Zwycięstwo demokratycznej prowokacji | |
Wpisał: Łukasz Kołak | |
11.10.2011. | |
Zwycięstwo demokratycznej prowokacji
Czyli garść truizmów w wykonaniu dezertera z demokratycznego frontu
„Prawda jest bolesna, ale głupio byłoby nie spojrzeć jej w oczy” Józef Mackiewicz
„Reakcjonista nie pisze, aby kogokolwiek przekonać. Po prostu przekazuje swym przyszłym wspólnikom akta świętego sporu” Nicolas Gomez Davila
„W zamian w tej ziemi nam mogiła…” Jacek Kaczmarski
...jak wytłumaczyć fakt powierzenia losu prezydenckiej delegacji, która pewnego kwietniowego dnia wyleciała z Okęcia do Smoleńska, neo-sowieckim, polsko i rosyjsko-języcznym, służbom bezpieczeństwa. Skoro nie zapewniono wtedy bezpieczeństwa tak ważnym i prominentnym osobom, zdając się na łaskę, a raczej niełaskę ubeków, to jak w takim razie teraz PiS chce skutecznie podjąć działania na rzecz odzyskania przez nasz kraj suwerenności państwowej?
Łukasz Kołak
Leminggrad obchodził kolejne „święto demokracji”. Demokracja, jak zwykle, zwyciężyła. