Jezuiccy pluraliści
Wpisał: Jacek Bartyzel   
19.02.2008.

Jacek Bartyzel

Jezuiccy pluraliści

            Rektor krakowskiej Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianum", ks. prof. dr hab. Ludwik Grzebień SJ, złożył wiernopoddańczą lojalkę wobec "michnikowszczyzny", w której kaja się za udostępnienie swej auli dla wykładu prof. J. R. Nowaka nt. książki J. T. Grossa Strach (Ignatianum odcina się od Jerzego R. Nowaka, "Gazeta Wyborcza", 16-17 lutego 2008, s. 5).

            Nie jesteśmy naiwni i wiemy dobrze, jakiej degrengoladzie uległ na całym świecie przez pół wieku z okładem zakon jezuitów, powstały jako "armia papieża", lecz od dawna niestety już będący raczej wysuniętą szpicą "antykościoła" (nie dotyczy to oczywiście wszystkich jezuitów, ale obraz całości jest niestety taki). Rzecz nie byłaby jednak godna nawet wspomnienia, gdyby w "pokajaniu" Księdza Rektora nie znalazł się taki oto passus:

Jako uczelnia kościelna w swojej działalności kierujemy się duchem poszanowania wobec wszystkich ludzi, również inaczej myślących i inaczej wierzących. Opowiadamy się za pluralizmem poglądów. Szukamy prawdy. Szukamy tego, co łączy ludzi, społeczności i narody, a nie tego, co dzieli i co konsekwentnie przeciwne jest duchowi Ewangelii. Dlatego opowiadamy się za dialogiem międzyreligijnym, utożsamiając się z Kościołem Soboru Watykańskiego II oraz Kościołem Jana Pawła II i Benedykta XVI. Przy Uczelni działa Centrum Kultury i Dialogu, które prowadzi swoją działalność w tym duchu. Jesteśmy przeciwni wszelkim formom nietolerancji, ksenofobii, a tym bardziej antysemityzmu. Uważamy Żydów za naszych «starszych braci w wierze».

            Od razu uprzedzam: nawet nie chce mi się znęcać nad powtarzaną jak pies Pawłowa mantrą o byciu przeciwko „wszelkim formom nietolerancji..." itp. Natomiast, jeżeli przypomnimy sobie, że cały ten wywód napisał kapłan Kościoła katolickiego, osoba konsekrowana, która dobrowolnie zgodziła się być nieustraszonym żołnierzem Ecclesia Militans, to rzecz nabiera innego wymiaru.

Cóż nam bowiem ów kapłan powiada (nie tylko w swoim, lecz i swoich konfratrów z Ignatianum imieniu, bo wypowiada się w liczbie mnogiej)? Otóż, że "szuka" ("szukają") prawdy. Skoro zatem dopiero "szuka" ("szukają"), to znaczy, że jeszcze jej "nie znalazł" ("nie znaleźli"). Co w takim razie myśli (myślą), kiedy naucza, czy to na katedrze w uczelni, czy na ambonie; albo kiedy udziela sakramentów? Co dzieje się w jego (ich) duszy, kiedy konsekruje Święte Postaci odprawiając Najświętszą Ofiarę?

            Wydawałoby się, że dla katolickiego kapłana i uczonego teologa jezuity nie powinno być żadnej trudności w ustaleniu Kto i co jest Prawdą, skoro wie to nawet niepiśmienna staruszka przebierająca paciorki różańca. Ona wie, że to Jezus Chrystus, Syn Boży, Druga Osoba Trójcy Świętej, Słowo Wcielone jest Drogą, Prawdą i Życiem, i że to Kościół Święty jest po wieczne czasy depozytariuszem i nieomylnym nauczycielem tej Prawdy, i że ta Prawda jest zawarta i uroczyście zdefiniowana w dogmatach przez ten Kościół ogłoszonych.

