Uwagi do "Uwag"- SMOLEŃSK | |
Wpisał: freeyourmind | |
30.09.2011. | |
Uwagi do "Uwag"- SMOLEŃSKOdprawy, pseudo-narady, prezentacje wyników podawanych po prostu „do wiadomości” (i to nawet bez udostępniania stosownych materiałów poglądowych), a może zwyczajnie: posiedzenia moskiewskiej egzekutywy? Tak to się oficjalnie, z rządowym błogosławieństwem, badało największą tragedię powojennej Polski.
23.09.2011 freeyourmind
Każdy mól książkowy wie, że nie ma jak ponowna lektura dobrej powieści. Oczywiście tekstów, do których chciałoby się wracać, jest stosunkowo niewiele, lecz bywają takie, które potrafią mile zaskakiwać, mimo że (jak sądziliśmy po pierwszej lekturze) świetnie już znamy ich treść. Ponieważ zaś śledztwo smoleńskie obfituje w teksty, co tu dużo kryć, o tematyce czy zawartości kryminalnej (nie tylko jako dotyczące zbrodni, ale i rozmaitych fałszerstw, niszczenia dowodów, poświadczania nieprawdy etc.), ich ponowne prześledzenie okazuje się nieodzowne. I mile zaskakuje.
Do takiej ponownej lektury skłania na pewno praca pod barokowym tytułem „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej jako państwa rejestracji i państwa operatora do projektu Raportu końcowego z badania wypadku samolotu Tu 154M numer boczny 101, który wydarzył się w dniu 10 kwietnia 2010 r., opracowanego przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy MAK” (cały czas można tekst ściągnąć stąd http://naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf). Już sam tytuł mógłby autorowi przysporzyć jakichś nagród literackich, ale niestety, autor ów pozostaje nieznany, przeszukując zaś dokument wzdłuż i wszerz nie byłem w stanie znaleźć tych osób, które by się pod tym całym tekstem podpisały (w przeciwieństwie np. do zamaszystych podpisów pod wieloma publikacjami składającymi się na dokumentację utworzoną przez „komisję Millera”). Skromność albo może swoista ostrożność nakazywała autorom „Uwag” pozostać w cieniu. Domyślamy się jednak, że tekst wyszedł z kilku znakomitych źródeł naraz, tzn. od „polskiego akredytowanego”, „komisji Millera” oraz prokuratury. Gdyby zresztą „komisja Millera” poprzestała na tych „Uwagach” (sam jej szef, jak wiemy, stwierdził (po zakończeniu prac przez „komisję”, podkreślmy) w wywiadzie dla „Rz” 1-08-2011, że pozostają one aktualne http://www.rp.pl/artykul/695503.html), to zachowałaby może jakąś twarz, bo niestety po opublikowaniu stosu dokumentów (mimo braku dowodów etc.), poczynając od pseudo-raportu, poprzez załączniki, na protokole wojskowym i załącznikach do niego kończąc, będzie miała z tym spory problem. (Oczywiście to nie nasz problem, gdyż pracami „komisji” powinna się kiedyś zająć z kolei przynajmniej parlamentarna komisja śledcza, a także prokuratura).
Przejdźmy do lektury, by nie tracić czasu. Przypomnę, że sam tekst „Uwag” skonstruowany był tak, że najpierw wymienione zostały bardzo liczne braki w dokumentacji oraz dowodach rzeczowych „po stronie polskiej”, potem zaś poddawano egzegezie tekst ruskiej bumagi, wskazując na różne nieścisłości, zbyt daleko idące wnioski, kwestie wątpliwe itd. Jak już chyba sam mgr inż. Miller nie pamięta, publikacja kończyła się nieśmiałym postulatem, by Ruscy na nowo sformułowali „przyczyny i okoliczności wypadku”. Tak się jednak złożyło, iż na Kremlu zdecydowano inaczej i polskimi „Uwagami” nikt się specjalnie nie przejął. Tak się też złożyło, dodajmy, że tymi „Uwagami” nie przejęli się również sami członkowie „komisji Millera”, kontynuując i kończąc hucznie „badania”.
