Komisja Europejska: Polska nie ma dostępu do morza
Wpisał: prof. Mirosław Piotrowski   
10.09.2011.

Komisja Europejska: Polska nie ma dostępu do morza

Zaszantażowaliśmy pana Barroso, że jeśli nie poda nam wykazu tych komitetów, to będziemy głosowali przeciwko niemu, a akurat brakowało mu niewiele głosów, by zostać przewodniczącym Komisji. Przypuszczaliśmy, że komitetów jest ok. 300. W przesłanym przez niego wykazie figurowały dokładnie 3094 komitety robocze, które mają własną linię budżetową, sekretariat, ekspertów

 

 

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Komisja-Europejska-Polska-nie-ma-dostepu-do-morza,wid,13765595,komentarz.html

 

3 mln euro na promowanie jedzenia robaków, uznanie Polski za kraj, który nie ma dostępu do morza, zakwalifikowanie ślimaków do "ryb śródlądowych" i decydowanie o tym, w jaki sposób umieszczać kury w klatkach - nad takimi przepisami debatuje Parlament Europejski, a Komisja Europejska je zatwierdza. - W tle absurdalnego brzmienia przepisów, tak naprawdę kryją się poważne interesy, zarówno państw członkowskich, jak i organizacji biznesowych - wyjaśnia prof. Mirosław Piotrowski, poseł Parlamentu Europejskiego, który od siedmiu lat organizuje konkursy na największe absurdy Unii Europejskiej.

 

Marcin Bartnicki: Która z unijnych regulacji zgłoszonych do organizowanych przez pana konkursów jest w pana opinii największym absurdem?

Prof. Mirosław Piotrowski: Przez blisko siedem lat napłynęło tak wiele propozycji absurdalnych przepisów, że trudno mi wybrać jedną. W pierwszym konkursie wygrała dyrektywa dotycząca "produkcji jaj konsumpcyjnych na wolnym wybiegu". W tej dyrektywie odkrywczo zapisano, że: "kura w klatce ma stać pazurami do przodu". Dalej wyliczano szczegółowo parametry wyposażenia klatki, miało się w niej znaleźć m.in. urządzenie do ścierania pazurów dla kur, itd.

Czemu miała służyć ta dyrektywa? Było jakieś uzasadnienie?

- Dyrektywa miała służyć doprecyzowaniu standardów hodowli kur. Określała wszystkie parametry klatek, urządzeń i samych kur, które jak nakazano, "mają stać pazurami do przodu".

Najbliższy konkurs rozwiążemy po wyborach parlamentarnych, aby nie łączyć tych tematów. W ubiegłorocznym konkursie nagrodziliśmy broszurę zatytułowaną: "Język neutralny płciowo w Parlamencie Europejskim". Była ona skierowana do posłów, sporządzono odmienne wersje dla poszczególnych krajów, we wszystkich językach. W broszurze tej zaleca się, aby posłowie do Parlamentu Europejskiego, a w dalszej perspektywie również posłowie w parlamentach krajowych oraz obywatele UE, nie używali słów sugerujących rozróżnienie płciowe, np. "pan", "pani", "panna", "dyrektor", "dyrektorka" itp., gdyż samo to rozróżnienie jest w opinii autorów dyskryminujące. Idąc dalej tym tropem, jeśli powiem do pana: "panie redaktorze", to już pana dyskryminuję, bo wskazuję, że pan jest panem, a nie panią.

Wszelkie zwroty grzecznościowe musiałyby być wyeliminowane, jak według broszury powinniśmy zwracać się do siebie?

- Autorzy sugerują, by zwracać się do siebie po imieniu, a jeśli zbiera się grupa redaktorek lub grupa lekarek, to są konkretne wskazówki, jak należy nazwać tę grupę. Jeśli piszemy o zebraniu lekarek, to powinniśmy użyć zwrotu: "osoby biorące udział w zebraniu", żeby pomijać płeć. Nagrodziliśmy tę broszurę, sprawę opisał też "Daily Telegraph" i Parlament Europejski wycofał się z tego pomysłu. Wszystkie broszury zniknęły. W całym parlamencie jej egzemplarz dostępny jest tylko w bibliotece. Skan zamieściłem na swojej stronie internetowej.