            Jeżeli katolik chce się dowiedzieć dokładniej, co jest Prawdą, wystarczy mu zajrzeć do Breviarum fidei. Jeżeli chce się dowiedzieć, co jest nieprawdą, czyli błędem, wystarczy mu zajrzeć do Syllabusa errorum. Nic trudnego: Prawda katolicka nie jest "ezoteryczna".

            Lecz uczonym z Ignatianum taka droga nie odpowiada. Można się domyślać, że wydaje się im zbyt prosta i za mało wyrafinowana (widać bardziej wyrafinowane jest odklepywanie zaklęć o "wszelkich formach nietolerancji..." itp.), może nawet "prostacka". Oni wybrali się na poszukiwanie prawdy gdzie indziej. Gdzie?


            Otóż, w "dialogu międzyreligijnym". Czyli poza Kościołem Chrystusa, gdzieś pomiędzy Nim a innymi religiami, w jakimś magicznym punkcie, w którym ponoć jest coś, co "ludzi, społeczności i narody" łączy a nie dzieli.

            Nie dowiadujemy się jednak czym jest to "coś" – co zresztą zrozumiałe, skoro dopiero "szukamy". Wiemy jedynie, że pożądany jest "pluralizm poglądów" oraz "konsekwentny sprzeciw" wobec "wszelkich form..." itp., lecz czyż taka czysto "formalna" (pluralizm) i "negatywna" (sprzeciw wobec) podstawa może satysfakcjonować nawet najmniej wymagającego poszukiwacza prawdy?

            Z drugiej strony, to, co "dzieli" ma być przeciwne "duchowi Ewangelii". Pięknie, w zupełności możemy się z tym zgodzić, ale przecież zostaliśmy też poinformowani, że szukając prawdy trzeba prowadzić "dialog międzyreligijny", czyli wyjść poza Kościół.

            Wychodzi zatem na to, że "duch Ewangelii" nie żyje w Kościele, ani nawet ogólnie rzecz biorąc w chrześcijaństwie, lecz unosi się w jakimś "międzyreligijnym" eterze. Teza oryginalna nie tylko jak na jezuitę i kapłana katolickiego, bo nawet reformatorzy protestanccy nie byli aż tak radykalni, żeby twierdzić, że "duch Ewangelii" egzystuje poza chrześcijaństwem. Ksiądz Rektor twierdzi jednak przecież, że on i jego konfratrzy "utożsamiają się z Kościołem". Wielki to honor ze strony mężów tak uczonych, lecz musimy zapytać z jakim to "Kościołem"?

            Otóż, "z Kościołem Soboru Watykańskiego II oraz Kościołem Jana Pawła II i Benedykta XVI". Trzeba zaiste wiele zuchwałości, żeby i Ojcom tego Soboru, i obu wymienionym Papieżom, imputować, że tworzą oni – wraz z jezuitami z krakowskiego Ignatianum – jakiś osobny "Kościół", w sposób dobitny i niedwuznacznie różny od Jednego, Świętego, Powszechnego i Apostolskiego Kościoła założonego dwa tysiące lat temu przez Jezusa Chrystusa, którego Wikariuszami było nie dwóch, lecz 263 papieży, i który miał nie jeden, lecz dwadzieścia Soborów Powszechnych.

            Taka teza dałaby się zrozumieć jedynie na gruncie twierdzeń sedewakantystów, którzy uważają, że po pontyfikacie Piusa XII Rzym popadł w herezję i powstał "Nowy Kościół Montiniański", potem "Wojtyliański" etc., substancjalnie od katolickiego różny, lecz przecież Ksiądz Rektor Ignatianum w sedewakantyzmie chyba nie gustuje, bo gdyby tak było, to też nie "szukałby" prawdy.

            Zejdźmy teraz na chwilę z płaszczyzny eklezjalnej na grunt zwykłej logiki. Wiemy już, że krakowscy jezuici cenią pluralizm poglądów, szukają prawdy oraz tego, co łączy a nie dzieli, opowiadają się za dialogiem, a na dowód tego wszystkiego mają nawet w swojej Uczelni "Centrum Kultury i Dialogu". Skoro zatem są agnostykami wobec prawdy, to skąd wiedzą, że pewne poglądy – na przykład te, którymi się brzydzą, jak "wszelkie formy nietolerancji..." itp. – są niewłaściwe?

            Jeżeli lubią "pluralizm poglądów", to na jakiej podstawie pewne poglądy – jak właśnie te – z góry wykluczają z grona tych, nad którymi można by swobodnie dyskutować, właśnie "w duchu poszanowania... również inaczej myślących i inaczej wierzących"?

            Gdy nie wiemy, co jest prawdą (aletheia) – bo jej dopiero "szukamy", to nie mamy żadnego sensownego i niearbitralnego argumentu, aby twierdzić, że jakakolwiek opinia (doksa) jest fałszem (pseudos), któremu należałoby być pryncypialnie przeciwnym; wszystkie bez wyjątku muszą wówczas cieszyć się statusem równouprawnionych poglądów – właśnie w ramach "pluralizmu". Lecz ten zachwalany "pluralizm", to nic innego jak monotonny i rozpisany na wiele głosów monolog stada cenzorów "wszelkich form nietolerancji..." itp.

            Jeżeli wreszcie krakowscy jezuici szukają tego, co "łączy ludzi, społeczności i narody", to jak mogą nie zauważać tego elementarnego faktu, stwierdzanego przez antropologię, socjologię, etnologię i psychologię narodów, że "nietolerancja" i "ksenofobia" – jeżeli tylko odjąć tym określeniom charakter ideologicznych zaklęć i potępień – są z całą pewnością powszechnym zjawiskiem ogólnoludzkim, należą po prostu do nie dającej się wytrzebić natury ludzkiej, a nawet łączącej świat ludzki ze światem zwierzęcym, jako chociażby to, co antropologia nazywa "imperatywem terytorialnym", właściwym zarówno człowiekowi, jak na przykład psu.

            Bez wątpienia są one zatem właśnie tym, co "łączy" ludzi, społeczności i narody w jedności ich natury. Jeśli zatem jezuici z Ignatianum są przeciwni "wszelkim ich formom", to znaczy, że albo świadomie zaprzeczają wcześniejszej deklaracji poszukiwania tego, co ludzi "łączy", albo "humanistycznie" bełkoczą; zamiast nauczać prawdy wiary uprawiają pod płaszczykiem "ducha Ewangelii" coś, co można by nazwać "ględzeniem na górze Syjon".

            Prawdziwa dyskusja z tego rodzaju wywodami jest niemożliwa przede wszystkim dlatego, że fałszerze nauki Kościoła z premedytacją unikają i jasnego definiowania używanych przez siebie pojęć, i jednoznacznego odniesienia się do precyzyjnych formuł dogmatycznych; nie są ani "za" ani "przeciw", są "obok" i "ponad"; posługują się językiem wypełnionym wieloznacznymi lub nic nie znaczącymi pojęciami, śliskimi i obłymi jak rybia łuska; sformułowaniami, które mają wyłącznie treść emocjonalną i perswazyjną.

            Wiele ostatnio mówi się o przypadkach apostazji byłych księży. Sądzę jednak, że prof. Węcławski, który dokonał otwartego odstępstwa jest na swój sposób uczciwszy od "pluralistów" z Ignatianium, bo przynajmniej nikogo nie zwodzi. Być formalnie w Kościele, nawet pełnić w Nim misję nauczycielską, a jednocześnie oświadczać, że dopiero szuka się prawdy w dialogu międzyreligijnym i że utożsamia się z jakimś nieistniejącym, "wybiórczym" Kościołem, znaczy uprawiać apostazję "pełzającą", ukrytą i podstępną, a przy tym groźną także dla tych nieświadomych rzeczy dusz wiernych, które ukryci apostaci mogą wieść na zatracenie.

[ze strony  prawica.net        Adm.]

Zmieniony ( 23.06.2008. )