Zacznę od ciekawostki nawiązującej do mojego posta (http://freeyourmind.salon24.pl/345272,caly-ten-taws-i-luki-w-dokumentacji). Otóż na s. 45 „Uwag” autorzy wskazują na to, że ruscy „badacze” wzięli z czapki dane dotyczące wyważenia samolotu i (nadmiernej) masy tupolewa. Zacytuję, gdyby ktoś nie wierzył: „Brak jest wskazania źródła danych użytych do tych obliczeń. Określenie masy startowej samolotu skutkuje następnie określeniem masy do lądowania i stanowi przedmiot uwag komisji rosyjskiej o przeciążeniu. Wedle posiadanej przez polską stronę wiedzy nie zachował się oryginalny arkusz załadowania i wyważenia. W związku z tym przytoczone przez MAK dane wymagają weryfikacji i wskazania metody wg której dokonano tych obliczeń”.
Uzyskujemy w ten sposób dwie cenne informacje. Po pierwsze: w czasie pisania tychże „Uwag” NIE BYŁO żadnego dokumentu świadczącego o zmianie konfiguracji polskiego rządowego samolotu (salonka 3 przerobiona na 18-osobową), jak też o tym, że po tej nielegalnej acz istotnej zmianie dokonano na Okęciu wyważenia tupolewa i sporządzono jakiś z tego protokół. Konia z rzędem temu, kto w tychże „Uwagach” znajdzie jakąkolwiek wzmiankę o salonce nr 3 i zmianie konfiguracji tupolewa. Wygląda na to, że salonka ta narodziła się dopiero w trakcie badawczych prac „komisji” w jakiejś ciekawej kooperacji z 36 splt. W dziedzinie ekonomii mówi się w podobnych wypadkach o „kreatywnej księgowości”. Jak nazwać taką kreatywność w wojskowej i rządowej dokumentacji, jeszcze nie wiem. Na początek nasuwa mi się określenie „poświadczenie nieprawdy”, choć przecież w 36 splt za dokonanie prac związanych ze zmianą konfiguracji samolotu powinna być dostępna przynajmniej lista wydatków, zamówień, wynagrodzeń, pokwitowania itd. (Chyba że wszystkiego dokonano „na gębę” i „bez kwitancji”, a dziś już nikt nie pamięta, kto co robił, bo to dawno temu było, a poza tym 36 splt już rozformowano i ludzie się rozjechali w siną dal).
Po drugie, mimo że nie było „oryginalnego arkusza załadowania i wyważenia”, „komisja Millera” w swych dokumentach (poczynając od pseudoraportu na załącznikach kończąc), sama dokonała rekonstrukcji zmian w konfiguracji samolotu, a gdyby tego było mało, nawet rekonstrukcji wyważenia z uwzględnieniem akurat 96 osób na pokładzie (http://freeyourmind.salon24.pl/345272,caly-ten-taws-i-luki-w-dokumentacji). Mgr inż Miller w sierpniowym wywiadzie dla „Rz” opowiadał, jak to bystrzy eksperci sprytnie ratowali się w przypadku braków poszczególnych dokumentów: „Gdy nie mieliśmy jakiegoś regulaminu, szukaliśmy na własną rękę, co zajmowało sporo czasu. Byliśmy w tym samym Układzie Warszawskim, więc w końcu znaleźliśmy potrzebne papiery”. Ślad tej badawczej metodologii jest także w „Uwagach” (por. s. 82, gdzie autorzy odwołują się do wydanych w peerelu w 1974 r. wytycznych dot. projektowania lotnisk wojskowych jeszcze z czasów Układu Warszawskiego). Historia z salonką 3 świadczy jednak o tym, że badacze mgr. inż. Millera nie tylko ruskie wybrakowane dokumenty byli w stanie z wojskową pomocą odtwarzać, ale i polskie. I to całkiem świeże, bo z kwietnia 2010 r., a nie tam sprzed kilkudziesięciu lat.
