Dłoń premiera powoduje wytrysk
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
22.09.2011.

Dłoń premiera powoduje wytrysk

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2202

 gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl )    22 września 2011

Któż nie słyszał o listku figowym? O listku figowym słyszał pewnie każdy, ale nie każdy wie, jakie z listkiem figowym wiąże się największe rozczarowanie. A największe rozczarowanie pojawia się po uchyleniu listka figowego - kiedy zobaczy się pod nim nie to, czego można było się tam spodziewać, tylko ... figę.

Podobnej deziluzji można doznać uchylając listka figowego na naszej młodej demokracji. Mam oczywiście na myśli tych pierwszorzędnych fachowców, którzy naszych Umiłowanych Przywódców tresują. Kiedyś, jeszcze za koszmarnych czasów komuny ukazała się w Polsce powieść Angielczyka Priestleya o dwóch naukowcach, którzy na skutek jakichściś niekorzystnych dla siebie zawirowań na macierzystej uczelni, zajęli się tresurą tubylczych polityków; jednego z partii rządzącej, a drugiego z opozycji. Podjąwszy się tego zadania umówili się, że tresura, która z oczywistych względów i w jednym i w drugim przypadku utrzymywana była w ścisłej tajemnicy, będzie prowadzona w identyczny sposób, tak, by obydwaj politycy wykonywali takie same gesty, identycznie się zachowywali i używali identycznych grepsów podczas przemówień. W rezultacie, kiedy już obydwaj pogromcy ukończyli swoją pracę i zainkasowali honorarium, nastąpił telewizyjny finał w postaci debaty obydwu wytresowanych w ten sposób mężów stanu. Wybuchł niebywały skandal, bo obydwaj antagoniści nie tyle wygłaszali identyczne slogany, ale również tak samo gestykulowali i używali takiej samej mowy ciała. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku premiera Donalda Tuska i pana prezydenta Bronisława Komorowskiego, którzy identycznie gestykulują podczas przemawiania, co pokazuje, że Platforma Obywatelska musi korzystać z usług tego samego pogromcy, pewnie podstawionego przez tajne służby, podobnie jak spora liczba polityków w różnych partiach.

Ale nie tylko takie ryzyko się pojawia. W miarę rozwijania się kampanii wyborczej trzeba również eskalować środki oddziaływania na opinię publiczną, która zachowuje się podobnie, jak narkoman. Dotychczasowe dawki politycznej wścieklizny już nie wystarczają do wywołania oszołomienia, toteż, dla wywołania koniecznego w demokracji stanu onieprzytomnienia opinii publicznej, niezbędna jest eskalacja bodźców, co może doprowadzić do sytuacji znanych raczej z despotii wschodnich, niż z ustroju republikańskiego. Zresztą nie przesadzajmy z tym republikanizmem; Kazimierz Chłędowski, jako były minister dla Galicji w czasach Najjaśniejszego Pana, a więc - człowiek z polityką obeznany, wspomina wizytę we Francji, gdzie przyglądał się jakiejś uroczystości z udziałem tamtejszego prezydenta. Uderzyły go nadzwyczajne środki bezpieczeństwa, jakich nigdy nie widział w c-k Monarchii, z czego wyciągnął jedynie słuszny wniosek, że republika musi być od monarchii znacznie kosztowniejsza. Od tej zasady bywają oczywiście wyjątki; taka na przykład Korea Północna jest republiką tylko pozornie, żeby było ładniej, bo tak naprawdę stanowi monarchię absolutną, niczym Prusy Fryderyka II. I właśnie w Korei Północnej tamtejsi spece od wizerunku monarchy, wprost wychodzą ze skóry, żeby co pewien czas podekscytować tamtejszy lud jakimiś nowymi rewelacjami. Wiadomo na przykład, że narodzinom Ukochanego Przywódcy towarzyszyło pojawienie się jaskółek mówiących ludzkim głosem oraz inne nadzwyczajne wydarzenia.

I oto doczekaliśmy się podobnej rewelacji również w naszym nieszczęśliwym kraju. W Internecie, na który jestem zdany w peregrynacji po Ameryce wyczytałem, że przed kilkoma dniami premier Donald Tusk wybrał się na oględziny odwiertu w złożach gazu łupkowego. I oto, kiedy tylko premier przy odwiercie się pojawił, z otworu nastąpił wytrysk gazu, niczym z butelki szampana z której wysadzono korek. Nieomylny to znak, iż premier Tusk musi mieć właściwości podobne do tych przypisywanych w Średniowieczu francuskim królom. Król francuski, poza tym, że powinien być „słodki”, miał jeszcze zdolność leczenia dotykiem. Premier Tusk wprawdzie jeszcze dotykiem nie uzdrawia, ale to nic nie szkodzi, bo skoro za dotknięciem niechybnej jego ręki z głębi ziemi wytryskają strumienie gazu, to może nawet być jeszcze ważniejsze. Bo natychmiast się okazało, że inscenizacja wytrysku gazu spod niechybnej ręki premiera Tuska miała stworzyć okazję do wypowiedzenia przezeń proroctwa precyzującego datę uniezależnienia naszego nieszczęśliwego kraju od Rosji.

Czynnikiem uniezależniającym nas od Rosji ma być wspomniany gaz, tryskający z głębi ziemi pod dotknięciem ręki premiera Tuska - tego samego, który 13 grudnia 2007 roku, jak powiadają - bez czytania - podpisał w Lizbonie traktat uzależniający Polskę od biurokratycznej międzynarodówki, która z niemieckiej poręki administruje narodami Europy, zaś po katastrofie w dniu 10 kwietnia w Smoleńsku, wraz z ministrem Grasiem i panem Arabskim zdecydował o przyjęciu konwencji chicagowskiej, która uzależniła Polskę od Rosji nawet w zakresie możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy, w której zginął prezydent państwa.

W takim kontekście trudno uwierzyć, że premier Tusk wygłasza swoje deklaracje serio - i to nie tylko dlatego, że są one efektem tresury, jakiej został poddany na okoliczność kampanii wyborczej, ale przede wszystkim dlatego, że do roku 2035, kiedy owo uzależnienia miałoby nastąpić, strategiczni partnerzy, a więc - Rosja i Niemcy, zdążą zrealizować swoje projekty dotyczące naszego nieszczęśliwego kraju, włączając w to również wspomniane złoża łupkowego gazu, który w politycznej propagandzie najwyraźniej zaczyna pełnić rolę kwiatu paproci.

Zmieniony ( 24.09.2011. )