Na wyróżnienie zasługuje więcej przepisów, w większości znanych powszechnie, na przykład według unijnych dyrektyw marchewka jest owocem, ślimak jest rybą śródlądową, a szprotka wg. dyrektywy nie należy do ryb połowowych. Obserwujemy tendencję do kodyfikowania niemal wszystkich dziedzin życia społecznego, kulturalnego, ale także technicznego. Tu można wskazać przepisy Rady i Komisji Europejskiej, które regulują kwestie siedzenia kierowcy w kołowych ciągnikach rolnych i leśnych, a także dyrektywy dotyczące lusterek wstecznych w ciągnikach rolnych i osobno w ciągnikach leśnych. Głosowaliśmy nad sprawozdaniami: "Wycieraczki przednie w ciągnikach rolnych" i "Wycieraczki przednie w ciągnikach leśnych". Oto próbka dyrektywy regulującej siedzenie kierowcy w kołowych ciągnikach rolniczych i leśnych: "w przypadku gdy położenie siedzenia jest regulowane jedynie wzdłużnie i pionowo, oś wzdłużna przechodząca przez punkt odniesienia do siedzenia jest równoległa do pionowej płaszczyzny wzdłużnej ciągnika, przechodzącej przez środek koła kierownicy i nie więcej niż 100 mm od tej płaszczyzny". Podobnie brzmią dyrektywy odnoszące się m.in. do klatek dla kur.

Kto inicjuje powstawanie takich przepisów, jak wyglądają debaty na ich temat?

- Impuls wychodzi z Rady Unii Europejskiej, lub Komisji Europejskiej, która ma inicjatywę ustawodawczą. Parlament Europejski nie ma takich prerogatyw - tematy przychodzą do nas, aby je skonsultować. Uczestniczyłem np. w debacie "Rola i znaczenie cyrku w Unii Europejskiej". Wyglądało to w ten sposób: socjaliści twierdzili, że potrzebna jest specjalna regulacja, aby nie męczyć dzikich zwierząt, na co konserwatyści brytyjscy odpowiedzieli, że w cyrkach zwierzęta są tresowane i nie są dzikie. Można sobie tak dyskutować, ale należy postawić pytanie, czy warto, aby ponad 700 posłów z 27 krajów przyjeżdżało do Brukseli, aby zajmować się takim tematem. Stosunkowo niedawno prowadzono również debatę "Jak przybliżyć przestrzeń kosmiczną do Ziemi", a także "Pomiar postępów w zmieniającym się świecie".

 

Biurokraci z Brukseli twierdzą, że owady mogą być dobrym źródłem pożywienia i że mieszkańcy Europy powinni przejść na taką dietę, to miałoby rozwiązać problem głodu na świecie i ocalić środowisko naturalne prof. Mirosław Piotrowski



Mało kto o tym wie, bo w podręcznikach się o tym nie pisze, że przy KE powołano komitety robocze, zwane też grupami roboczymi. Przed siedmiu laty lekko zaszantażowaliśmy szefa KE, pana Barroso, że jeśli nie poda nam wykazu tych komitetów, to będziemy głosowali przeciwko niemu, a akurat brakowało mu niewiele głosów, by zostać przewodniczącym Komisji. Przypuszczaliśmy, że komitetów jest ok. 300. W przesłanym przez niego wykazie figurowały dokładnie 3094 komitety robocze, które mają własną linię budżetową, sekretariat, ekspertów. Wśród tych komitetów znalazły się m.in. komitet ds. nagięcia banana, osobne komitety odpowiadały za windy w UE, za etykietowanie tekstyliów, za dobre samopoczucie zwierząt. Tak było w ubiegłej kadencji, jednak również w obecnej szefowi KE brakowało głosów i na naszą prośbę o aktualną listę komitetów roboczych odpowiedział: "ależ oczywiście, zreformowaliśmy się, komitetów jest mniej". Jest ich równo tysiąc.

Kto pracuje w tych komitetach?

- Są to eksperci zajmujący się niemal wszystkimi dziedzinami życia społecznego. Zaprasza się tam wiele osób także z uniwersytetów. W poprzedniej kadencji parlamentu, gdy doszło do scysji pomiędzy szefem KE Barroso, a ówczesnym przewodniczącym parlamentu Josepem Borrellem, przewodniczący PE powiedział mu w złości: "panie Barroso, jak pan śmie nas pouczać, skoro pan powołał pięć osobnych komitetów do spraw etykietowania".