Jak pamiętamy, mgr inż. Miller poniekąd szczycił się tym, że jego ludzie w nadludzki niemalże sposób, bo „chałupniczą metodą” (w drugiej połowie kwietnia 2010), zdobyli „taśmy prawdy”, czyli zapisy rozmów (raczej wrzasków) szympansów w budzie siewiernieńskiej, zwanej szumnie „wieżą kontroli lotów”. Oczywiście na tle skromnych generalnie zdobyczy „komisji Millera” takie znalezisko było jakimś osiągnięciem, bez dwóch zdań. Na ile spontaniczne jednak było owo „przegrywanie zapisów z wieży” oraz na ile kompletne okazały się te zapisy, to osobna sprawa (w ruskim pseudo-raporcie na s. 81 jest napisane, iż 10-04-2010 „wieża” pracowała od godz. 7.15 rus. czasu, zaś zapisy na dziwnych szpulach/stenogramy zaczynają się od... 8.38; do tej kwestii nawiążę pod koniec niniejszego posta). W „Uwagach” i ta sprawa dziwnych szpul z szympansimi dialogami jest poruszona. Co się bowiem okazało? „Polska strona” domagała się PONOWNEGO nagrania zapisów z wieży szympansów, ale „mimo pierwotnie wydanej zgody”, nie udało się powtórzyć procesu kopiowania (s. 20). O co mogło chodzić? Podejrzewam, że o dziwność szpul, po prostu. Otwarcie o tej dziwności pisał zresztą raport komisji Burdenki 2 (s. 82):
„Wraz z specjalistami lotniczymi Rzeczpospolitej Polskiej skopiowano informację ze szpuli nr 9 - ścieżki 1, 4, 5, 8, a ze szpuli nr 5- ścieżki 4, 7. Podczas odsłuchiwania skopiowanej informacji stwierdzono, że na ścieżce nr 7 (łączność głośnomówiąca Kierownik lotów - meteo) szpuli nr 5 brak jest informacji o rozmowach w relacji kierownik lotów – meteo 10. 04. 2010 roku, a jest stary zapis z października – listopada 2009 roku, co świadczy o niesprawności bloków głowic kasujących i zapisujących danej ścieżki.”
Oczyma wyobraźni zresztą widzę to grono ekspertów zasłuchane w powadze w głośne (ze względu na ilość wykrzykiwanych przekleństw) „taśmy prawdy” w jakimś zapewne moskiewskim „laboratorium”, kiedy to nagle włącza się taśma z nagraniem z listopada 2009, no i eksperci wpadają w stan zadumy, jak to możliwe, że oto słyszą jesienną taśmę we wiosennym nagraniu. No i ruscy eksperci rzecz jasna też się szczerze dziwują, jak to się mogło stać, że naraz jesienna taśma się odzywa jak stara sprężyna w tapczanie, ale przecież sprawa jest arcyboleśnie prosta, to głowica w ruskim magnetofonie nie została przez jakiegoś szympansa przeczyszczona i zapis się zwyczajnie nie utrwalił „na kanale”, gdzie akurat toczyła się rozmowa z „sekcją meteo”. Takie rzeczy na ruskiej ziemi zdarzają się od dziesięcioleci i nie ma co się dziwić. Od czego poza tym są kreatywni badacze, jak nie od radzenia sobie z rekonstrukcją zdarzeń w takich sytuacjach?
Nawiasem mówiąc, wybitny radziecki ekspert E. Klich na posiedzeniu przed dwiema sejmowymi komisjami w październiku 2010 opowiadał, jak Ruscy udostępniali mu stenogramy z wieży szympansów (też historia nie z tej ziemi): „Właściwie w dzień ujawnienia („stenogramów” CVR – przyp. F.Y.M.) miałem otrzymać, jako akredytowany, całość spisu rozmów na stanowisku dowodzenia, tzn. te trzy kanały: tło, następnie rozmowy radiowe i rozmowy telefoniczne. No i jak już dzień wcześniej po południu miałem odbierać, ale nie było blankietu, bo zawsze podpisuje się zobowiązanie, że się tych materiałów nie ujawni. I na drugi dzień przychodzę i Morozow mówi: „Nie dostaniesz, dlatego że strona polska ujawniła rozmowy. W związku z tym, że ty jesteś obywatelem polskim, możesz zostać przymuszony do przekazania tych rozmów, jeśli otrzymasz, jakimś instytucjom w Polsce, i będzie to kolejne naruszenie Załącznika 13”.
