...tego państwa właściwie nie ma... Dokręcanie śruby Od katastrofy do farsy Tak druzgocącego, czarnego PR jak raport komisji Millera nie zrobiła Polsce nawet generał Anodina i raport MAK Dr Hanna Karp Jadwiga Kaczyńska, matka tragicznie zmarłego prezydenta RP, w sprawie katastrofy zabrała głos tylko raz. W filmie "10.04.10" mówiła: "Zginęli ludzie, którzy byli na czele państwa, i państwo się o nich nie upomina. To znaczy, że tego państwa właściwie nie ma, to znaczy - nie ma rządu". Te słowa trafiały w sedno przed rokiem i takie pozostały do dziś, gdy wiemy już, w jak wielkim stopniu raport Millera potwierdza rosyjską narrację o katastrofie i totalny rozkład strategicznych struktur polskiego państwa. W ostatni piątek poznaliśmy polski raport w sprawie katastrofy w Smoleńsku. Niewykluczone, że nagłe przyspieszenie jego ogłoszenia w znacznym stopniu zawdzięczamy wicepremierowi Waldemarowi Pawlakowi. Gdy w "Newsweeku" i brukowcu "Fakt", pismach niemieckiego koncernu Ringier Axel Springer, pojawiły się przecieki z treści raportu ministra Jerzego Millera, wicepremier podkreślił, że należy jak najszybciej sprawdzić, z jakich źródeł gazety pozyskały swoje informacje. - Żeby nie było takiego skandalu jak w Wielkiej Brytanii, konieczne jest wyjaśnienie tej sytuacji szybko i w sposób zdecydowany - ostrzegał Pawlak. Po tej konferencji musiało się w obu redakcjach zrobić naprawdę gorąco. Co ciekawe, następnego dnia Donald Tusk ogłosił datę publikacji raportu. - 29 lipca, i tak powiadomiłem też ministra Millera, niezależnie od stopnia zaawansowania tłumaczenia, ja uznaję za dzień prezentacji raportu - oświadczył premier. Od tamtej pory ruszyła lawina pytań o raport. Od daty katastrofy smoleńskiej przez media głównego nurtu przetoczyły się wszystkie emocje, jakie tylko mogą się z takim wydarzeniem łączyć. Obecnie jesteśmy na etapie tabloidyzacji katastrofy. Można o niej mówić i pisać dużo, wszystko i bez żadnej odpowiedzialności. Na pierwszych stronach gazet obserwujemy wymieszanie rozrywki ze smoleńskim newsem. Do ogłoszenia raportu Millera znacznie więcej uwagi poświęcano ofiarom katastrofy niż sprawie jej wyjaśnienia. Powstają kolejne filmy o traumie rodzin ofiar, TVN24 w przededniu ogłoszenia raportu Millera po raz kolejny emitowała film Ewy Ewart poświęcony smoleńskim rodzinom ofiar. Jednak kilkanaście miesięcy po tym tragicznym zdarzeniu opinia publiczna powinna otrzymywać wiarygodne wiodące hipotezy dotyczące wyjaśnienia tragedii i jej przyczyn. Tymczasem polska telewizja publiczna znajduje pieniądze na konkurs piosenki rosyjskiej w Zielonej Górze, a nie ma funduszy na produkcję poważnego, analitycznego filmu o tym, co zdarzyło się na lotnisku Siewiernyj. Od katastrofy do farsy Po lawinie informacji w dniu ogłoszenia raportu (konferencja i jej fragmenty miały tego dnia niezliczone powtórki i komentarze) temat zapewne będzie wyciszany, wszak nawet redaktorzy i dziennikarze jadą do kurortów i na morskie plaże. Po odtrąbieniu prawd ministra Millera - jedna z gazet pisała: "Oto raport Millera" - ostatecznie nastąpi cisza. I będzie przedstawiana jako zbawienna, uwalniająca od świata politycznej piany i półsprawnych intelektualnie politycznych pieniaczy - mistrzów telewizyjnej "mowy równoległej" - to pojęcie ze "Szkła kontaktowego". Z drugiej strony wydawcy programów liczą, że akcentowanie dramatyczności wydarzeń, dramatu rodzin ofiar katastrofy, atmosfera generowania stałego konfliktu w jej szeregach, tu choćby ostatnia sytuacja wyłączenia przez rząd rodzin z sali bezpośredniej relacji raportu o katastrofie smoleńskiej, spowoduje naturalne zmęczenie odbiorcy całym tematem. Podobnie jak początkowe przekształcanie tragedii w taką formę, by była pretekstem do haniebnych ekscesów pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, a następnie komentowana w rozrywkowych programach, wyjęta z szerokiego kontekstu, mogła być przedstawiana jako absurd i farsa. I tak, gdy format audycji staje się ważniejszy niż treść, a obrazki ważniejsze od słów, odbiorca staje się ostatecznie zmęczony tematem. Tak zmęczono opinię publiczną w Rosji domagającą się wyjaśnień w sprawie tragicznych wydarzeń w 2002 r. w teatrze na Dubrowce, w 2004 r. w Biesłanie, w 