 

Skąd tak silne dążenie do szczegółowego regulowania mało istotnych kwestii jak krzywizna ogórka, czy banana? Ktoś na tym zarabia?

- W tle absurdalnego brzmienia tych przepisów, tak naprawdę kryją się poważne interesy, zarówno państw członkowskich, jak i organizacji biznesowych, czego jaskrawym przykładem jest dyrektywa nakazująca wymianę wszystkich tradycyjnych żarówek, na energooszczędne w ciągu kilku lat. Zdecydowało o tym kilka osób, choć przepis dotyczy 500 mln Europejczyków, którzy pozbawieni zostali prawa wyboru w sklepie. Nowe obowiązkowe unijne żarówki są o kilkanaście razy droższe niż tradycyjne. Oczywiście na tym zyskują firmy, które produkują żarówki energooszczędne. Pomijając dyskusyjną kwestię, czy jest to zmiana korzystna z punktu widzenia ochrony środowiska, ponieważ utylizacja tych żarówek jest problematyczna, należy zauważyć, że obywatele państw członkowskich sami się zorganizowali i powstał tzw. "rynek kolekcjonerski" żarówek. Tradycyjne żarówki są sprzedawane w sklepach, ale z innym oznakowaniem, na przykład jako żarówki przemysłowe do pomieszczeń gospodarczych, w których nie przebywają ludzie.

Najlepszą promocją jedzenia insektów byłoby, gdyby szef KE pan Barroso sam zjadł publicznie jakieś insekty, a zaoszczędzone 3 mln euro można by przeznaczyć na dzieci głodujące w Somalii prof. Mirosław Piotrowski

Pytany o to przeze mnie Jose Manuel Barroso wyjaśnił, że to nie Komisja Europejska jest źródłem absurdów, bo to Rada UE, czyli reprezentanci 27 krajów przedstawiają te propozycje. Unia dotuje np. ryby, a we Francji jest dużo ślimaków, dlatego ślimaki "stały się" rybami śródlądowymi, dzięki lobbingowi Francuzów. Tak samo jest w przypadku Portugalii, gdzie wyrabia się dżemy z marchewek, a Unia dofinansowuje tylko dżemy owocowe, wobec tego trzeba przekwalifikować marchewkę na owoc, dlatego Portugalczycy otrzymują dotacje na marchewkę. Jeśli powołuje się komisję ds. nagięcia banana, to po to, aby dotowane były tylko banany z francuskich stref wpływów. Komisja określa specjalne wymogi odnośnie kształtu banana, które spełniają tylko gatunki rosnące właśnie na tych terytoriach, a pozostałe gatunki nie są w rozumieniu prawa UE wystarczająco dobrymi bananami i nie dotuje się ich. Żartowano, że banany z koncernu Chiqiuta lepiej sprzedawać jako jabłka. Pod tymi absurdalnymi przepisami, kryją się czyjeś interesy. Tak to funkcjonuje.

Czy poza działaniami grup interesu, są jeszcze inne przyczyny powstawania absurdalnych przepisów? Trudno sobie wyobrazić, aby ktoś zarabiał na regulowaniu lusterek lub wycieraczek w ciągnikach.

- Wyspecjalizowanym firmom, które produkują ciągniki czy samochody nie trzeba mówić, w jaki sposób mają być zamocowane wycieraczki. Tak samo nie trzeba ich pouczać, jak mają być zamocowane kołpaki, czy też koła. Firmy dostosowują się same do wymogów bezpieczeństwa i rynku. Widać tendencję, że Unia Europejska chce regulować wszystko, od wycieraczek przednich w ciągnikach, siedzeń kierowcy, przez sposób umieszczania kur w klatkach, aż po inne aspekty życia, także regulację nazewnictwa płciowego, czy też pomijania płci.

Czy polskim euro-parlamentarzystom również udało się przeforsować jakiś "absurd", który byłby korzystny dla naszego kraju lub dla polskich firm?