Trochę się zdziwiłem. Otrzymałem natomiast możliwość pracy na tych dokumentach w oddzielnym pomieszczeniu. No ale praca, po pierwsze, jeśli się nie zna dobrze języka rosyjskiego, to niektórych rzeczy trzeba się domyśleć. Dalej, praca na dokumentach, szczególnie trzech, polega na tym, że to się zgrywa, łączy, żeby była całość, to z trzech się robi jeden dokument i potem się analizuje, jakie to były rozmowy, jaka reakcja, na co, jaka rozmowa telefoniczna, jaka rozmowa radiowa itd. Więc taka praca była po prostu niemożliwa. Ja po kilka takich próbach zrezygnowałem. Natomiast cały czas monitowałem u strony rosyjskiej, żeby jednak przekazano te dokumenty. Nie przekazano, ale w końcu zgodzono się, że nasz tłumacz w oddzielnym pomieszczeniu będzie tłumaczył te rozmowy na język polski i dostaniemy ten wariant polski przetłumaczony. I tak rzeczywiście się stało. Ja otrzymałem to w połowie sierpnia dopiero, bo to trwało”.
Niezła opowieść, prawda? Ekspertowi nie znającemu biegle ruskiego przedstawia się wydruki z rozmowami ruskich sołdatów posługujących się nie tylko kryptonimami, ale przede wszystkim slangiem lotniczo-wojskowym. No ale jeśli ktoś by sądził, że to przypadek, to byłby w błędzie. Tak właśnie miało być. Ruscy bowiem tradycyjnym swoim zwyczajem przeczołgiwali „polskich przedstawicieli” przy każdej nadającej się do tego okazji. Znakomitym przykładem przeczołgiwania jest kwestia „technicznego oblotu” nad Siewiernym. Jak dalej relacjonował Klich:
„17 czerwca zaprezentowano nam wyniki oblotu środków radiotechnicznych – tych, do których obserwacji nas nie dopuszczono. No i była to, niestety, trochę sytuacja kuriozalna, bo jak ja zapoznałem się z tymi wynikami, to powiedziałem, że „Proszę nie traktować nas, jakbyśmy my nie mieli pojęcia o lataniu”, bo moim zdaniem niezgodnie z prawdą przedstawiano nam niektóre elementy. Powiedziano, że samolot nie lądował, tylko przechodził na drugie zajście ze względów bezpieczeństwa. A nasi koledzy, mimo żeśmy udziału nie brali w tym oblocie, to jednak obserwowali, bo wyszli sobie. Obserwowali i widzieli, że lądował. Zresztą to jest nieprofesjonalne, jeśli się przy ładnej pogodzie odchodzi na drugie zajście, gdzieś tam daleko od pasa. No i żeby to zakończyć, te wyniki tego oblotu. Do tej pory tych wyników nie mamy. Oficjalnie nam nie przekazano, po tym pierwszym proteście, że to, co przedstawiono, jest nie do przyjęcia. Nie było na ten temat żadnej dyskusji później.” (Kancelaria Sejmu, Biuro Komisji Sejmowych, Biuletyn Nr 4283, s. 11)
Wracamy jednak do „Uwag”, które zresztą do badawczo-eksperckiej działalności „polskiego akredytowanego” także się odnosiły i także wspominały o przeczołgiwaniu. Ściślej, o obiektywnych trudnościach, jakie napotykał i Klich, i inni polscy wysłannicy rzekomo uczestniczący w śledztwie (s. 121-122) (od tej litanii zresztą powinien się chyba zacząć pseudo-raport Millera):
