WŁADYSŁAW Warneńczyk - i LECH
Wpisał: Jacek Trznadel   
13.09.2011.

WŁADYSŁAW Warneńczyk - i  LECH

 

...byłby LECH drugim polskim władcą, który ginie poza granicami, extra muros, pierwszym był potomek Jagiellonów, WŁADYSŁAW III Warneńczyk, który zginął w bitwie pod Warną, na obcej ziemi w 1444

 

Jacek Trznadel, z książki „Wokół zamachu smoleńskiego”, wyd. ANTYK, 2011, str. 92

 

Różne, podawane oficjalnie fakty tragedii smoleńskiej, widzianej tylko jako katastrofa - są tak ze sobą sprzeczne i niewiarygodne, że powinni to widzieć zwykli trzeźwi ludzie. Dlaczego zatem tyle osób nie wzrusza ramionami słysząc, co ludzie "rządowi" i bliska władzy prasa i telewizja podają do wiadomości na temat Smoleńska? Dlaczego bez zastanowienia przyjmują wersję katastrofy? Czym można wytłumaczyć taką społeczną naiwność? Chyba jednak z podświadomego lęku negowania tego, co oficjalne. Przez pięćdziesiąt lat XX wieku (1939-1989) negowanie tego, co oficjalne było kłopotliwe, a często niezbyt bezpieczne. I wymagało pewnego wysiłku myślowego. Zmieniło się też funkcjonowanie dziennikarzy. Część z nich to "wynajmujący się" propagandyści. A trudniej myśleć niezależnie, gdy czyta się, że wersja zamachu smoleńskiego szkodzi porozumieniu Polski z Rosją.

Na tym przykładzie także można dojrzeć, że lata niewoli odzwyczaiły ludzi od niezbywalnej potrzeby trzeźwego, zdroworozsądkowego spojrzenia. Choć nie grozi już sankcja za krnąbrne zdanie wypowiedziane w autobusie. Psychologia społeczna uczy jednak, że nawet po zdjęciu kajdanów pozostają one jeszcze w psychice. Behawioralne doświadczenie na zwykłej kurze: najpierw szamocząc się zrozumiała, że kolorowy sznurek wiążący łapkę do deski - jest faktem. Ale gdy zastąpiono sznurek grubą linią od kolorowej kredy przechodzącą przez łapkę - kura nadal przez chwilę sądziła, że jest uwięziona.

A oto kilka przykładów niewątpliwych sprzeczności:

1) Pomiędzy katastrofą, jako upadkiem Tupolewa z wysokości 15-20 metrów, a stanem zwłok pasażerów. Wydaje się niewiarygodne, że przy upadku samolotu z tak małej wysokości i bez eksplozji paliwa (kilkanaście ton) nikt nie przeżył, choćby znaleziony w stanie agonalnym. Przy tak wielkiej ilości zwłok (prawie sto) - stwierdzenie prawie natychmiast po katastrofie, że wszyscy zginęli w tej samej chwili, może tylko budzić podejrzenia, że powodem zgonów nie był sam wypadek lotniczy. Zgony i agonie zawsze są rozłożone w czasie, jeśli upadek nie nastąpił z wysokości 10 000 metrów.

Tymczasem podawano, że część zwłok nie nadawała się do wizualnej identyfikacji bez badań DNA. Wytłumaczyć to można jedynie eksplozją bomby wewnątrz samolotu lub uderzeniem w samolot pocisku z zewnątrz.

2) W samolocie było (wraz z załogą) 96 osób. W ciągu pierwszych kilku godzin po godzinie "zero" (godzina wypadku) było wokół wielu świadków. Nie słyszałem jednak o obecności wielu ekip lekarskich stwierdzających żmudnie, w bezpośredniej autopsji, zgon poszczególnych pasażerów i podpisujących odpowiednie dokumenty. W związku z tym (co ma podstawowe znaczenie konstytucyjne) nie ma dokładnej godziny śmierci Prezydenta Rzeczypospolitej, a przejęcie władzy nie nastąpiło po lekarskim stwierdzeniu zgonu i sporządzeniu właściwego aktu z legalnymi podpisami! Stanowi to skandal moralny i konstytucyjny!

