| |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
28.02.2008. | |
[St. Lem, przed swym zauroczeniem poprawnością, pisywał piękne i mądre przypowieści. Poniższy fragment z Dzienników gwiazdowych Ijona Tichego, podróż XXV. Poniższy tekst to nie parodia uczonych ewolucjonistów, to jakby przepisane od NICH. Adm.] ...Dawno temu w okolicy Tairii wpadł na rafę meteorytową statek wiozący kartofle dla kolonistów na Latrydzie. Przez powstałą w powłoce dziurę wysypał się cały ładunek. Statek zdjęto z rafy i przyholowano ratowniczymi rakietami na Latrydę, po czym historia ta poszła w zapomnienie. Tymczasem kartofle, które spadły na powierzchnię Tairii, wypuściły kiełki i poczęły w najlepsze rosnąć. Jednakowoż warunki ich bytowania były niesłychanie ciężkie: z wysokości spadał raz po raz żwir kamienny tłukąc młode pędy, a nawet zabijając całe rośliny. Skutek tego był taki, że ze wszystkich ocalały tylko ziemniaki najroztropniejsze, które umiały się odpowiednio urządzić i znaleźć sobie schronienie. Tak wyłoniona rasa bystrych kartofli rozwijała się coraz bujniej. Po szeregu pokoleń, znudziwszy sobie osiadły tryb życia, ziemniaki same się wykopały i przeszły do bytowania koczowniczego. Równocześnie straciły zupełnie łagodność i bierność właściwą kartoflom ziemskim, oswojonym dzięki troskliwej opiece i hodowli. Dziczejąc coraz bardziej, stały się w końcu drapieżnikami. Ma to głębokie uzasadnienie w ich rodowodzie. Jak wiadomo, kartofel, Solanum tuberosum, należy do rodziny psiankowatych (Solanaceae), a pies, rzecz znana, pochodzi od wilka i puszczony do lasu może zdziczeć. To właśnie stało się z kartoflami na Tairii. Kiedy im się już ciasno zaczęło robić na planecie, nadszedł nowy kryzys; młode pokolenie kartofli rozpierała żądza czynu; pragnęły dokonać rzeczy niezwykłych i całkiem dla roślin nowych. Zwróciwszy nać w stronę nieba dostrzegły szybujące tam odłamy kamienne i postanowiły się na nich osiedlić. Zbyt daleko by to nas zaprowadziło, gdybym chciał streścić tu całą teorię profesora Tarantogi, ukazującą, jak kartofle przyuczyły się najpierw latać trzepocząc liśćmi, a następnie jak wzniosły się poza obręb atmosfery Tairii, by osiąść wreszcie na okrążających planetę odłamach skalnych. W każdym razie udało im się to tym łatwiej, że zachowując roślinną przemianę materii mogły przez dłuższy czas przebywać w próżni, obywając się bez tlenu i czerpiąc życiową energię z promieni słonecznych. Na koniec, rozzuchwalone, jęły napadać na rakiety przelatujące obok planety. Każdy badacz na miejscu Tarantogi ogłosiłby tę wyśmienitą hipotezę i spoczął na laurach, lecz profesor postanowił nie spocząć, póki nie schwyta jednego przynajmniej drapieżnego kartofla. ......... ......... cd. w Podróży XXV Ijona TIchego
Ponieważ zdarzają się (rzadko, mam nadzieję) lenie, którym nie chce się sięgnąć na półkę po Lema, kopiuję mały fragment Apelu : .......... Na Protostenezie żyje mały ptaszek, będący odpowiednikiem ziemskiej papugi, nie gada on jednak, lecz pisze. Najczęściej niestety wypisuje na płotach nieprzyzwoite wyrazy, jakich uczą go ziemscy turyści. Ptaszka tego pewni ludzie umyślnie doprowadzają ci: wściekłości, wytykając mu błędy ortograficzne. Zaczyna wówczas zjadać ze złości wszystko, co zobaczy. Podtykają mu pod dziób imbir, rodzynki, pieprz oraz krotowrzask, rodzaj ziela, wydającego o wschodzie słońca przeciągły krzyk (jest to ziele kuchenne, używane też czasem zamiast budzika). Kiedy ptaszek ginie z przejedzenia, biorą go na rożen. Zwie się on pismaczek przedrzeźniak (graphomanus spasmaticus Essenbachii). Temu rzadkiemu gatunkowi grozi obecnie zagłada, ponieważ każdy turysta, przybywający na Protostenezę, ostrzy sobie zęby na przysmak, za jaki uchodzą pieczone pismaczki w malignie. I znów, pewne osoby uważają, że jeśli my zjadamy stworzenia z innych planet, wszystko jest w porządku, gdy natomiast dzieje się wręcz odwrotnie, podnoszą wrzask, wzywają pomocy, domagają się ekspedycji karnych. A przecież wszelkie oskarżenia fauny czy flory kosmicznej o przewrotność i podstępne skłonności są antropomorfizującym nonsensem. Jeśli zmyłek oczajduszny, który wyglądem przypomina zbutwiały pień, staje w odpowiedniej pozie na tylnych nogach i udaje drogowskaz przy górskim szlaku, wyprowadzając przechodniów na bezdroża, a gdy spadną w przepaść, schodzi na dół, żeby się posilić, jeśli, powiadam, czyni tak, to tylko dlatego, że służba porządkowa nie dba w Rezerwacie o znaki drogowe, z których złazi farba, przez co butwieją i stają się podobne do