Polski wywiad radiowy podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918-1920
Wpisał: Grzegorz Kołodziejczyk   
28.08.2011.

Polski wywiad radiowy podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918-1920

„Lustro Piłsudskiego”

Grzegorz Kołodziejczyk 

Jeśli podczas wojny polsko-bolszewickiej doszło do jakiegoś cudu, to były nim genialne umiejętności polskich kryptografów. Taką tezę od lat głosi prof. Grzegorz Nowik z PAN i muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku

„Polski wywiad radiowy podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918–1920” i „Zanim złamano «Enigmę»…rozszyfrowano Rewolucję – Polski radio-wywiad podczas wojny z bolszewicką Rosją 1918–1920”. 

Co badacza wojny polsko-bolszewickiej do tego wniosku przywiodło? Ogromna liczba danych o Armii Czerwonej, jaką dysponowało polskie dowództwo, dokument z lipca 1920 roku, o tym, że 6 polskich radiostacji polowych zostało przeznaczonych wyłącznie do nasłuchu I Armii Konnej Siemiona Budionnego (w całej polskiej armii było wówczas tylko 26 radiostacji) i w końcu akta polskiego Biura Szyfrów Oddziału II Sztabu Generalnego (wywiadu) – kilka tysięcy rozszyfrowanych sowieckich depesz – znalezione w Centralnym Archiwum Wojskowym. One ostatecznie dowodzą, że Polacy łamali rosyjskie szyfry na skalę, można rzec, przemysłową, że mieli w ręku niesamowitą broń. Jak tłumaczy obrazowo prof. Nowik – lustro, w którym cały czas śledzili poczynania wroga.

Kowalewski, czyli cud prawdziwy 


Polski wywiad radiowy zorganizował major Karol Bołdeskuł. Ten oficer o dziwnie brzmiącym nazwisku podczas I wojny światowej był przez dwa lata szefem radiowywiadu wojsk centralnych na froncie wschodnim. Do służby w polskim wywiadzie ściągnął go pierwszy szef Oddziału Informacyjnego ppłk. Józef Rybak – też b. oficer c.k. armii. Bołdeskuł znał doskonale struktury, procedury, zasady funkcjonowania, zwyczaje obowiązujące w rosyjskiej radiotelegrafii, a nawet jej systemy szyfrowe. Był tylko jeden szkopuł – nie znał języka rosyjskiego. Więc chociaż od 1919 roku polskie radiostacje prowadziły coraz bardziej uporządkowany nasłuch wszystkich państw graniczących z Polską, a nasi specjaliści potrafili rozpoznawać po sygnałach wywoławczych radiostacji, ugrupowania i skład jednostek Armii Czerwonej, to jej zaszyfrowane depesze były na ogół nie do odczytania – chyba że udało się zdobyć szyfry. Bolszewicy jednak, jak każda armia, zmieniali je co jakiś czas. 


L
atem 1919 roku w Oddziale Informacyjnym, w jego Biurze Szyfrów, zaczął służbę por. Jan Kowalewski. Właśnie wrócił do Polski razem z 4. Dywizją Strzelców gen. Żeligowskiego (był tam szefem wywiadu). Kowalewski, łodzianin, absolwent politechniki w Liege, rosyjski znał świetnie. W dodatku w armii carskiej, w szeregi której wcielono go w 1915 roku, kiedy mieszkał i pracował w Białej Cerkwi, był oficerem służb inżynieryjnych. A w skład tych wojsk wchodziły pododdziały telegraficzne i radiotelegraficzne. To właśnie Kowalewski, chemik z zawodu, lingwista z zamiłowania, jako pierwszy złamał rosyjski szyfr.

Błogosławione skutki nudy 
Zrobił to trochę z nudów. Pewnej nocy, w sierpniu 1919 roku, zastępował na służbie kolegę. Monotonny dyżur polegał na czytaniu korespondencji radiowej, przejmowanej przez polskie stacje (Kowalewski znał, oprócz rosyjskiego, język francuski, niemiecki i ukraiński). Spośród mnóstwa depesz zaintrygowały go dwa bolszewickie telegramy. Jeden był zaadresowany do dowództwa XII Armii w Kijowie. Druga depesza była całkowicie zaszyfrowana, tylko słowo „delegat” było napisane w niej otwartym tekstem. Resztę liter zastępowały grupy cyfr. Kowalewski, który ni w ząb nie znał się na kryptografii, ale służąc w rosyjskiej armii szyfrował wiele dokumentów, postanowił sprawdzić, czy uda mu się zakodowany telegram rozgryźć.