- Niestety nie słyszałem o takim przypadku. Mówię "niestety", ponieważ każdy kraj walczy o swoje. Przypominam sobie jednak taką sytuację sprzed 7 lat, brałem udział w spotkaniu z polskim wiceministrem rolnictwa w Parlamencie Europejskim. W pewnym momencie pan minister poinformował nas posłów, że w jednej z dyrektyw, pani komisarz Fischer Boel zaliczyła Polskę do krajów nie posiadających dostępu do morza. Zabrałem głos i powiedziałem, że byłem w okolicach Władysławowa i sam widziałem, że mamy morze. Wszyscy, łącznie z posłami "rzucili się" na mnie, żebym dał sobie spokój, bo tego wymaga nasz interes narodowy. Otóż obliczono, że jeśli od najdalszej granicy do morza jest więcej niż określona liczba kilometrów, to można zakwalifikować kraj jako nie posiadający dostępu do morza. Tak nas zaszeregowano, bo odległość od polskich gór do Bałtyku jest zbyt duża. Z taką kwalifikacją miały łączyć się dodatkowe korzyści finansowe. Dla dobra Polski milczę więc do dziś w sprawie naszego dostępu do morza.

Jakim ciekawym przepisem UE zaskoczy nas w najbliższym czasie?

- Niedawno napisał o tym "Daily Telegraph", a inne media podchwyciły temat. Mój współpracownik potwierdził to również u odpowiedniej osoby w Komisji Europejskiej. Otóż podano, że UE chce przeznaczyć do 3 mln. euro na program, który będzie promował jedzenie insektów. Biurokraci z Brukseli twierdzą, że owady mogą być dobrym źródłem pożywienia i że mieszkańcy Europy powinni przejść na taką dietę, to miałoby rozwiązać problem głodu na świecie i ocalić środowisko naturalne. Według dziennika "Daily Telegraph", który pierwszy napisał o tym pomyśle UE, idealnym śniadaniem dla osoby, która chce zaopatrzyć się na cały dzień w odpowiednią dawkę witaminy B, okazują się larwy jedwabnika. Komentując ten pomysł dla mediów stwierdziłem, że najlepszą promocją byłoby, gdyby szef KE pan Barroso sam zjadł publicznie jakieś insekty, a zaoszczędzone 3 mln euro można by przeznaczyć na dzieci głodujące w Somalii. Człowiek odpowiedzialny za ten program stwierdził, że dopiero zostanie wybrany instytut, który ma zająć się badaniem zawartości białka w tych insektach. W prasie już pojawiły się spekulacje na temat konkretnych instytutów naukowych, które miałyby uczestniczyć w tym projekcie. Osobiści zgłaszam świetny Uniwersytet Przyrodniczy w Lublinie, który profesjonalnie zająłby się tematem.

Czy w takich przypadkach, jak na przykład promowanie jedzenia insektów, prowadzi się jakieś konsultacje społeczne?

- Komisja Europejska wdrażająca spływające z różnych źródeł propozycje prowadzi internetowe forum konsultacyjne właśnie w tym celu. Teoretycznie wsłuchuje się w głos obywateli. Przy tej okazji warto zapytać, z kim konsultowano wycofanie tradycyjnych żarówek i czy było na to społeczne przyzwolenie?

Jak pan sądzi, uda się powstrzymać nadprodukcję zbędnych przepisów? Co musiało by się stać, aby takie przepisy nie powstawały.

- Redukcję zbędnych przepisów wymusza kryzys w UE i zmniejszające się środki finansowe. Z drugiej strony wpływają na to sami obywatele, którzy nie stosując się ostentacyjnie do wybranych zapisów, zmuszają instytucje unijne do zweryfikowania swojego stanowiska. Tak było chociażby w przypadku regulowania krzywizny ogórków, z czego się wycofano, czy też liczenia sęków w drewnie, z którego Komisja Europejska wycofała się po ponad 20 latach obowiązywania dyrektywy. Tak naprawdę najbardziej skutecznym jest nagłaśnianie w mediach poszczególnych absurdalnych rozwiązań, stąd idea konkursu, który od siedmiu lat prowadzę. Jest wiele przepisów, które KE i Rada zmieniła ze względu na to, aby, cytuję: "media nie miały pożywki".

Rozmawiał Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska