DUPES - NAJWIĘKSZY PRZYJACIEL STALINA
Wpisał: Jacek Kwieciński   
22.08.2011.

DUPES - NAJWIĘKSZY PRZYJACIEL STALINA

Jacek Kwieciński http://www.panstwo.net/423-najwiekszy-przyjaciel-stalina

Mimo mej sympatii do Ameryki wręcz narzuca się uznanie Roosevelta za „największego sojusznika Stalina”.

Tytuł książki Paula Kengora „Dupes” (2010 r.) po polsku brzmi niezbyt elegancko, ale słowo to znaczy po prostu „dający sobą manipulować” czy też – mocniej – dureń.

Autor miał dostęp do szeregu nowych materiałów. Nie tak dawno ujawniono wielkie ilości dokumentów dotyczących archiwów Kominternu
nt. Komunistycznej Partii USA. W końcu 2006 r. FBI udostępniła setki milionów stron tajnych dotąd materiałów z okresu „zimnej wojny”. To tylko część z wciąż zwiększających się źródeł.

Nie sposób omówić całego tomu. Książka obejmuje okres od powstania w 1919 r. Kominternu – zdeklarowany cel: komunistyczny cały świat – i wkrótce potem KP USA – zdeklarowany cel: służyć ZSRR i jego interesom – po czasy współczesne. Mamy też ogromny zestaw przypisów, reprodukcje unikalnych dokumentów. Autor poświęca wiele miejsca wyjaśnieniu różnic między owymi „dupes”, „użytecznymi idiotami”, „agentami wpływu”, „komunistami”. O pewnych już agentach sowieckich (ich liczba, z pewnością niepełna, w administracji Roosevelta dochodziła do 400) stara się nie pisać. Omawia też przemianę niektórych pierwotnie obłędnych wielbicieli Sowietów. Musiałem to pominąć, podobnie jak okres lat 60.–70. czy pewne odniesienia do czasu obecnego.

To są odrębne tematy. Zająłem się głównie postawą naszego największego pseudo-sojusznika w okresie II wojny. Mam nadzieję, iż Czytelnicy pojmą, że „przeskok” z tej tematyki do reprodukcji okładki książki ma sens i uzasadnienie.


Katyń – triumf Stalina w USA

Super-doradca Roosevelta, Harry Hopkins (o którym będzie jeszcze mowa), z miejsca stwierdził, że wiadomość o katyńskim ludobójstwie naszych oficerów to kolejna próba Polaków „robienia zamieszania” pośród aliantów. Roosevelt nie tyle nawet chciał ukryć sprawę Katynia – on z miejsca, z dużym zapałem, podżyrował i wsparł wersję sowiecką.

W Londynie amerykański oficer łącznikowy przy rządzie polskim (absolwent West Point) płk Henry Szymanski przygotował obszerny raport opisujący los polskich oficerów w Sowietach, przepełniony dokumentacją. Raport został, po przesłaniu do USA, przekazany do magazynu i przeczekał tam wojnę.
Churchill zarządził dochodzenie. W czerwcu 1943 r. sir Owen O’Malley przygotował obszerny dokument dla króla i gabinetu wojennego. Jego konkluzje były oczywiste, czyli prawdziwe. Po dyskusji raport rozpowszechniono (wśród kół oficjalnych). Oczywiście nic to nie znaczyło, zwłaszcza że BBC było przesączone agentami sowieckimi.

Wszakże Churchill przesłał raport Rooseveltowi. Nie było odpowiedzi. Dwa dni później napisał osobisty list na ten temat. Brak reakcji. Dopiero po trzecim liście premier W. Brytanii otrzymał z Waszyngtonu potwierdzenie otrzymania korespondencji. Podpisane przez niższego urzędnika. Od Roosevelta ani słowa. Nie wiadomo nawet, czy rzucił okiem na raport.

W Ameryce sprawą „zajęło się” OWI (Office of War Information), agencja jeszcze bardziej niż inne, rooseveltowskie, spenetrowana przez komunistów. Poczęła „informować”. Na czele OWI stał b. komentator radiowy Elmer Davis. Od dawna jego komentarze nt. ZSRR i Polski były wręcz karykaturalne. Ambasador polski w Waszyngtonie, Jan Ciechanowski, ostro oprotestował działalność OWI. Osobno uczynił to demokratyczny kongresman J. Lesinski ze stanu Michigan. Na forum Izby oskarżył Davisa i całe OWI o manipulowanie prawdą i ignorowanie sowieckich zbrodni.