„ani Akredytowany przedstawiciel ani jego doradcy nie mieli możliwości uczestniczenia w wielu ważnych z punktu widzenia badania wypadku, przedsięwzięciach, np. w oblocie środków radiotechnicznych przeprowadzonym w dniu 15.04.2010. Akredytowany i jego doradcy brali udział jedynie w kilku spotkaniach, które trudno nazwać naradami. Udział Akredytowanego w odprawach dotyczył tylko odpraw prowadzonych w Smoleńsku. (…) Spotkania organizowane przez Komisję MAK były prezentacją wyników prac wykonanych przez rosyjskich specjalistów. W pracach tych w większości przypadków nie uczestniczyli specjaliści z Polski. O wynikach tych prac jedynie informowano stronę polską. Terminy spotkań były podawane najczęściej bardzo krótko przed ich planowanym rozpoczęciem. Nigdy również, pomimo wyraźnych wniosków w tym zakresie, Akredytowany nie otrzymał żadnych materiałów żadnych materiałów dotyczących danego spotkania przed jego rozpoczęciem ani po jego zakończeniu. Uniemożliwiało to odpowiednie przygotowanie się do dyskusji lub przybycie z Polski dodatkowych specjalistów będących doradcami Akredytowanego.”
Odprawy, pseudo-narady, prezentacje wyników podawanych po prostu „do wiadomości” (i to nawet bez udostępniania stosownych materiałów poglądowych), a może zwyczajnie: posiedzenia moskiewskiej egzekutywy? Tak to się oficjalnie, z rządowym błogosławieństwem, badało największą tragedię powojennej Polski.
Dorzućmy jeszcze jeden cytat z wystąpienia Klicha: „nie pozwolono nam nigdy nagrywać żadnych prowadzonych wywiadów czy rozmów, czy przesłuchań – chociaż ja unikam słowa „przesłuchanie”, bo przesłuchanie bardziej kojarzy się z procesem prowadzonym przez prokuraturę, myśmy raczej wysłuchiwali. Więc tylko można było zapisywać. Po każdym takim wysłuchaniu był sporządzany protokół, tłumaczony na język polski i te protokoły były przez nas podpisywane. Ja natomiast w czasie wszystkich wysłuchań zapisywałem bardzo szczegółowo wszystkie wypowiedzi. Umożliwiało mi to – to zapisywanie – to, że najpierw pytania były po polsku czy po rosyjsku, później tłumaczenie, więc czas pozwolił na to, żeby te notatki bardzo szczegółowo wykonywać” (Biuletyn..., s. 9). Czy Klich upubliczni kiedyś te notatki?
Najciekawsze jednak uwagi z „Uwag” to te, które drążą kwestię działań ruskich służb przeciwpożarowych i medycznych. Ze względu na ich długość nie będę ich cytował (s. 57-60), ale punktują one przedziwne, jak na skalę tragedii, zachowania „straży” (wóz dyżurujący na lotnisku północnym dojeżdża na „miejsce wypadku” 15 minut po „zdarzeniu”; wóz z lotniska „Jużnyj” dociera dopiero po 44 minutach; jeden z wozów które zostały zawiadomione nie dociera w ogóle itp.) oraz służb medycznych (pierwszy zespół medyczny przybywa 14 minut „po wypadku”, natomiast „7 karetek pogotowia” pojawia się... 29 minut „po katastrofie”, mimo że „lotnisko (…) jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”).
Na koniec zajmę się jeszcze paroma „brakami w dokumentacji”, bo z informacji o nich też się można czegoś pośrednio dowiedzieć. Oprócz tych dość powszechnie znanych, takich jak zdjęcia, materiały wideo, protokoły działań straży, służb medycznych, zeznania załogi iła-76, zapisy czarnych skrzynek iła etc., jest kilka rzeczy, które mogły nam umknąć uwadze: 1) kwestia lądowań przed „dziennikarskim” jakiem-40 (Ruscy nie udzielili odpowiedzi na pytania, czy były wcześniej jakieś lądowania, a przypomnę, że „wieża” miała pracować od 7.15 rus. czasu, podczas gdy jak-40 podchodził do lądowania o 9.15; s. 6).