Z lektur - z literatury pięknej, nie fachowej – wiedział, że w takich sytuacjach należy przede wszystkim znaleźć punkt zaczepienia. Przyjął, że w szyfrogramie jest słowo „dywizja”, w którym, w języku rosyjskim, w każdej z trzech sylab jest litera „i” a potem zaczął szukać takiej sekwencji cyfr, gdzie co druga grupa będzie identyczna. Znalazł. Zauważył też błąd szyfranta – depesze były podpisane raz szyfrem, raz jawnym tekstem. Nad ranem bolszewicki telegram przestał być tajemnicą, Kowalewskiemu zaś, gdy wieść o tym, że złamał bolszewicki szyfr dotarła do dowództwa, polecono zorganizować nowy oddział Biura Szyfrów.

Tak powstał Wydział Szyfrów Obcych, do którego armia przydzieliła oficerów doskonale znających języki, a Kowalewski do współpracy wciągnął najwybitniejszych polskich matematyków, profesorów Wacława Sierpińskiego, Stanisława Leśniewskiego i Stefana Mazurkiewicza oraz młodych asystentów uniwersyteckich gdyż uznał, że same metody lingwistyczne łamania szyfrów (za pomocą sekwencji, czyli częstotliwości występowania liter w danym języku) nie wystarczą. Tak powstała polska szkoła krypto-analizy, której najbardziej znanym osiągnięciem jest złamanie kodów niemieckiej „Enigmy”.

Jak złamano rewolucję 


W lutym 1920 zorganizowano pierwszy kurs kryptograficzny i już wiosną na szczeblu frontów armii utworzono specjalne komórki, które na bieżąco zajmowały się rozszyfrowywaniem depesz. Biuro Szyfrów Obcych skupiało się przede wszystkim na łamaniu nowych kluczy szyfrowych. To znacznie przyspieszało prace. Pod koniec wojny polsko-bolszewickiej Polacy doszli do takiej wprawy, że łamali szyfry wroga w dwie godziny. Łącznie do końca roku 1920 Wydział Szyfrów Obcych złamał 100 kluczy szyfrowych i odczytał ok. 3 tys. szyfrogramów. A Kowalewski złamał klucze szyfrowe nie tylko bolszewików – także „białych” Rosjan, ukraińskie, zajmowały go szyfry litewskie i niemieckie. 


Najważniejsze rozszyfrowane meldunki i rozkazy trafiały bezpośrednio na biurko Józefa Piłsudskiego i szefa sztabu generalnego WP. Tak też stało się z depeszą, którą radiostacja w Warszawie przejęła 12 sierpnia 1920 roku. Był to wielostronicowy telegram do 16 Armii bolszewickiej. Musiał to być bardzo ważny rozkaz operacyjny, skoro do jego przekazania użyto nowego szyfru.


Szczęśliwie w ciągu godziny szyfr zaczął się rozwiązywać – wspominał po latach na falach Wolnej Europy Kowalewski. – Jeszcze depesza ta nie była w pełni odczytana, gdy już wiedzieliśmy z fragmentów, że jest to wielki rozkaz o decydującym natarciu na samą Warszawę. (…) Każda minuta stawała się droga, lecz otuchy dodawały nam depesze radiowe wysyłane przez sztaby dywizji bolszewickich żądające powtórzenia rozkazu, gdyż przeszkody atmosferyczne poczyniły im luki w odbiorze tak długiego tekstu. Nasz wywiad radiowy przejął ten rozkaz w całości, więc szyfr tymczasem rozwiązywał się u nas nadal bez przeszkód. Bolszewicy byli tak pewni powodzenia, że punkt czwarty tego dramatycznego rozkazu polecał: 27 Dywizja Strzelców ma wykonać główne uderzenie, przeprawić się w rejonie przedmieścia Pragi na drugi brzeg Wisły i zająć Warszawę. Jeszcze gorączkowo kończyliśmy rozwiązywanie szyfru, lecz już podaliśmy jego zasadniczą część do Belwederu, zapytując, czy mamy go przetłumaczyć. Marszałek Piłsudski zadowolił się jednak tekstem rosyjskim”. 


