Przepastna kieszeń podatnika Jak pokazał przykład z ostatnią podwyżką podatku VAT, odpowiedzialną w części za obecną drożyznę, rząd boi się jakichkolwiek reform i woli sięgać do zasobów finansowych swoich obywateli Istotne SPROSTOWANIE na końcu tekstu!
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110818&typ=my&id=my03.txt Marek Łangalis Platforma Obywatelska doprowadziła finanse publiczne do ruiny. Do końca kadencji tego parlamentu, gdzie rządzącą większość stanowi koalicja PO i PSL, dług państwa zwiększy się o co najmniej 300 mld złotych. Polityka ta może doprowadzić do sytuacji podobnej do tej, jaka ma miejsce w Grecji czy we Włoszech. Już teraz można być pewnym, że jeśli wybory znów wygra PO, rząd ogłosi faktyczny stan finansów państwa, a co za tym idzie - podwyżkę podatków. 16 lutego br. ministra finansów Jana Vincenta Rostowskiego odwiedził unijny komisarz ds. gospodarczo-walutowych Olli Rehn. Chciał się dowiedzieć u źródła, jak przebiegają w Polsce prace nad redukcją deficytu, który według uruchomionej przez Unię Europejską procedury nadmiernego deficytu powinien w następnym (2012) roku wynieść maksymalnie 3 proc. produktu krajowego brutto. Według planów Ministerstwa Finansów, PKB w następnym roku osiągnie wartość 1619 mld zł, więc deficyt finansów publicznych (to, ile rząd, samorządy oraz fundusz ubezpieczeń społecznych wydadzą wspólnie więcej, niż ściągną w podatkach i opłatach z polskich obywateli) powinien być mniejszy niż 48,5 mld złotych. Biorąc pod uwagę, że w 2010 roku wartość ta wynosiła ok. 111 mld zł, to zadanie, jakie stoi przed rządem, jest nieprawdopodobne - jak w ciągu jednego roku zmniejszyć deficyt finansów publicznych o ponad połowę. Żeby było jeszcze ciekawiej, nadchodzą wybory, czyli czas składania obietnic większych wydatków, w celu przekupienia poszczególnych grup wyborczych. Rząd musiał przygotować dokument, który został wysłany do Komisji Europejskiej. Zobowiązał się w nim do przedstawienia planów na najbliższe 4 lata, z których ma wynikać zmniejszenie deficytu finansów publicznych poniżej 3 proc. PKB. Ogłosił go w kwietniu tego roku (Wieloletni Plan Finansowy Państwa na lata 2011-2014). Zebrano w nim wszelkie prognozy odnoszące się do wydatków oraz przychodów państwa. I o ile wydatki w najbliższym czteroleciu mają rosnąć o w miarę stałą wartość (wydatki rządowe mają się zwiększyć w ciągu czterech lat z 313 do 351 mld zł rocznie), o tyle - nie wiedzieć czemu - dochody państwa mają w nieprawdopodobnym tempie się zwiększyć. A jak wiadomo, państwo ma tyle pieniędzy, ile uda mu się wyjąć z kieszeni swoich obywateli (podatki, opłaty, dochody państwowych monopoli, za które płacą konsumenci). Jeżeli zatem ponadnormatywnie Ministerstwo Finansów zakłada jakieś nagłe przyspieszenie wpływów podatkowych, to albo planuje uszczelnienie systemu, albo szybki wzrost dochodów obywateli (z których można ściągnąć pieniądze), albo podwyższenie podatków. Jak pokazał przykład z ostatnią podwyżką podatku VAT, odpowiedzialną w części za obecną drożyznę, rząd boi się jakichkolwiek reform i woli sięgać do zasobów finansowych swoich obywateli. Które podatki w górę Gdy rząd podnosił stawki VAT, zastrzegł, że dalsze podwyżki będą możliwe w sytuacji, gdyby polski dług publiczny nie spadł poniżej 55 proc. w stosunku do PKB. Na koniec 2010 r. Główny Urząd Statystyczny wysłał informację do Komisji Europejskiej, że właśnie polski dług wynosi 55 proc. PKB. Rząd poradził sobie z tą niewygodną informacją i na użytek krajowy kilka deficytowych pozycji usunął ze statystyk. Wyszło więc (oczywiście tylko na papierze), że dług jest mniejszy o blisko 30 mld złotych. Po wyborach przyjdzie jednak czas na odrobinę szczerości i wtedy okaże się, że finanse są puste. Na pewno rządowi nie pomoże obecna sytuacja na globalnych rynkach, gdzie