owego zwierzęcia. Każde inne na jego miejscu uczyniłoby to samo. Osławione fatamorgany Stredogencji zawdzięczają swe istnienie wyłącznie niskim skłonnościom ludzkim. Dawniej rosły na tej planecie liczne zimniaki, a cieplaków prawie się nie spotykało. Obecnie te ostatnie rozmnożyły się niesłychanie. Nad ich zaroślami ogrzane w kunsztowny sposób powietrze, uginając się, powoduje miraże barów, które niejednego już przybysza z Ziemi przyprawiły o zgubę. Powiadają, że wszystkiemu winne są cieplaki. Ale czemuż to wytwarzane przez nie fatamorgany nie naśladują szkół, księgarni lub klubów samokształceniowych? Czemu ukazują zawsze tylko miejsca wyszynku alkoholowych napoi? Bez wątpienia, ponieważ mutacje są bezkierunkowe, zrazu cieplaki wytwarzały wszelkie możliwe miraże, ale te z nich, które demonstrowały przechodniom kluby, biblioteki czy kółka samokształceniowe, zginęły z głodu, przy życiu utrzymała się jedynie odmiana barowa (thermomendax spirituosus halucinogenes z rodziny Antropofagów). Cudowne zaiste zjawisko, jakim jest doskonałość przystosowania, umożliwiająca cieplakom rytmiczne wyrzucanie ciepłego powietrza, w którym powstaje miraż, stanowi dobitne oskarżenie naszych wad. Selekcję odmiany barowej wywołał sam człowiek - jego godna pożałowania natura. Oburzył mię list do redakcji zamieszczony w "Echu Stredogenckim". Czytelnik tej gazety domagał się wykarczowania zarówno cieplaków, jak i uroczych cichlustów, tych wspaniałych drzew, stanowiących największą ozdobę każdego parku. Kiedy natnie się ich korę, tryska spod niej jadowity, oślepiający sok. Cichlust jest ostatnim drzewem stredogenckim, nie zrytym od góry do dołu napisami i monogramami i mielibyśmy teraz z niego zrezygnować? Podobny los zdaje się czekać tak cenne okazy fauny, jakimi są: mściwiec bezdrożnik, zatapiacz bulgotny, rozkęs przytajnik czy wyjec elektryczny, który, aby ratować siebie i swoje potomstwo przed niszczącym nerwy hałasem, jaki w leśną głuszę wniosły niezliczone aparaty radiowe turystów, wytworzył dzięki selekcji odmianę zagłuszającą szczególnie hałaśliwe audycje, a zwłaszcza muzykę jazzową! Organy elektryczne wyjca emitują fale na kształt superheterodyny, niezwykły więc ów stwór przyrody winien znaleźć się rychło pod ochroną. Co się tyczy fetorówki obrzydlnicy, przyznaję, iż woń, jaką ona wydaje, nie ma sobie równej. Doktor Hopkins z uniwersytetu w Milwaukee obliczył, że szczególnie energiccze okazy potrafią wytwarzać do pięciu tysięcy cuchów (jednostka odorowa) na sekundę. Ale nawet małe dziecko wie, że fetorówka zachowuje się w ten sposób tylko wtedy, kiedy się ją fotografuje. Widok wycelowanego aparatu fotograficznego wyzwala odruch, zwany refleksem soczewkowo-podogonowym, jakim Natura usiłuje bronić owe niewinne stworzonko przed natarczywością gapiów. Prawda, że fetorówka, będąc nieco krótkowzroczna, bierze niekiedy za fotoaparat przedmioty takie, jak papierośnica, zapalniczka, zegarek, a nawet ordery i odznaki, ale to także po części dlatego, że niektórzy turyści używają aparatów zminiaturyzowanych, a wtedy łatwo o pomyłkę. Co się zaś tyczy spostrzeżenia, że fetorówka w ostatnich latach zwielokrotniła swój zasięg i produkuje do ośmiu megacuchów na hektar, należy wyjaśnić, że spowodowane to zostało masowym stosowaniem teleobiektywów. Nie chciałbym wywołać wrażenia, jakobym uważał wszystkie zwierzęta i rośliny kosmiczne za nietykalne. Zapewne, mordelia wyżwawka, tryblas druzgotek, ćpacz smakowniczek, pośladkówka otwornica, trupawka niedoćmawa czy wszechjadek bylepas nie zasługują na jakąś specjalną sympatię. Jak również te wszystkie wychwostki z rodziny autarkicznych, do których należą Gauleiterium Flagellans. Syphonophiles Pruritualis. czyli drwacz wyprzasek brzeszczozgrzębny oraz rozrabień wrzaskotek i stróżyczka pieścidławka (lingula stranguloides Erdmenglerbeyeri). Ale jeśli się dobrze zastanowić i postarać o obiektywizm, dlaczego właściwie człowiek może zrywać kwiaty i suszyć je w zielniku, a roślinę, która obrywa i maceruje uszy, uważać trzeba zaraz za coś przeciwnego Naturze? Jeśli echoń pyskatek (echolalium impudicum Schwamps) rozmnożył się na Aedonoksji ponad wszelką miarę, to i za to winę ponoszą ludzie. Echoń czerpie bowiem energię życiową z dźwięków - dawniej służyły mu do tego celu grzmoty, dlatego i teraz jeszcze chętnie przysłuchuje się odgłosom burzy, ale obecnie przestawił się na turystów, z których każdy poczytuje sobie za obowiązek uraczyć go wiązanką najplugawszych przekleństw. .... |
|
Zmieniony ( 02.03.2008. ) |