W sprawie Katynia Davis przeszedł siebie. Na antenie bodaj wszelkich rozgłośni osobiście potwierdził sowiecką wersję. Ambasador Ciechanowski stwierdził, że „informacje” Davisa, działającego w otoczeniu „osławionych sowieckich towarzyszy podróży, którzy opanowali zwłaszcza sekcję polską, można określić tylko jako ordynarną propagandę”.

Davis był wściekły, a to on „zarządzał” amerykańską opinią. Gdy polskojęzyczne stacje w Detroit i Buffalo zaczęły relacjonować sprawę, tzw. Federal Communication Commision zamknęła je.

Liczni prosowieccy durnie (lub gorzej) przyszli w sukurs administracji. W maju 1943 r. osławiony stalinowiec Corliss Lamont opublikował cały pamflet dowodzący, że oskarżanie Sowietów jest „inspirowane przez nazistów”.

Prawda nieważna

Roosevelt w końcu oddelegował zaufanego człowieka do „zbadania sprawy”. George Earle, b. ambasador w Austrii i na Bałkanach, zgromadził ogromny materiał dowodowy, przesłuchał setki ludzi. Roosevelt długo odmawiał spotkania z nim. Gdy to czynił, była to po prostu formalność. Przedtem konferował z Davisem. Rozmawiał z Hopkinsem. Wszelkie niekorzystne informacje o Stalinie i ZSRR przestały się liczyć, były tabu. Prawda straciła znaczenie.

Przed wkroczeniem do Gabinetu Owalnego Earle, który oczywiście był już w pełni przekonany o winie Sowietów, został ostrzeżony przez kolegę: „George, nawet nie wiesz, w co się pakujesz. Harry Hopkins kompletnie zdominował Roosevelta. Atmosfera w Białym Domu jest skrajnie »różowa«”. Earle: „Panie prezydencie, nie mogę pojąć, że amerykański przywódca i tyle osób mogą traktować jako »zagadkę« coś, co jest zupełnie oczywiste. Tu są dowody, ogromny zestaw dowodów”. Roosevelt: „To jest z pewnością niemiecka propaganda i niemieckie dzieło. Jestem absolutnie przekonany, iż Rosjanie tego nie zrobili”. Earle był zdumiony i przerażony. Sprawa Katynia była dla niego mikrokosmosem całego totalnie fałszywego oglądu ZSRR. „Sowieci specjalizują się w oszukiwaniu nas. Niestety, znajdują tu wsparcie”.

Wspomniał o „okropnej książce” b. ambasadora w Moskwie J.C. Daviesa „Misja do Moskwy”, która „prezentowała Amerykanom Stalina niczym świętego Mikołaja” (nie wiedział, że naraża się jeszcze bardziej, bo Roosevelt był fanem Daviesa i jego „dzieła” – niebawem nakazał przerobić je na jeszcze bardziej zakłamany film. O tym „pierwszym sowieckim filmie wyprodukowanym w USA”, obrazie wręcz niewiarygodnym, trzeba będzie napisać osobno. Tu stwierdzę tylko, że na winiecie tomu chwalącego m.in. stalinowskie procesy pokazowe Roosevelt napisał: „Ta książka zostanie [będzie nieśmiertelna]”).

Po naleganiach prezydent rzucił okiem na dokumenty katyńskie, ale pożegnał Earle’a słowami: „Jestem od ciebie starszy i mam większe doświadczenie. Zrozum, że mam rację”.

Po jakimś czasie Earle zwrócił się o pozwolenie na opublikowanie swych dowodów katyńskich. Roosevelt odpowiedział ostro: „Jednoznacznie zabraniam ci publikowania jakichkolwiek informacji czy opinii na ten temat... byłoby to wielką zdradą”.

To nie wszystko. Roosevelt był wciąż zaniepokojony postawą Earle’a. W jego domu rychło pojawiło się dwóch agentów FBI z oficjalnym nakazem natychmiastowego objęcia przez Earle’a pomniejszego stanowiska, na leżących 7 tys. mil od Waszyngtonu wyspach Samoa. Było to zesłanie. Tak potraktował Roosevelt swego wieloletniego przyjaciela. Za prawdę o Katyniu. Sprawa była z grubsza znana, ale jej szczegóły apologeci Roosevelta ukrywali 70 lat.

Po śmierci Roosevelta szefostwo US Navy (do której formalnie należał) przeprosiło Earle’a za takie potraktowanie, stwierdzając, że wykonywano osobiste zlecenie prezydenta.