jeden kraj za drugim zaczyna tracić wiarygodność finansową. Polska może mieć najlepszą ze wszystkich państw Unii Europejskiej sytuację gospodarczą, ale i tak osoby odpowiedzialne za międzynarodowe finanse w bankach inwestycyjnych (które głównie kupują rządowe obligacje) wrzucą nasz kraj do jednego worka z takimi państwami jak Grecja, Włochy czy Francja. W związku z tym należy również oczekiwać, że po tym, co się obecnie dzieje na europejskich giełdach, może przyjść czas na złotówkę i jej znaczne osłabienie, co spowoduje wzrost zadłużenia w stosunku do PKB (wzrośnie przeliczany na złotówki dług zagraniczny). Te wydarzenia sprawiają, że dalsze podniesienie stawki VAT o jeden punkt procentowy od lipca 2012 r. jest niemalże przesądzone. Wystarczy, że wzrost długu publicznego w 2011 r. będzie choćby o 0,1 proc. szybszy niż wzrost PKB. Jeżeli w dalszym ciągu w 2012 r. relacja długu publicznego do PKB nie spadnie poniżej 55 proc., to od lipca 2013 r. będziemy mieli dalszą podwyżkę VAT do poziomu 25 proc., a więc maksymalnego dopuszczanego przez Unię Europejską pułapu. Wysłany do Brukseli Wieloletni Plan Finansowy może jednak wskazywać na jeszcze jedną bardzo prawdopodobną podwyżkę. Rząd pokusił się o przygotowanie planowanych wpływów do budżetu z tytułu różnych podatków (patrz: tabela). Widać jak na dłoni, że już w 2012 r. wpływy z tytułu VAT mają wzrosnąć o blisko 10 proc., co świadczy o tym, że podwyżka już została przesądzona, tylko z jej ogłoszeniem czeka się aż do wyborów. Być może jest to nawet od razu podwyżka o 2 punkty procentowe. Przy ostatniej podwyżce VAT minister Rostowski argumentował, że dodatkowo do budżetu z tego tytułu wpłynie 5,5 mld złotych rocznie. Stosując tę metodologię, należy zatem wzrost wpływów podatkowych z tytułu VAT w 2012 r. o blisko 13 miliardów złotych tłumaczyć właśnie wzrostem od razu o dwa punkty procentowe stawek VAT-owskich. Ale to nie wszystko. Największą dynamikę wzrostu Ministerstwo Finansów planuje osiągnąć z podatku od przedsiębiorstw (CIT). W planie finansowym przesłanym do Brukseli znajduje się nawet tabelka pokazująca, że stawka CIT w Polsce należy do jednych z mniejszych w całej Unii Europejskiej. Jeżeli zestawić to z faktem, że rząd planuje wzrost wpływów podatkowych płaconych przez przedsiębiorstwa aż o 70 proc. w ciągu 4 lat, to należy się zapytać, jak to osiągnie. Albo nagle polskie firmy staną się najszybciej rozwijającymi się przedsiębiorstwami na całym świecie (zwiększą swoje zyski brutto o co najmniej 70 proc. w ciągu 4 lat), albo właśnie rząd chce wyssać z nich dodatkowe pieniądze. Wprawdzie Platforma obiecywała różne cuda w poprzedniej kampanii parlamentarnej, ale chyba nikt rozsądny nie uwierzy w to, że nagle dochody polskich firm cudownie wzrosną o 70 proc. w ciągu następnej kadencji Sejmu. Takie cuda mogą się zdarzyć tylko w planach przygotowywanych przez specjalistów od PR. A tych - jak wiadomo - w rządzie akurat nie brakuje. Jeżeli zatem cudownie polskie firmy nagle nie zwiększą swoich zysków, od których będą płacić daninę na rzecz państwa, to wniosek z tego jest jeden - że szykowana jest znaczna podwyżka podatków od zysków przedsiębiorstw. Biorąc pod uwagę, jak wysoko rząd ocenia wpływy z podatku dochodowego od firmy, należy sądzić, że szykowana jest podwyżka do poziomu ok. 28 proc. od dochodu. Warto również wspomnieć o tym, że w kwietniu br. Polska wstąpiła do unijnego paktu EURO Plus, którego jednym z zadań ma być ujednolicenie obliczenia podatku CIT od przedsiębiorstw. Z tego m.in. powodu do paktu nie przystąpiły ani Czechy, ani Wielka Brytania, ani Węgry. Te trzy kraje obawiały się, raczej słusznie, że mające najwięcej do powiedzenia w pakcie Niemcy z Francją będą chciały przeforsować rozwiązania mające na celu obniżenie konkurencyjności inwestycyjnej niektórych