlachcica: „Gierek uparł się, że spotkanie musi odbyć się w Gdańsku. Gdańsk nie może być gorzej potraktowany niż Szczecin”. Spontaniczność kontrolowana Gdańska wizyta miała jednak zupełnie inny charakter niż wyjazd do Szczecina. Została drobiazgowo wyreżyserowana. Służba Bezpieczeństwa nadała jej kryptonim „Przyjazd 25”. Dzięki zachowanej dokumentacji możemy uchylić rąbka tajemnicy spowijającej tamto wydarzenie. W materiałach SB czytamy: „W dniu 25 stycznia 1971 r. spodziewane jest spotkanie delegacji większych zakładów pracy Gdańska i Gdyni z przedstawicielami Sekretariatu KC PZPR. Spotkanie odbędzie się o godzinie 11.00 w okrągłej Sali Prezydium WRN [Wojewódzkiej Rady Narodowej – P.B.]. Zakłada się, że około godziny 10.00 na salę zostanie wprowadzona grupa aktywu partyjnego w liczbie około 100 osób. Grupę wprowadzi jeden z sekretarzy KW PZPR w Gdańsku. Grupa ta zobowiązana jest do zajęcia pierwszych rzędów krzeseł przy scenie. Pozostali delegaci zostaną podwiezieni pięcioma autokarami po godzinie 10.00, najpóźniej do 10.30”. Tak więc najlepsze miejsca zajęli „sami swoi”, czyli partyjni aktywiści. Z oczywistych względów nie pozostało to bez wpływu na przebieg całego spotkania, gdyż krytyczne głosy dobiegały głównie z końca sali. Także reprezentanci robotników zostali odpowiednio dobrani. Bezpieka otrzymała bowiem polecenie przeprowadzenia swoistego castingu, polegającego na „dokonaniu analizy agentury (…) pod kątem wytypowania odpowiednich kandydatów” na delegatów. Następnie mieli być oni oficjalnie zgłaszani „przez inną agenturę, kierownictwo [zakładów pracy – P.B.] i własne, stawiane kandydatury”. Ich zadaniem było manipulowanie reakcjami pozostałych, autentycznych delegatów. Polecono im m.in. „wysuwanie realnych, korzystnych politycznie i ekonomicznie postulatów” oraz „spontaniczne reagowanie na odpowiednie elementy ze spotkania z kierownictwem [partyjnym – P.B.], które mogą mieć wpływ na rozładowanie atmosfery, spokojną pracę i podejmowanie zobowiązań produkcyjnych”. Jednym słowem: mieli odegrać rolę klakierów. Wszystkie role zostały rozpisane. Na 181 robotniczych delegatów co szósty okazał się współpracownikiem SB! Wśród delegatów było też 45 członków PZPR. Oczywiście na sali znaleźli się również autentyczni delegaci. W tym sześciu aktualnie inwigilowanych przez bezpiekę oraz trzynastu zidentyfikowanych przez nią jako „aktywni uczestnicy” grudniowej rewolty. Stanowili oni jednak stosunkowo „niegroźny” margines. Chodziło po prostu o nadanie spotkaniu pozorów spontaniczności. Na wszelki wypadek w każdym wiozącym robotników autokarze ulokowano – udającego pilota – pracownika SB, który – zamiast pilotować przejazd – śledził zachowanie pasażerów. W szatni Prezydium WRN w tłum delegatów wmieszało się kolejnych 25 funkcjonariuszy SB, którzy wraz z robotnikami udali się na salę obrad. Bezpieka nie omieszkała też opracować dwóch awaryjnych wariantów ewakuacji Gierkowskiej świty oraz planu „działań rozpraszających”, w razie nieprzewidzianych manifestacji ulicznych. W ten sposób Służba Bezpieczeństwa stworzyła grunt pod „konstruktywny” przebieg spotkania nowego szefa PZPR z robotnikami. Wielka mistyfikacja Robotnicy byli początkowo przekonani, że spotkanie odbędzie się w… Warszawie. Jak wspominała Anna Walentynowicz: „mieliśmy pojechać do Warszawy. Na drogę dostaliśmy »suchy prowiant«: po dwa jabłka i wodę mineralną. Podróż trwała krótko – skończyła się przed gmachem Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku”. Władzom chodziło najprawdopodobniej o zaskoczenie delegatów. O zdobycie nad nimi dodatkowej przewagi psychologicznej. Spotkanie rozpoczęło się punktualnie o 11-tej i trwało osiem godzin. Oprócz Gierka przyjechali: Edward Babiuch, Piotr Jaroszewicz i Franciszek Szlachcic. Lokalne władze reprezentowali: Alojzy Karkoszka i Tadeusz Bejm. Gierek wspominał później, że robotnicy „byli otwarci na wszelkie rzeczowe argumenty, skłonni do poświęceń, nie chcieli tylko być traktowani nonszalancko, bez cienia partnerstwa”. Trudno się temu dziwić. Pomimo zakulisowych przygotowań poczynionych przez SB atmosfera spotkania daleka była od spokoju. Wspominał o tym dość nieśmiało Piotr Jaroszewicz: „Tego samego dnia [tj. 25 stycznia 1971 r. – P.B.] przed południem podobne spotkanie, ale