Szwedzkie ofiary opieki zastępczej
Wpisał: Anna Nowacka-Isaksson   
03.10.2011.

Szwedzkie ofiary opieki zastępczej

...W grupie dzieci wychowywanych poza domem rodzicielskim ryzyko popełnienia samobójstwa jest czterokrotnie wyższe od średniej. Wyższa jest też umieralność. Wiele takich osób popada później w alkoholizm

 

[umieszczam ku przestrodze: w Szwecji od dawna panuje „unijny tolerancyjny socjalizm”, który do Polski właśnie wprowadzają. MD]

 

Anna Nowacka-Isaksson 03-10-2011, rzepa

Sztokholm przyznał odszkodowania tysiącom odebranych rodzicom dzieci, które padły ofiarą szykan i nadużyć

Korespondencja ze Sztokholmu

Poszkodowani otrzymają po 250 tysięcy koron (ponad 112 tys. zł). Decyzja ta zamyka długoletni spór. Rząd nie godził się bowiem na wypłacenie pieniędzy i zmienił zdanie dopiero pod  wpływem ostrej krytyki ze strony opozycji.

Z tej okazji socjolog Göran Johansson wspólnie z chadecką minister ds. dzieci i osób starszych Marią Larsson przedstawił raport o zaniedbaniach i pobiciach dzieci wychowywanych w domach dziecka i w rodzinach zastępczych.

– To nowy rozdział naszej historii – mówiła minister – Raport ten zawiera wiele ciemnych stron. Jestem jednak szczęśliwa, że zostało to wreszcie udokumentowane.

Relacje z piekła

Praca nad raportem trwała pięć lat. Opublikowano w nim rozmowy z 866 osobami, które padły ofiarą nadużyć jako dzieci. Najstarszą osobę, o której donosi raport, umieszczono w domu dziecka w roku 1922. Najmłodsza zaś opuściła rodzinę zastępczą w roku 2003. Przez kilkadziesiąt lat z różnych powodów rodzicom odebrano w Szwecji tysiące dzieci.

Autorem jednej z relacji jest 58-letni Lars Waerner, szef zrzeszenia Skradzione Dzieciństwo (Stulen Barndom). – 250 tysięcy to brzmi jak znaczna suma – mówi „Rz". – Żaden sąd nie uznałby jednak, że to godne zadośćuczynienie za całe lata cierpień. Od czegoś jednak trzeba zacząć .

Matka Larsa chorowała na niewydolność nerek i serca. Nie miała dosyć siły, by zajmować się czwórką dzieci. Kiedy chłopiec miał pół roku, władze umieściły go w domu dziecka, gdzie przez trzy lata „potrząsał kratami kojca", cierpiąc na chorobę sierocą.

– Kiedy miałem dziesięć lat, trafiłem na farmę w Dalsland – opowiada Lars Waerner. – Pierwsza rzecz, jaka mnie spotkała, to cios w szczękę. Tak silny, że straciłem przytomność.

Kiedy doszedł do siebie, zapytał mężczyznę, który był jego opiekunem, dlaczego go uderzył. – Bo musisz się nauczyć moresu, ty cholerny bękarcie – usłyszał.

Tak wyglądał początek trzech lat piekła w Dalsland u chłopa sadysty, którego musiał nazywać ojcem. Nie miał prawa zwracać się do niego „tato". – Zostałbym za to dotkliwie pobity – opowiada. – Tylko jego własne dzieci mogły zwracać się doń w ten sposób.

Lars przez cały tydzień wstawał o pół do piątej rano, by pracować ciężko w stodole i przy gospodarstwie. Pewnego dnia gospodarz chwycił go za kark, podczas gdy ten sprzątał stodołę. Przycisnął do ściany i umazał krowim łajnem jego twarz, wciskając mu je do ust. Śmiał się przy tym szyderczo. – Jeśli wyplujesz, to dostaniesz lanie –zagroził.

Życie na podsłuchu

Chłopiec rzadko rozmawiał z biologiczną matką przez telefon – opiekunowie słuchali wówczas uważnie. Dwukrotnie udało mi się dodzwonić do wydziału opieki społecznej. Urzędnicy jednak telefonowali potem do rodziców zastępczych, by sprawdzić, czy słowa chłopca są prawdziwe.

Po pobycie u chłopa chłopiec trafił m.in. do domu opieki, gdzie pracowali pedofile i inni sadyści.

Lars podkreśla, że jego los nie należał do najgorszych, choć raz usiłował popełnić samobójstwo. – Byli tacy chłopcy, których oprawcy zamieniali w seksualnych niewolników już w wieku pięciu, sześciu lat.

Benny Jacobsson, sekretarz Krajowego Związku Sierot, mówi „Rz", że dzieci, które dostały się pod opiekę państwa, pochodziły z domów, w których rodzice nadużywali alkoholu lub byli zbyt ubodzy, by zapewnić dziecku „prawidłowe warunki rozwoju".

– Intencją władz była poprawa bytu dziecka. W wielu przypadkach stało się jednak odwrotnie. Narażono je na niewolniczą pracę, szykany i przemoc – komentuje.

– W grupie dzieci wychowywanych poza domem rodzicielskim ryzyko popełnienia samobójstwa jest czterokrotnie wyższe od średniej. Wyższa jest też umieralność. Wiele takich osób popada później w alkoholizm – dodaje Jacobsson.

Między 1920 a 1995 rokiem umieszczono w rozmaitych instytucjach opiekuńczych i domach rodziców zastępczych co najmniej ćwierć miliona dzieci. Ile z tego padło ofiarą szykan i nadużyć, nikt nie wie na pewno. Szacuje się jednak, że może chodzić o kilka tysięcy osób.

Rzeczpospolita