P
od użytym przez Kowalewskiego enigmatycznym sformułowaniem „szyfr zaczął się rozwiązywać” kryje się geniusz i jego, i prof. Stefana Mazurkiewicza – bo to oni ów szyfr złamali. A zwał się on, nomen omen – Rewolucja. Odczytanie tego rozkazu ułatwiło polskiej armii organizację obrony stolicy. Mało tego – cały plan bitwy warszawskiej, z decydującym kontruderzeniem znad Wieprza, powstał na podstawie wiedzy o ruchach i zamierzeniach przeciwnika.

Biblią w bolszewika
15 sierpnia, w dniu, w którym polskie wojska odbiły Radzymin a stolica witała wieczorem ciało bohaterskiego kapelana ks. Skorupki, zabitego pod Ossowem, polski wywiad rozszyfrował inną ważną depeszę. Oto dowódca Frontu Zachodniego Michaił Tuchaczewski rozkazuje IV Armii, by nie forsowała Wisły między Toruniem a Płockiem, jak wcześniej jej nakazano, lecz zawróciła i uderzyła na 5. Armię gen. Sikorskiego, walczącą pod Nasielskiem. Odbicie Raszyna nic jeszcze ostatecznie nie przesądzało, stolica Polski nadal nie była bezpieczna, Rosjanie bowiem przygotowywali kolejny atak na stolicę.

17 sierpnia na podstawie kolejnego przechwyconego meldunku Polacy się zorientowali, że owego rozkazu sprzed dwóch dni dowództwo bolszewickiej armii nie mogło odebrać, bo jedna z dwóch radiostacji, jakimi dysponowało, przepadła 15 sierpnia w Ciechanowie (Rosjanie sami ją zniszczyli, gdy miasto przejściowo zajął 203 Ochotniczy Pułk Ułanów), druga zaś, ta, której depeszę przejęto, w tym czasie nie pracowała, znajdowała się bowiem w drodze. Choć pokusa nadania fałszywego rozkazu mieszającego szyki bolszewikom była wielka, szefostwo polskiego wywiadu, by przeciwnik nie zorientował się, że jego szyfry są łamane, zdecydowało się na dywersję radiową. Warszawska radiostacja zaczęła nadawać z Cytadeli, przez dwie doby na okrągło, na tych samych falach, na których w Mińsku Litewskim pracowała radiostacja dowództwa Frontu Zachodniego, Ewangelię św. Jana. Biblię dostarczył kapłan stołecznego garnizonu. Dzięki temu wojska Sikorskiego mogły zwycięsko walczyć z III i XV armią bolszewicką. A gdy w końcu IV Armia zawróciła, było już za późno by zmienić wynik bitwy.

Gdzie dwóch się bije…
Polskie najwyższe dowództwo miało też wgląd w konflikt między Tuchaczewskim a Stalinem (wówczas komisarzem Frontu Południowo-Zachodniego). W tej rozgrywce Siemion Budionny, dowódca I Armii Konnej, trzymał stronę przyszłego dyktatora.  19 sierpnia Kowalewski informuje Józefa Piłsudskiego, że 16 sierpnia w związku z polskim kontruderzeniem znad Wieprza, Tuchaczewski nakazał Budionnemu, by ten skierował się na Włodzimierz Wołyński (konarmia szła wtedy na Lwów, który Stalin bardzo chciał zdobyć), a Budionny ów rozkaz zignorował. Naczelny Wódz dowiedział się też, iż dopiero dyrektywa Lwa Trockiego podpisana 17 sierpnia zmusiła go, by się Tuchaczewskiemu podporządkował. 


I kiedy w końcu Budionny rozkaz zaczął wykonywać, najpierw utknął pod Zamościem, którego zdobyć mu się nie udało, a potem został doszczętnie pobity w bitwie kawaleryjskiej pod Komarowem. To, że Polacy metodycznie i systematycznie łamią bolszewickie szyfry było tajemnicą tajemnic polskiego wywiadu. Ani Piłsudski, ani nikt w wtajemniczonych wojskowych nie pisnął na ten temat ani słówka. „Wywiad doniósł” „z informacji wywiadu wynika” – pisali.


P
ewnym wyłomem w murze tej tajemnicy była skromna książka Mieczysława Wyżła- Ścieżyńskiego, wydana w 1928 roku w Przemyślu, „Radiografia jako źródło wiedzy o nieprzyjacielu”, gdzie podano przykłady działania polskiego wywiadu radiowego w wojnie roku 1920. Nigdy nie była wydawniczym hitem, choć Rosjanie szybko ją przetłumaczyli. Lecz w to, że Polacy potrafili łamać ich szyfry, nie uwierzyli.

Ewa Zarzycka Tygodnik Solidarność

Kołodziejczyk Grzegorz