2) Niezwykle ważna kwestia radarowych zobrazowań z białoruskiej przestrzeni powietrznej (dodałbym jeszcze: brakujących zeznań kontrolerów z Mińska). Tu bowiem pojawia się pewna sprzeczność między „uwagami”, ponieważ na s. 8 autorzy zawiadamiają, że „strona polska” otrzymała jakieś materiały i są to (uwaga): „Dane służb kontroli ruchu lotniczego w postaci zrzutów zapisów radarowych trasy przelotu samolotu Tu 154M od czasu z dnia 10.04.2010 od czasu wlotu w FIR Mińsk do czasu katastrofy na lotnisku Smoleńsk-Północny”. Natomiast na s. 22, że... nie. Uwaga: „Zapisy radarowe (video) lub/i zrzuty radarowe z przebiegu lotu Tu 154 M w dniach 7 i 10 kwietnia w FIR Białorusi i Federacji Rosyjskiej z koordynatami geograficznymi (stopnie, minuty, sekundy) oraz danymi lotu transpondera SSR (wysokość, prędkość, kurs) z prezentacją podstawy czasu zapisu” - „Nie otrzymano” (por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/squawk-tupolewa.html).
Czy więc „strona polska” otrzymała w końcu te zobrazowania radarowe trasy przelotu tupolewa i zniknęły w czyichś szufladach tak jak legendarne zdjęcia satelitarne z USA, czy też... NIE otrzymała zobrazowań do tej pory? Jeśli bowiem otrzymała, to dlaczego nie znalazły się one w obszernych dokumentach publikowanych przez „komisję Millera”, skoro miały być to zobrazowania pokazujące całą trasę prezydenckiej delegacji od momentu opuszczenia polskiej przestrzeni powietrznej? Przecież to kluczowe materiały - w przeciwieństwie do bumag dotyczących szkoleń pilotów sprzed iluśtam lat tudzież ruskich zaświadczeń remontowych, którymi „komisja” z braku laku zapychała swoje grubaśne załączniki. Chyba że „strona polska” otrzymała jakieś białoruskie materiały, ale historia z nimi jest analogiczna, jak z zapisami z wieży szympansów, czyli pojawiają się „dane z jesieni 2009” na przykład. Albo jeszcze wcześniejsze. Jeśli bowiem tych zobrazowań u nas jednak nie ma, to skąd wiedzieć możemy (nie dysponując także żadnymi upublicznionymi danymi od polskich jednostek radiolokacyjnych), jak i dokąd leciał tupolew 10-go Kwietnia? Z „MAK”-owych lub „millerowcowych” rekonstrukcji?
A propos białoruskiej i ruskiej przestrzeni powietrznej. W „Uwagach” pojawia się taka wzmianka: „Z przeprowadzonej analizy stanu faktycznego wynika, że międzynarodowe normy żeglugi powietrznej stosowane były podczas lotu do punktu ASKIL. Od momentu przekroczenia tego punktu lot odbywał się wg procedur nieokreślonych” (s. 123). Wracamy więc właściwie do „punktu wyjścia” i zastanawiania się, co się wydarzyło, gdy polska delegacja dotarła 10-go Kwietnia do ASKIL. I co to znaczy, że objęta została od tego momentu „nieokreślonymi procedurami”?