Nie było to jedyne podobne posunięcie. Roosevelt rozgonił zespół ambasady USA w Moskwie, składający się z rzadkich wtedy fachowców, a zgromadzony przez nich bezcenny materiał zniszczono. Czystek w Departamencie Stanu dokonywano – via H. Hopkins – na zlecenie Litwinowa. Roosevelt polecił przekazać Sowietom zdobyte przypadkowo ich specjalne kody. Dążył do bezpośredniej współpracy między NKWD a poprzedniczką CIA.

Roosevelta próbowali przestrzec inni. William Bullitt miał wątpliwy honor zostania pierwszym ambasadorem USA w Sowietach (F.D.R. w odróżnieniu od poprzedników, błyskawicznie uznał ZSRR, nazywając przy tym Stalina „Ekscelencją”).

W 1941 r. Bullitt, uprzednio wręcz członek fan clubu Stalina, stał się jednym z najbystrzejszych krytyków Sowietów. Mówił Rooseveltowi, że Sowieci chcą opanować Europę, że objęli wiele stanowisk w samej Ameryce, której stale są wrogami. Tworzą „piątą kolumnę”; część PK działa w podziemiu.
Roosevelt: „Bill, nie podważam logiki twego rozumowania. Ale mam przeczucie, że Stalin nie jest takim człowiekiem. Harry [Hopkins] mówi, iż nie jest i że chodzi mu wyłącznie o bezpieczeństwo swego kraju. Myślę, że jeśli oferuję mu wszystko, co tylko będę mógł i nie zażądam niczego w zamian, noblesse oblige, nie będzie próbował niczego anektować i wspólnie popracujemy nad światem demokracji i pokoju”.

Bullitt był zaszokowany. Poinformował Roosevelta, że Stalin nie jest brytyjskim księciem, ale raczej bandytą, który uważa oferujących mu coś za nic za durniów.

Na prezydencie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Powiedział Bullittowi: „To jest moja odpowiedzialność, a nie twoja, i będę się kierował swym przeczuciem”. Ta doszczętnie kompromitująca Roosevelta wypowiedź jest znana. Ci z jego wielbicieli, którzy mimo wszystko ją cytują, usuwają linijkę „Harry [Hopkins] mówi, że nie jest” i wstawiają w to miejsce kropki. Nie bez przyczyny.

Agent nr 19 ?

Hopkins był alter ego Roosevelta, więcej niż wiceprezydentem. Był cieniem Roosevelta, mieszkał wraz z rodziną w Białym Domu. Przez dekady jego „wyjątkowa” współpraca z prezydentem była wręcz opiewana. Hopkins stał się niemal „świętym”. Jego najmniejsza krytyka uważana była za herezję.
Szkody, jakie wyrządził właśnie zwłaszcza nam, w trakcie wojny i po niej, w czasie rozmów o sprawie polskiej, w kwestii Katynia czy powstania warszawskiego, są niezmierzone. Był tym, który doradzał Rooseveltowi w myśl tezy: „Jest bzdurą uważać Stalina za komunistę”.

Hopkins był w latach 20. członkiem Partii Socjalistycznej (co nie było wtedy niczym nadzwyczajnym). Dzięki protekcji Eleanor Roosevelt (osoba ta potrafiła podejmować starania o to, by mąż wyznaczył kogoś do zbadania sprawy wojny sowiecko-fińskiej, bo, jej zdaniem, dużo przemawiało za tym, że to Finowie dopuścili się agresji na ZSRR) stał się najpierw jednym z głównych członków ekipy prezydenta, potem więcej niż jego zaufanym.

Pisze Kengor: „Już po jego śmierci w 1946 r., gdy ujawniono styl i formę jego kontaktów z Sowietami, pojawiły się wątpliwości”. Nieliczni zaczęli badać jego przeszłość. Pierwszy kontakt Hopkinsa z tą częścią KP USA, która działała w podziemiu, datuje się na wczesne lata 30., ustalono nawet, że chodziło o znaną siatkę Hala Ware’a.

Mogło to jeszcze nie przesądzać sprawy, ale całość działań Hopkinsa była tego rzędu, że jeśli nie było to coś gorszego, ów Roosevelt numer dwa musi być uznany za „użytecznego idiotę” numer jeden w całych dziejach polityki USA.

