ZWŁOKI a "czapka-niewidymka"
Wpisał: Jacek Trznadel   
18.09.2011.

ZWŁOKI a "czapka-niewidymka"

 

VIRTUTI MILITARI

 

Nie ma powodu przypuszczać, że kapitan Protasiuk źle pojmował swoje obowiązki czuwania nad życiem polskiego Prezydenta. Lub że miał odruchy głupiego, kilkunastoletniego młokosa. Powtarzam po raz któryś: tylko łajdacy mogą tak myśleć.

 

Jacek Trznadel, z książki „Wokół zamachu smoleńskiego”, wyd. ANTYK, 2011, str. 85

 

kwiecień 2012

 

Wielkie wydarzenie historyczne, jakim była Katastrofa Smoleńska, rozpatrywana jako ZAMACH, z punktu widzenia kryminologii zdaje się posiadać tylko jedną, pewną cechę: odnalezione zostały zwłoki osób, na których popełniono morderstwo. Byłaby to odpowiedź na pierwsze pytanie:

Pytanie pierwsze: KOGO ZAMORDOWANO. Ale już przy próbie odpowiedzi, zdaje się pewnej, na to pierwsze pytanie, pojawia się wątpliwość. Część zwłok została - jak wynika z opisów identyfikacji przeprowadzanych w Moskwie - tak zmasakrowana, że nie ma stuprocentowanej pewności, że chodzi na pewno o osoby, których nazwiska umieszczono na trumnach. Do identyfikacji służyły także zdjęcia ofiar i wreszcie badania DNA. Ponieważ strona rosyjska przeprowadzała te operacje bez kontroli, brak pewności, że w niektórych wypadkach zdjęcia odpowiadały zwłokom, a także, że nie dokonano prostych manipulacji na danych DNA. Pewne więc pozostaje tylko, że wszystkim zwłokom przypisano nazwiska osób, znajdujących się na pokładzie Tupolewa. Byłby to możliwy efekt celowej manipulacji. Nie dotyczy to fragmentów ciał, oderwanych od zwłok, które mogły sprawiać obiektywne trudności identyfikacyjne. Tutaj niepewność zaklasyfikowania jest siłą rzeczy ogromna.

Pytanie drugie: KTO TO ZROBIŁ. I tutaj, z punktu prawidłowego śledztwa, poruszamy się w ciemności. Jeśli zamach był zaplanowany przez osoby XXX, nie dysponujemy żadnymi dowodami czy poszlakami, istnieją tylko podejrzenia co do ogólnego sprawstwa. W ramach "podwykonawców" (brzmi to strasznie) - sprawstwo może także dotyczyć ewentualnie zbrodniczego kierowania samolotem przez wieżę kontrolną w kierunku katastrofy. Ale w prowadzonej dyskusji analitycznej na blogach internetowych wyrażana jest niepewność, czy wszyscy ponieśli śmierć w katastrofie, jeśli pamiętać o tak zwanym filmie Koli (l min 24 sek), z możliwą interpretacją słyszanych strzałów jako dobijania ocalałych i rannych. Byłyby to finalne zabójstwa dokonane przez dobijanie ofiar.

Pytanie trzecie: KIEDY TO SIĘ STAŁO. Katastrofa lotnicza musi mieć charakter punktowy. Dotyczy zawsze tej chwili, kiedy statek powietrzny uderza o ziemię. I tutaj także, właściwie począwszy od pierwszych komunikatów emanujących z rozmaitych źródeł obok miejsca zdarzenia ­czas katastrofy oznacza się przez różne, czasem znaczne warianty punktowe. Różnice nie są sekundowe, lecz wielominutowe. Wystarczy porównać znane komunikaty agencyjne ze Smoleńska i lotniska Siewiernyj. Ta wątpliwość przyczynia się także do ogólnej atmosfery wątpliwości osnuwających to tragiczne zdarzenie. I rzutuje na niepewność odpowiedzi, związanej z następnym pytaniem.