2000 r. w katastrofie podwodnego statku "Kursk" czy w 1999 r. w serii wybuchów na osiedlu w blokach moskiewskich. Cudowne ocalenie Donalda Tuska W Polsce w dniu ogłaszania raportu trwał medialny spektakl. Budowaniu gorączkowej atmosfery wyczekiwania na raport przewodziła TVN24 - nadawała program już od godz. 6.30. Tylko krok za nią były informacyjny kanał Polsatu i TVP Info. Jeszcze nim przedstawiono raport, trzy stacje - choć każda ma innego właściciela i dziennikarzy - sprawiały wrażenie, jakby kierowało nimi niewidzialne, jedno ministerstwo prawdy. Na ekranie pojawiały się nawet te same komentarze, zwroty i zdania. Udało się jedno - dymisja ministra MON Bogdana Klicha. Pompowano atmosferę oczekiwania na jego dymisję - od "Gazety Wyborczej", przez tabloidy, dzienniki opiniotwórcze i komercyjne stacje informacyjne. I lud może odetchnąć - jest wina i jest ukarany. Najważniejsze, że premier Donald Tusk ocalał i chyba z tego szczęścia stracił zdrowy rozsądek. Zapowiadając dymisję ministra, zapewniał o wielkim uznaniu dla czteroletniej aktywności ministra. Bo z katastrofą, rzecz jasna, Bogdan Klich nie ma nic wspólnego. Wszystkiemu są winni piloci. Ich niedoszkolenie, błędy w organizacji lotu, spóźnione odejście rozpoczęcia procedury odejścia na drugi krąg, brak ćwiczeń na symulatorach itd., itp. Słowem, wieziono prezydenta na "pastwisko" - tak szef działu informacji TVN24 określił status lotniska w Smoleńsku - nawet o tym nie wiedząc. Taki przekaz 29 lipca poszedł z Polski w świat i taki został utrwalony we wszystkich światowych mediach i portalach internetowych. Tak druzgocącego, czarnego PR jak raport komisji Millera nie zrobiła Polsce nawet generał Anodina i raport MAK. Utrwalanie rosyjskiej narracji Po ogłoszeniu raportu w "Gazecie Wyborczej" można było przeczytać: "Pisaliśmy wczoraj, że raport komisji Jerzego Millera będzie egzaminem dla polskiego rządu i państwa. Dziś możemy napisać z przekonaniem, że ten egzamin został zdany" - to tryumfujące słowa Adama Michnika w tekście "Uczciwy raport". Szef "GW" na koniec komentarza w błagalnym tonie odwołuje się do Rosjan: "Ale jest też nadzieja, że w Rosji odpowiedzialni ludzie zrozumieją słowa Donalda Tuska, że fundamentem relacji polsko-rosyjskich musi być prawda". Gazeta publikuje obszerny dodatek o raporcie, tego nie trzeba nawet czytać - wystarczy spojrzeć na tytuły, by zrozumieć główny przekaz: rozmowa z Jerzym Millerem pt. "Nauczka dla 36. Pułku", z ministrem Bogdanem Klichem pt. "Nie wiedziałem, że było aż tak źle", płk. Piotrem Łukaszewiczem, byłym szefem oddziału szkolenia lotniczego Dowództwa Sił Powietrznych - "Lot, który przerósł załogę". I analiza raportu pt. "Było już za późno", gdzie w pierwszych zdaniach czytamy: "Zawiodła organizacja lotu, błędy popełnili piloci i służba lotniskowa". Przekaz "GW" powielali w stacjach telewizyjnych specjaliści od lotnictwa i lotniczej publicystyki z Tomaszem Hypkim, płk. Piotrem Łukaszewiczem czy Tomaszem Białoszewskim na czele. Na szczyty dziennikarstwa wzniósł się dziennik "Polska. The Times", który w piątkowo-niedzielnym wydaniu ukazującym się w piątek potrafił opisać główne tezy raportu przedstawianego o godz. 10.00... w piątek. "Oto raport Millera" - bił po oczach na pierwszej stronie wielki tytuł gazety i nagłówek o treści: "Fatalne szkolenia pilotów, nieprzestrzeganie procedur, niefrasobliwość urzędników - to wnioski z raportu Millera". Jasnowidzący dziennikarze czy prowadzenie niewidzialnej ręki ministerstwa prawdy? A może jedno i drugie? Do ogólnego chóru dołączyła "Rzeczpospolita". Jej czołowi dziennikarze śledczy Michał Majewski i Paweł Reszka w tekście "Nie obrażajmy się na ministra Millera", który brzmiał jak apel do czytelników, tłumaczyli ministra, obawiając się, że będzie krytykowany za to, "że na swojej konferencji za mało miejsca poświęcił na wytykanie rosyjskich błędów". Ale "nie ma się co na niego obrażać" - uspokajali, bo przecież "rozliczyć i naprawić musimy przede wszystkim to, co działo się u nas". To się nazywa czujne dziennikarstwo, uważnie patrzące na ręce władzy, by nie dał jej ktoś przypadkiem po łapach. Autorka jest medioznawcą, wykładowcą w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej.
|