Słynny uciekinier z wywiadu ZSRR do W. Brytanii Oleg Gordijewski nazwał Hopkinsa „agentem o wyjątkowej wadze”. Isaac Achmerow, jeden z najważniejszych „dyplomatów” ZSRR działających w czasie wojny w USA, mający kontakt z tak znanymi szpiegami, jak Alger Hiss, określił Hopkinsa mianem „najważniejszego ze wszystkich agentów, jakich miał w tych czasach ZSRR w Ameryce” (znał Hopkinsa od lat 30.).

Potem (lata 90.) ujawniono część depesz kablowych do sowieckich placówek (projekt Venona). O Hopkinsie jest tam ogromnie dużo. Część z tego można tłumaczyć normalną aktywnością dyplomatyczną. Ale są i depesze wielce podejrzane.

W maju 1943 r. Achmerow przesłał do Moskwy transkrypt rozmowy Roosevelt – Churchill, dodając, że uzyskał go dzięki „kontaktowi nr 19”. Badający szczegółowo dane z Venony ustalili z całkowitą pewnością, że ten kryptonim dotyczy Harry’ego Hopkinsa.

„Hopkins miał większą władzę niż cały Departament Stanu. Towarzyszył Rooseveltowi w Casablance, Teheranie, Jałcie. Ustalał politykę wobec ZSRR” – pisze Kengor. Także trzymał w ręku korespondencję Roosevelta – niektóre pisma Churchilla, właśnie np. o Polsce, przetrzymywał lub w ogóle nie doręczał. Jako wszechmocny szef programu Lend-Lease próbował darować ZSRR duże ilości uranu.

USA ostatecznie nie uznały aneksji państw bałtyckich (Roosevelt umarł), ale Hopkins nalegał, by to uczyniły. Najwybitniejszy chyba w Ameryce znawca komunizmu, Herb Romenstein, któremu władze USA poleciły w latach 90. dokładne zbadanie kabli Venony, nie bawi się w słowa: „Hopkins był oddanym agentem sowieckim. Był zarówno szpiegiem – to jest osobą dostarczającą Sowietom tajnych informacji, jak i agentem wpływu. Nie był »użytecznym idiotą« – wyszukiwał innych i czynił ich użytecznymi idiotami”.

Po Jałcie i Roosevelt, i Hopkins byli rozanieleni. Hopkins: „Rosjanie dowiedli, że potrafią być dalekowzroczni, pragmatyczni, słowni, rozsądni. Ani prezydent, ani nikt z nas nie wątpi, że będziemy żyć z nimi w przyjaźni, pokoju i współpracy tak długo w przyszłości, jak tylko można sobie wyobrazić”.
Jak konstatuje (na razie tylko) Kengor, stale są ujawniane nowe materiały kompromitujące Hopkinsa.

W podarunku Trumanowi

Roosevelt literalnie o niczym nie informował swego nowego prezydenta H. Trumana i ten musiał odbywać pospieszną edukację. Szła mu ona ciężko – skrytykował mowę Churchilla o „żelaznej kurtynie”, zgodził się na sugestię Sowietów (!), by mianować Algera Hissa pierwszym p.o. sekretarza ONZ (pomyślmy, ZSRR z radością powitał Amerykanina na tym stanowisku, ale był to szczególny Amerykanin – odznaczony potajemnie orderem GRU), nie różnił się od Roosevelta w sprawie Polski.

Pierwszym wysłannikiem Trumana do Moskwy był... Hopkins. Było to niedługo po Jałcie. Obrońcy Roosevelta niezmiernie akcentują fakt, że F.D.R. dość szybko po entuzjazmie jałtańskim – zdążył jeszcze przedtem nazwać Stalina „chrześcijańskim dżentelmenem” – zaczął mieć pewne wątpliwości nt. wiarygodności generalissimusa. I tuż przed śmiercią wystosował rozżalony list do Moskwy, pełen „zatroskania” nt. „wspólnych interesów” ustalonych na „owocnej” konferencji jałtańskiej. „Stalin musiał być serdecznie rozbawiony” – pisze Kengor. W każdym razie było już za późno – dla Polski, dla Europy Wschodniej, dla Roosevelta, który umarł parę dni po tym ostatnim liście do „Wujka Joe” (to pieszczotliwe miano jest autorstwa prezydenta USA). A Hopkins w Moskwie wysłuchał pokornie narzekań na... Brytyjczyków. Zapewnił Stalina, że USA nie popierają Londynu, a zgadzają się w pełni, aby ZSRR było otoczone „kordonem sanitarnym” „przyjaznych” [czytaj komunistycznych] państw. Zwłaszcza „przyjazną Sowietom” Polską. Stalin uśmiechnął się i stwierdził, że w takim razie „łatwo dojdziemy do porozumienia w sprawie Polski”.