Pytanie czwarte: GDZIE DOKONAŁA SIĘ ZBRODNIA. Bo jeśli nie można określić dokładnej chwili, w rozważaniach analityków pojawia się niepewność: czy rzeczywiście wszystko dokonało się na lotnisku smoleńskim Siewiernyj, jeśli nikt nie może tego potwierdzić dokładnie, łącznie z kontrolną wieżą lotów ("odlecieli''). Bez szczegółowej analizy powiedzmy tylko, że wymieniane także inne lotniska, jako miejsca sprowadzenia samolotu na ziemię: Smoleńsk Jużnyje, czy Briańsk. Chwilę katastrofy powinny odnotować dokładnie przyrządy pomiarowe w kabinie załogi i czarne skrzynki. Jednak wśród fotografii szczątków samolotu brak jest kokpitu. Czarne skrzynki zostały zagarnięte przez stronę rosyjską i nic pewnego już nie powiedzą, nowoczesna technika pozwala na daleko idące zafałszowanie lub usunięcie danych pomiaru. Wygląda to tak, jakby całe zdarzenie dokonało się w innych wymiarach czasu: na przykład na wojnie, gdzie nikt nie zastanawia się nad dokładną chronologią i czasem np. wysadzania mostów. A przecież na Siewiernym było to jedyna katastrofa, i nie zakłócona innymi wydarzeniami.

Pytanie piąte: JAK TEGO DOKONANO. Obszar tego pytania jest tak rozległy i potencjalnie wielofunkcyjny, że można to tylko zasygnalizować, ale nie wyczerpać. Dotyczyć musi koncepcji organizacyjnych i logistycznych zamachu, dotyczących czynności, które należało wykonać przed zamachem, i szczegółów technicznych, sprawiających, że potężna maszyna mogąca przewieźć sto kilkadziesiąt osób, kończy swój lot uderzeniem w ziemię. W literaturze katastrof lotniczych, prócz niezliczonych błędów pilota, wymienia się wiele opisanych i możliwych okoliczności. Nie będę mnożył ich wymieniania, przykładowo może to być tzw. dziura powietrzna, nagły atak huraganu. Komisja MAK z całą stanowczością wykluczyła nagłą techniczną niesprawność Tupolewa. Widzę to jako tak zwane pobożne życzenie, co nie zamyka jednak pola do ewentualnego wywołania jakiejś podstawowej niewydolności maszyny, w której wnętrzu przygotowano, mające w określonej chwili zadziałać, uszkodzenia (np. w układzie sterowania), lub umieszczono ładunek wybuchowy (jak to miało miejsce w katastrofie pasażerskiego Boeinga amerykańskiego Panam nad Locerbie, w Szkocji). Nie można też wykluczyć uderzenia pociskiem z zewnątrz lub sfałszowania wskazań aparatury pomiarowej przez tzw. meaconing czyli zakłócenie, oszustwo elektroniczne z zewnątrz. Wymieniono w rozważaniach analitycznych możliwość bomby wolumetrycznej, nowej broni o szczególnej sile rażenia, być może tłumaczącej powody, dla których Tupolew, rozpadł się na drobne kawałki, choć przed chwilą utrzymywał się jeszcze na wysokości mniej niż dwudziestu metrów (uderzenie skrzydłem w brzozę). Tytułem analogii powiem, że kadłub Boeinga, w którym wybuchła libijska bomba na wysokości 10000 m, ukazywał na zdjęciach cały właściwie, choć poprzerywany na kilka części kadłub.

Powie jednak ktoś, dlaczego używam słowa ZAMACH, skoro z przeprowadzonej wyżej suchej i schematycznej analizy wynika, że niczego nie można określić i udowodnić na pewno, żadne okoliczności domniemanej zbrodni nie są pewne. Pewne jest oficjalnie - w komunikatach polskich i rosyjskich - że Tupolew rozbił się na terytorium państwa rosyjskiego, wszyscy zginęli, a ilość trumien ze zwłokami pasażerów i załogi, które przyleciały na lotnisko na Okęciu, równała się w zasadzie, ilości osób, które podróżowały w Tupolewie i na jego pokładzie zginęły. Tutaj przypomina mi się pewien utwór poetycki, ukazujący, jak w logikę zdarzenia wkrada się absurd. Ponieważ walkę dwu zwaśnionych mężczyzn w wierszu Leśmiana ukrywała "czapka-niewidymka" - nic nie można o tej walce powiedzieć, znamy tylko jej efekt: dwa trupy i obok leżącą czapkę niewidymkę.