3) Podczas sprowadzania zwłok w trumnach na lotnisko w Warszawie krążyła wiadomość (ciekawe, gdzie się najpierw ukazała?), że prawo rosyjskie (!) nie zezwala na otwieranie trumien. Kilka osób z rodzin zmarłych zgłosiło chęć ekshumacji i otwarcia trumny (brak pewności, że nie nastąpiła podmiana zwłok). Upłynął przeszło rok od oficjalnej daty zgonu, i jak dotąd Prokuratura nie udzieliła nikomu takiego zezwolenia. Ten zakaz prowokuje do oczywistych podejrzeń, że Prokuratura boi się otwierania trumien, by ukryć tajemnicę, jaką kryją zwłoki. Zakaz niesłychany w cywilizowanym świecie! Istniał w średniowiecznej Europie, gdy zaraza dżumy zabierała kilkadziesiąt procent populacji. Czy naszą prokuraturę dotknęła moralna dżuma?

4) Wypowiedzi służb rosyjskich zaraz po katastrofie, ale także wysokich władz, głoszące, że nie ma ocalonych ("wsie pogibli") - bez wiadomości o przebadaniu wszystkich zwłok, wskazywać mogą na nieznany nam sposób dokonania masakry pasażerów Tu-154M. I być może w nieznanym miejscu. Takie podejrzenia wyrażane są na blogach internetowych.

W epoce służbowych kamer filmowych i sprzętu wyrafinowanej dokumentacji fotograficznej nie ma dokumentacji fotograficznej z miejsca odnalezienia zwłok i szczątków ciał po katastrofie, ich rozrzucenia wokół samolotu.

5) Brak pełnej dokumentacji fotograficznej rozbitych szczątków samolotu. Uległ on w większości nieprawdopodobnemu rozdrobnieniu. Nie dopuszczono polskiej strony do badań nad wrakiem, który długo niszczał bez przykrycia. Ale sprawa zupełnie podstawowa: nikt nigdy nie wydał orzeczenia, że szczątki wraku są autentycznymi szczątkami polskiego Tu-154M, którym Prezydent udał się w podróż do Smoleńska. Wchodzimy już w obręb prawa karnego. Można sobie wyobrazić, że w razie wywołanego wypadku samochodowego, w miejscu oddalonym od policji, sprawca niszczy wóz, w którym uszkodził hamulce i podstawia wóz tej samej marki, ale bez karygodnych uszkodzeń, które spowodowały wypadek. W Rosji wycofanych z obiegu Tupolewów "mnogo". Skąd mamy pewność, że fotografowane i zebrane w końcu w jednym miejscu szczątki są autentyczne? Może to tylko, nazywana tak u nas poza oficjalnym obiegiem ­"maskirowka"? A chodzi zawsze o powód wypadku. Po upadku amerykańskiego samolotu Panam nad Locerbie dopiero po roku znaleziono miniaturowy szczątek zapalnika bomby, pozwalający oskarżyć o terroryzm Libię Kadafiego.

Brak takiego myślenia i takich pytań w naszych oficjalnych mediach świadczy nie tylko o bezmyślności, braku wyobraźni i tchórzostwie. Ale też o tym, że na polskiej giełdzie psychicznej i moralnej prawda stoi bardzo nisko.

Brak zresztą rozsnuwania refleksji historycznych i historycznych analogi (poza katastrofą gibraltarską). Zresztą najczęściej nie odnajdujemy w takich analogiach zbliżeń do historycznej prawdy, prawdą jest tylko odczuwane wyobrażenie o narodowej ciągłości. Jeśli Prezydent może być odczuwany jako niekoronowany król (zwłaszcza w Polsce, kraju elekcji) - byłby LECH drugim polskim władcą, który ginie poza granicami, extra muros, pierwszym był potomek Jagiellonów, Władysław III Warneńczyk, który zginął w bitwie pod Warną, na obcej ziemi w 1444 roku, w wieku 20 lat. Osobliwością tej śmierci był fakt, że ciała nie odnaleziono, więc trwały długie poszukiwania. Są tacy, którzy myślą, że to może opóźniło o trzy lata intronizację jego następcy, Kazimierza Jagiellończyka. Jeśli taki powód opóźnienia był mitem, to samo stworzenie mitu jest faktem. Wobec niepewności - opóźnienie w przejęciu władzy wydawało się chwalebne, Kazimierz Jagiellończyk nie spieszył się, jak przeszło 500 lat później uzurpator, niejaki Bronisław.