I na deser po tej całej intelektualnej strawie łakomy kąsek specjalnie dla Zespołu smoleńskiego – kwestia TAWS-a oraz FMS-a, ATM-a, danych dot. ścieżki zniżania i... Okęcia. 1) „W dniu 29.07.2010 strona rosyjska przekazała odpowiedź Akredytowanemu Przedstawicielowi RP, informując w niej między innymi, iż (…) na specjalnym spotkaniu przedstawiono stronie polskiej rezultaty oblotu środków radiotechnicznych lotniska i rezultaty odczytu danych TAWS i FMS” (s. 12). To jeszcze nie wszystko, mimo że, mając w pamięci to, jak przeczołgiwała ruska strona naszych ekspertów, możemy sobie wyobrazić, jak wyglądały zatem pierwsze badania nad zawartością urządzeń elektronicznych tupolewa. Oto wszak w „Uwagach” podana jest taka dodatkowo informacja: „System kierowania lotem (FMS) (…) składał się z dwóch jednakowych urządzeń UNS-ID, których głównymi elementami były komputery – Navigation Computer Unit (NCU). W wyniku przeprowadzonych prac odzyskano dane tylko jednego – NCU nr 281. Drugi NCU nr 1577 był uszkodzony w stopniu uniemożliwiającym odzyskanie danych. Nie zostało ustalone w jaki sposób ustalono, że obydwa FMS-y były włączone i sprawne” (s. 127).
Co do ATM-a, to ważna wzmianka jest następująca: „Według ustaleń strony polskiej na samolocie Tu 154 M nr boczny 101 w 1991 r. zabudowano eksploatacyjny rejestrator parametrów lotu ATM-QAR (…). Od tego czasu samolot był trzykrotnie remontowany w rosyjskich zakładach lotniczych. (…) Taki sam rejestrator w połowie lat dziewięćdziesiątych zabudowany został również na samolocie Tu 154 M nr boczny 102, na którym również wielokrotnie wykonywane były remonty i prace obsługowe w Federacji Rosyjskiej” (s. 52). To taka uwaga a propos tych bałamutnych, krążących w przestrzeni publicznej twierdzeń, jakoby ATM był Ruskom niezbyt znany. Mieli naprawdę mnóstwo czasu i okazji, by go na wylot poznać.
Co zaś do wspomnianego wyżej fałszowania danych i obliczeń, to możemy przeczytać w paru miejscach „Uwag” o różnych parametrach ścieżki zniżania (s. 106: „Niezrozumiałe jest dlaczego w Raporcie MAK opiera swoją analizę podając trzy różne wartości ścieżki schodzenia (2°40', ~3°10', 3°12, 3')”, 117: „Niezrozumiałe jest odniesienie strony rosyjskiej do ścieżki 2°40' jeśli w poprzednich punktach twierdzą, że na wskaźniku PRŁ była wartość 3°10' ” - i jeszcze najlepszy cytat z tym związany, ze s. 143: „Podawane w analizie wartości nachylenia ścieżki podejścia dobierane są przez autorów Raportu w zależności od potrzeby (3°10' lub 2°40')”). No kto by pomyślał, dane matematyczne dobierane przez radzieckich specjalistów „w zależności od potrzeby”. Jakież to mogły być potrzeby badawcze w związku z takim doborem? Ale to dawne dzieje, rzecz jasna, choć warto może sprawdzić, jaką „wartość ścieżki schodzenia” podaje pseudoraport Millera :)
A co z Okęciem? Otóż znalazłem taką intrygującą wiadomość na s. 141: „Załoga samolotu Tu 154M zgłosiła się po zezwolenie na lot do organu kontroli ruchu lotniczego OKECIE DELIVERY o godzinie 5.11 UTC, czyli w okresie ważności złożonego planu lotu (przepisy stwierdzają, że plan lotu traci ważność po upływie 15 minut od godziny ETD (Estimated Time of Departure – przyp. F.Y.M.), czyli w tym przypadku o 5.15 UTC)”. Może więc z tego powodu pojawiły się trwające wiele miesięcy problemy z ustaleniem godziny wylotu polskiej delegacji. „Uwagi”, jak widać, to pouczająca lektura, zważywszy także na passus mówiący o tym, iż w ruskim pseudo-raporcie zbyt wiele mówi się tonem twierdzącym, podczas gdy w rzeczywistości jest mowa o czymś zgoła hipotetycznym (s. 99). Niestety tej oczywistej prawdy „komisja Millera” nie wzięła sobie do serca, tworząc własną, pozbawioną rzeczowych dowodów, „badawczą” dokumentację. |