państw. Polska pod rządami Donalda Tuska łyka bezkrytycznie wszystko, co płynie z Brukseli (jak pamiętamy, obecny premier wzywał posłów do głosowania za ratyfikacją traktatu lizbońskiego, pomimo że nie tylko go nie przeczytał, ale nawet jeszcze nie była przygotowana polska wersja językowa jednolitego tekstu traktatu), nawet jeśli jest to szkodliwe dla polskich firm. Może się okazać, że obecny minister finansów przeliczy się co do dochodów z CIT. Nie od dziś wiadomo, że zwiększenie o 50 proc. podatków nie przekłada się na taki sam wzrost wpływów. A to dlatego, że ludzie zaczynają stosować optymalizację podatkową. Przedstawicielstwa koncernów mają możliwość ucieczki z bardziej rentowną produkcją do innych zakładów (niekoniecznie fizycznie; wystarczy, że zrobią to na papierze), mniejsze firmy zaczynają ukrywać dochody. Jak pamiętamy, obniżka podatku od dochodów przedsiębiorstw dokonana jeszcze przez rząd Leszka Millera spowodowała wzrost wpływów podatkowych z tego tytułu do budżetu. Wynika to z faktu, że nikt nie chce oddawać na zmarnowanie przez polityków i urzędników swojego ciężko wypracowanego dochodu. Konieczne są reformy Zamiast sięgać do kieszeni swoich obywateli, rząd powinien jak najszybciej przygotować reformy strukturalne dla naszego kraju. Trzeba zaprzestać chorych inwestycji państwowych, które tylko wynaturzają strukturę rynku. Tylko w 2011 r. z różnego rodzaju źródeł na inwestycje państwowe ma być przeznaczone około 100 mld złotych. W większości te pieniądze będą zmarnowane. W Polsce buduje się najdroższe drogi w Europie, a miasta ogarnęła gorączka stadionowa. Wszystko za państwowe, czyli nasze - podatników - pieniądze. Jeżeli buduje się stadion w Lubinie na 16 tys. widzów kosztem 130 mln zł, a potem na mecz międzypaństwowy (pomiędzy Polską a Gruzją) przychodzi (oficjalnie) 12 tys. widzów, to należy się spytać, po co w 75-tysięcznym mieście stadion mogący pomieścić prawie jedną czwartą mieszkańców. 100 mld zł wydawane rocznie przez państwo na inwestycje to w większości pieniądze wyrzucone w błoto. Budowane są za to pomniki obecnej władzy (czy to rządowej, czy samorządowej). Nieudolność tego rządu jest jak najbardziej realna, tak jak rosnący dług państwa. Odkładanie w czasie niepopularnych reform może grozić tylko jednym - sięganiem do kieszeni obywateli. Każdy pieniądz w kasie państwowej znajduje się tam kosztem podatnika. Jeżeli to Platforma wygra wybory i będzie stanowić przyszły rząd, to podwyżka podatków jest przesądzona. Wybory parlamentarne to nie tylko głos za tym, kto lepiej kopie w piłkę i ładniej się uśmiecha, ale to także głos za tym, czy chcemy móc sami decydować o tym, na co przeznaczymy nasze ciężko zarobione pieniądze. Inny aspekt potencjalnej podwyżki podatków to utrata konkurencyjności polskiej gospodarki. Polska stanie się mniej atrakcyjna dla zagranicznych inwestorów, nie mówiąc o tym, że nasze rodzime przedsiębiorstwa zaczną przegrywać walkę ze swoimi zagranicznymi odpowiednikami. Chyba że rządowi właśnie o to chodzi. Autor jest ekspertem Instytutu Globalizacji w dziedzinie ekonomii i rynku, członkiem stowarzyszenia KoLiber. Źródło: Wieloletni Plan Finansowy, Warszawa, kwiecień 2011, s. 18 ============== Zostałem obsztorcowany przez uważnego analityka, że w Polska coraz bliżej bankructwa oraz Przepastna kieszeń podatnika : „Facet znowu pisze o zadłużeniu i długo publicznym Polski jakoby to było co ś niesamowitego a Niemcy czy Francja to OK. A przecież oni mają większy dług! Czyli sieją zamieszanie. Usiłując zrobić problem z naszego zadłużenia - temat zastępczy, a lekceważyć zadłużenia Anglii, Szwajcarii, Norwegii Niemiec etc.” RACJA! A tymczasem w : List of countries by external debt można obejrzeć DOWODY, że państwa UE, USA itp są bardziej zadłużone! I to jest dla POLSKI jeszcze ważniejsze.
|