W obrazie katastrofy smoleńskiej i jej tragicznym rezultacie nie mamy jak dotąd żadnej utrwalonej pewności co do jej przebiegu, kryje go "czapka-niewidymka" - znamy tylko jej rezultat: dziewięćdziesiąt sześć zwłok. W literaturze kryminalnej takie wypadki ma się chęć określać nazwą "zbrodni doskonałej", to znaczy takiej, gdzie wykrycie sprawcy wydaje się prawie niemożliwe. Jeśli feruje się tu wyrok, można popełnić błąd sądowy. Literatura kryminalistyczna zna wypadki zwalnianych z więzienia po latach oskarżonych, gdyż ujawnił się niespodzianie jakiś szczegół, obalający wyrok poszlakowy. Ale w wypadku Tupolewa i jego pasażerów, lecących 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska, sumuje mi się wszystko, nawet to, co wydaje się tu w analizie absurdalne, na moją pewność zamachu. Gdyż wynik analizy nie wskazuje także na pewność zwykłego lotniczego wypadku. Są jednak zasadnicze fakty, które trudno przymierzyć do zwykłej katastrofy. Przesuwają gdzie indziej odczuwaną niepewność.

Chodzi o kilka spraw rangi zasadniczej. Śledczy MAK "przegięli pałkę" ukazując wszystko, co rosyjskie, w świetle doskonałych działań, łącznie z konstrukcję bezawaryjną Tupolewa. Trudno wprost przypuścić - choć pozornie jest to możliwe. - aby piloci klasy "mistrzowskiej", jak major Protasiuk, mogli nie zachować należytej ostrożności i omylić się w prostym lądowaniu, na lotnisku, które znali - z powodu tylko mgły. To tylko na filmach grozy spieszący się kierowca taranuje szereg samochodów, by na czas dotrzeć punktualnie do celu, nie zważając na rodzinę, którą wiezie, ani na swoje bezpieczeństwo. Krew się leje, ale on sam z pasażerami dociera nienaruszony. Sytuacja Tupolewa pokazuje, że na ogół musi stać się odwrotnie... Wbrew temu, co twierdziły media rosyjskie i nasi byle jacy dziennikarze, priorytetem tego lotu nie było dotarcie na czas na uroczystości, lecz całość Prezydenta i pasażerów. Nasze media, szukając słabych podobno punktów majora Protasiuka, uruchomiły krańcowo kłamliwe i łajdackie określenie priorytetu działania polskiej załogi Tupolewa. Gwardia przyboczna prezydenta wie, że w niebezpiecznych wypadkach priorytetem jest ochrona jego życia, nawet za cenę własnego. Pamiętam dokument filmowy, gdzie pokazano, jak zamachowiec postrzelił w płuco prezydenta Raegana. Ochroniarz natychmiast zasłonił go własnym ciałem, ewakuując do samochodu. Nie ma powodu przypuszczać, że kapitan Protasiuk źle pojmował swoje obowiązki czuwania nad życiem polskiego Prezydenta. Lub że miał odruchy głupiego, kilkunastoletniego młokosa. Powtarzam po raz któryś: tylko łajdacy mogą tak myśleć.

Ja myślę odwrotnie: ponieważ nie znamy ostatnich chwil tych naszych przyjaciół i znajomych, tych naszych autorytetów i po prostu ludzi, których życia nie mamy powodu lekceważyć - możemy także uruchomić film - domniemany oczywiście - z tych ostatnich zdarzeń, gdzie załoga osłania Prezydenta, a Protasiuk, wykonuje manewr tak, aby ryzyko skupiło się na kokpicie, a nie reszcie kadłuba Tupolewa. Wykonuje ten manewr, przerażony awarią przyrządów pomiarowych i sterów wysokości samolotu. Cała siła uderzenia idzie właśnie na kokpit (musiał rozpaść się w drobiazgi (to „w driebiezgi”- ros. MD] , jeśli nie ma jego szczątków). Tak kiedyś Leopold Okulicki, jeszcze nie generał, z narażeniem życia obezwładnił bolszewicki kulomiot podczas ofensywy Czerwonej Armii w 1920 roku.

Ja wbrew wszystkim innym opiniom - mam potrzebę wyobrażania sobie ostatnich działań polskiej załogi Tupolewa w sposób właściwy dla beznadziejnej sytuacji, w walce ze strasznymi zamachowcami. Załoga działała bohatersko i bezbłędnie - proszę przytoczyć argumenty, obalające to moje przekonanie! Tej tragicznej załodze, poległej na polu chwały ­w sercu moim przyznaję odznaczenie Virtuti Militari.