już w nieco innej, bardziej – powiedziałbym – odświętnej atmosferze, choć pełne ostrych wypowiedzi, odbyliśmy ze stoczniowcami Gdańska, którzy odpowiedzieli nam słynnym »pomożemy«”. Staranne przygotowania nie uchroniły przedstawicieli KC przed niewygodnymi pytaniami. „Dlaczego Kociołek nawoływał do pracy, a tymczasem wojsko zajęło stocznię?” – pytał delegat ze Stoczni im. Komuny Paryskiej. „Dlaczego każdą zmianę [władzy – P.B.] muszą robotnicy przepłacić krwią? – wtórował mu pracownik Stoczni Północnej. „Dlaczego taka obłuda w prasie? Dlaczego zapomniano o swoim narodzie?”; „Dlaczego robotnicy musieli iść do partii, a nie partia do robotników?” – pytał przedstawiciel „Elmoru”. „Kto wydał rozkaz? Dlaczego jest taka anarchia gospodarcza?” – pytał stoczniowiec z Gdyni, dodając przy tym: „Towarzyszu Gierek, wy musicie zwołać sobór, jak Jan XXIII, i przeprowadzić generalną odnowę!”. Robotnicy zarzucili Gierka gradem postulatów, wśród których znalazły się żądania: ukarania winnych grudniowej masakry, uniezależnienia związków zawodowych od partii, złagodzenia cenzury i zaprzestania praktyki przysyłania do lokalnych władz „ludzi z Warszawy”. Chcąc rozładować buzujące emocje, Jaroszewicz poinformował zebranych, że rząd sprowadził ze Związku Radzieckiego olej do produkcji margaryny, z Czechosłowacji smalec, a z Zachodu mięso. Obiecywał obniżenie cen ryb. Co ciekawe, cenzura otrzymała zakaz puszczania tej informacji w głębi kraju, aby nie frustrować ludzi faktem, że obniżka obejmowała tylko Wybrzeże. Pytany o cel swojej niedawnej podróży do ZSRS Gierek sumitował się, że poleciał do Moskwy, „by ich prosić o dostawę cementu”. A tłumaczący się z użycia broni palnej wobec grudniowych manifestantów Szlachcic rozpłakał się. Widok szlochającego ministra spraw wewnętrznych był dla władz na tyle niewygodny, że w „Książce zapisów i zaleceń cenzorskich” zanotowano wówczas: „Nie należy zezwalać na publikowanie w prasie i TV zdjęcia tow. Szlachcica z jego pobytu i wystąpień w czasie spotkania z załogami stoczni w Szczecinie i Gdańsku”. Pogrudniowa „odnowa” partii miała jednak swoje granice. Zamykając spotkanie, Gierek powiedział: „Chciałbym zakończyć apelem o zaufanie, wiarę i pomoc, o coraz lepszą pracę. Możecie być przekonani, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu jak ten, który tu deklarowaliśmy. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. No więc jak – pomożecie?”. W relacjonującym spotkanie „Głosie Wybrzeża” z 27 stycznia 1971 roku czytamy: „Odpowiedzią na te słowa były burzliwe oklaski zebranych”. Ani słowa na temat wspominanego przez Jaroszewicza „pomożemy”. Oddajmy głos Jerzemu Eislerowi: „Powszechnie uważa się (tak myśli nawet wielu uczestników spotkania z Gierkiem), że odpowiedziało mu chóralne »Pomożemy!«. O tym, że w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca, można się przekonać, oglądając archiwalny film (…) i słuchając nagrania magnetofonowego. Rozległy się tylko umiarkowane oklaski, ale środki masowego przekazu niemal od razu starały się zdyskontować propagandowo podróż na Wybrzeże”. „Jak nas przyciśnięto: – No pomożecie chyba, nie? No, chyba pomożecie! – wtedy odpowiedzieliśmy: – Pomożemy” – wspominał w „Drodze nadziei” Lech Wałęsa. Zważywszy na fakt, że w owym czasie Wałęsa był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB, trudno jednak orzec, na ile jego relacja odzwierciedla reakcję całej sali, na ile zaś zachowanie „wytypowanych” przez bezpiekę delegatów. Komunistyczna propaganda nie przyniosła efektów od razu. Warto zauważyć, że dopiero lutowy strajk łódzkich włókniarek i wymuszone nim na władzach odwołanie – od 1 marca 1971 roku – podwyżki cen żywności uspokoiło sytuację w kraju. Z czasem hasło „Pomożemy” stało się czołowym sloganem propagandy lat siedemdziesiątych. Nic dziwnego, że zapadło ludziom głęboko w pamięć, deformując rzeczywisty przebieg wydarzeń. Po wielu latach „oficjalną” wersję potwierdziły relacje nawet tak odległych od siebie osób jak Anna Walentynowicz i Franciszek Szlachcic. Piotr Brzezinski (Autor – nowa postać w NCZ! i na nczas.com – jest historykiem, pracownikiem gdańskiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, współautorem albumu „Zbrodnia bez kary. Grudzień 1970 w Gdyni”) Za: Najwyższy Czas!
|