Dyplomata Charles Bohlen robił notatki ze spotkania. Nie był żadnym „jastrzębiem”. Jednak obok stwierdzenia o „przyjaznej Stalinowi Polsce” zapisał uwagę Hopkinsa, że zaufanie do Stalina pozostaje nienaruszone. „Jesteśmy pewni, że możemy liczyć na Marszałka, na jego rozsądek, wrażliwość i zrozumienie”.

Bohlen, nadal entuzjasta Roosevelta, potem dodał: „Wydaje się, że F.D.R. nie rozumiał przepaści, jaka dzieli bolszewika od niebolszewika... wydawało mu się, że Stalin postrzega świat tak jak on”.

„Wielki mąż stanu”

Roosevelt „nie rozumiał komunizmu”! 12 lat był prezydentem przed Jałtą, cały czas w Sowietach mordowano miliony, Stalin zawarł pakt z Hitlerem, zagarnął w całości lub części szereg niepodległych państw, a Roosevelt nie wiedział, kim jest. Do dziś jakże wielu w Ameryce określa tego prezydenta mianem „wybitnego męża stanu”. Zaiste.

Roosevelt często wychodził daleko poza rolę wojennego (jeszcze mniej – przymusowego) alianta. Na przykład na Boże Narodzenie 1943 r. obsypał „chrześcijańskiego dżentelmena” komplementami: „Współpracuje mi się świetnie z marszałkiem Stalinem. To człowiek łączący w sobie niezwykłą, imponującą determinację z wrodzonym poczuciem humoru. Uosabia serce i duszę Rosji. Wierzę głęboko, że będziemy zawsze współpracować znakomicie...”. Reagan zapalił w Białym Domu świeczkę dla „Solidarności”. Roosevelt zapalił ją, mówiąc metaforycznie – dla Stalina.

Trudno na koniec powstrzymać się od przytoczenia paru smakowitych uwag, chociażby w formie hasłowej. *Nikt nie twierdzi, że Roosevelt był komunistą. Ale doprawdy dziwnie wygląda ustalony ponad wszelką wątpliwość fakt, iż prezydent USA pozostawał w kontakcie, wymieniał listy, spełniał życzenia Earla Browdera, szefa KP USA – niewolniczo związanego z jego „ojczyzną” – ZSRR. (Jakiś czas, jak ZSRR wspomagającego Hitlera; KP USA była bezpośrednim siedliskiem sowieckich szpiegów. Uznawano ją za bardziej stalinowską niż francuska). Jest to, mówiąc delikatnie, dość niezwykłe. Browder kierował potem kopie listów Roosevelta do Moskwy. *Po średnio udanych pierwszych trzech dniach konferencji w Teheranie Roosevelt był rozczarowany. Bo przecież „[...] zrobiłem wszystko, czego Stalin zażądał”. „Przybyłem do Teheranu, by dogodzić Stalinowi”. Prezydent USA dążył do ugłaskania za wszelką cenę komunistycznego dyktatora, czynił wszystko, by spełnić jego żądania! Po czym chwalił się tym.

*W końcu lody zostały przełamane kosztem… Brytyjczyków. Roosevelt, w obecności Churchilla, wyśmiewał się wspólnie ze Stalinem z W. Brytanii. Odbywał konferencje ze Stalinem, na które nie zaproszono „jednego z wielkiej trójki”. W czasie jednej z nich powiedział Stalinowi, że Anglii przydałyby się reformy, od góry do dołu, „w sowieckim stylu”. *Po konferencji Roosevelt publicznie zadeklarował swym współpracownikom: „po wojnie będziemy mieć więcej kłopotów z Brytyjczykami niż ZSRR”. *Nazywał Stalina „bratem”. Podkreślał „wyśmienite” kierowanie przez Stalina „swym krajem”. „Stalin jest tak elegancki w swych manierach, iż nikt z nas nie może się z nim równać”.

Mam nadzieję, że choć częściowo oddałem hołd
F.D. Rooseveltowi, który, dodam złośliwie, jest niedościgłym idolem B. Obamy. Stalina określono mianem „najlepszego sojusznika Hitlera”. Mimo mej sympatii do Ameryki wręcz narzuca się uznanie Roosevelta za „największego sojusznika Stalina”.