Felieton w służbie ciszy
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
08.10.2011.

Felieton w służbie ciszy

Stanisław Michalkiewicz  

Zapadła cisza wyborcza, to znaczy – wszyscy udają że żadnych wyborów nie ma i panuje upragniona jedność moralno-polityczna naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, który – jak wiadomo - nie ma ważniejszych problemów, jak rozważać otchłanne różnice między przodkiem a tyłkiem i podziwiać cudną budowę tronu monarszego; jego poręcze słodkie i nogi sprawiedliwe – ooo, zwłaszcza sprawiedliwe nogi, z których jedna, jak wiadomo, jest lewa, a druga znowu dla odmiany - prawa, toteż były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa - do którego jak najbardziej pasują słowa Maurycego Mochnackiego o wielkim księciu Konstantym, że „los swej ironii wobec nas dalej posunąć nie chciał – może też i nie śmiał” – na rozkaz Sił Wyższych raz wspierał lewą, a raz prawą nogę, na skutek czego znalazł się między nogami, co niektórzy złośliwcy, których w naszym nieszczęśliwym kraju przecież nie brakuje, uznali za najlepszą ilustrację powiedzenia: właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Inna rzecz, że Siły Wyższe, czyli bezpieczniackie watahy, którymi w owym czasie z sowieckiego nadania dowodził generał Czesław Kiszczak, nieźle sobie z naszego mniej wartościowego narodu zakpiły, najpierw wyznaczając nam na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego, a potem – Lecha Wałęsę. Wysunięcie generała Jaruzelskiego miało bowiem oznaczać, że komunizm został u nas obalony, a cóż mogło lepiej tego dowodzić, niż wyznaczenie na prezydenta akurat przywódcy owych, rzekomo właśnie obalonych komunistów? A potem Lech Wałęsa między nogami - widok, trzeba przyznać, niezapomniany, podobnie jak różne semantyczne wynalazki naszego Umiłowanego Przywódcy, jak np. „jestem za, a nawet przeciw”, czy też „plusy dodatnie i plusy ujemne”, które w wielu ludziach wzbudziły niezachwiane przekonanie, że kto słucha pana prezydenta, ten sam sobie szkodzi. Podobnie zresztą i teraz, kiedy ze swoim orędziem do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego wystąpił prezydent Bronisław Komorowski, też – niczym ewangeliczny setnik – mający wprawdzie pod sobą żołnierzy, ale jednocześnie pozostający pod władzą Sił Wyższych, a kto wie? - może nawet – starszych i mądrzejszych. Z orędzia pana prezydenta przebija świadomość sukcesu, czemu oczywiście trudno się dziwić, bo czyż jeszcze kilka lat temu można było się spodziewać, że w osobie Bronisława Komorowskiego obcujemy z przyszłym prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju? Tego nikt spodziewać się nie mógł, bo wprawdzie wiadomo, że każdy nosi w plecaku buławę marszałkowską, ale przecież nie prezydencką, o ile w ogóle buława prezydencka istnieje. Zwróciła na to uwagę pewna ministrowa. W środku nocy obudziła małżonka pytając „czy ty cymbale kiedykolwiek myślałeś, że będziesz spał z ministrową?” W takiej sytuacji trudno się dziwić, że i pan prezydent Komorowski intensywnie przeżywa świadomość sukcesu i chciałby ją zaszczepić również i naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu; chciałby nas podnieść, uszczęśliwić, chciałby nim cały świat zadziwić – i tak dalej. Bardzo to ładnie z jego strony zwłaszcza w momencie, gdy zapada cisza wyborcza i można publicznie mówić tylko same dyrdymały bez narażania się na cios surowej ręki sprawiedliwości ludowej, za pośrednictwem niezawisłych sądów.

   A skoro już o niezawisłych sądach mowa, to warto zauważyć, że świetnie pasuje do nich spostrzeżenie pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego, który w bajce o zajączku jednym młodym zauważył, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”. Podobnie i w naszym demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jak tylko Siły Wyższe rozkazały, że z ugrupowań twierdzących, iż są antysystemowe, wolno będzie dopuścić do pełnego udziału w wyborach tylko Ruch Palikota, a wszystkim innym – wara – to żaden z jakże licznych niezawisłych sądów nie odważył się tego rozkazu zakwestionować i albo uznał skargę Janusza Korwin-Mikke na PKW za „protest wyborczy” i pod tym pretekstem pozostawił ją bez rozpoznania, albo też uznał się w ogóle za niewłaściwy (ciekawe, że dotychczas żaden sąd nie uznał się za niewłaściwy przy inkasowaniu forsy od Rzeczpospolitej; każdy jest właściwy – zgodnie ze spostrzeżeniem Franciszka Villona: „Nie są podobni do mularzy którzy mur wznoszą w wielkim trudzie. Tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie”) – i w ten sposób spełniło się nie tylko spiżowe spostrzeżenie Ojca Narodów, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to – kto liczy głosy, ale i uwaga przezeń nigdy nie wypowiedziana w żadnych spiżowych słowach – że jeszcze ważniejsze jest takie skonstruowanie wyborczej alternatywy, by zawsze wygrała demokracja, co w moich czasach w kołach wojskowych określało się porzekadłem: „tak czy owak – sierżant Nowak”. Nic zatem dziwnego, że i pan prezydent Bronisław Komorowski w swoim orędziu zaklina nas byśmy statystowali przy zwycięstwie demokracji, cokolwiek by to dla nas oznaczało. Ciekawe dlaczego mu tak na tym zależy; dopuszczam nawet taką myśl, że ci wszyscy prezydenci w sekrecie się między sobą zakładają, który spośród nich najlepiej potrafi swoim obywatelom zrobić wodę z mózgu – żeby myśleli, że z tą całą demokracją i jej zwycięstwami, to wszystko naprawdę i zwycięstwu demokracji statystowali w podskokach. A potem, kiedy już jest, jak to mówią – „po harapie”, porównują frekwencję w poszczególnych krajach i największy przegrany stawia wszystkim szampana, zaś największy filut wznosi toast przechodnim puharem „Króla Frajerów”. Bo przecież ci wszyscy prezydenci też muszą od czasu do czasu się zrelaksować, a gdzież lepiej to zrobić, niż we własnym gronie? Dlatego też tak się odwiedzają, tak się goszczą, tak sobie świadczą – chociaż oczywiście, kiedy już naprawdę przychodzi co do czego, to „brat brata w d... harata” bez żadnej staroświeckiej rewerencji.

   Ponieważ w tej idiotycznej „ciszy wyborczej” wszelka agitacja została surowo zabroniona i w razie jej naruszenia niezawisłe sądy jeden przez drugiego uznawałyby się za „właściwe” i soliły surowe kary, to ja żadnego losu też kusić nie zamierzam – jednak nie mogę oprzeć się wygłoszeniu uwagi na temat gazu łupkowego, który przecież do żadnych organów konstytucyjnych nie kandyduje, chociaż oczywiście wszyscy kandydaci na naszych Umiłowanych Przywódców się nim nasładzają. Z przekomarzań, jakie odbywały się przed zarządzeniem idiotycznej „ciszy wyborczej” wynikało, że nasi Umiłowani przywiązują ogromną wagę do koncesji; kto dostanie, ile za to weźmie i gdzie schowa szmal. Przyznam się, że byłbym zdumiony, gdyby okazało sie, iż w sprawie koncesji nikt jeszcze nie został skorumpowany, to znaczy mówiąc wprost – przekupiony przez tych, którzy te koncesje zamierzają dostać. Już my z tego gazu powąchamy tylko spaliny, za które w dodatku będziemy musieli starszym i mądrzejszym zapłacić za naruszenie norm ochrony naturalnego środowiska i globalne ocieplenie. Zanim jednak to nastąpi, demokracja zwycięży również w naszym nieszczęśliwym kraju, a już następnego dnia rozpocznie się dla nas wszystkich bolesny, a dla pewnej niewielkiej grupy - radosny powrót do rzeczywistości. Zaczną przyjmować telefony z gratulacjami i propozycjami korupcyjnymi, ich przyjaciele będą się przymierzać do koncesji na hurtownie spirytusu, przyjaciółki zaprenumerują „Twój Styl” i obstalują sobie lekcje jedzenia bezy – i tak dalej, i tak dalej – a tymczasem słońce będzie wschodziło coraz później, a zachodziło coraz wcześniej, z dnia na dzień w naszym nieszczęśliwym kraju będzie robiło się coraz zimniej i brzydziej, aż wreszcie wszystko ściśnie mróz – aż do następnej odwilży – może za sto lat?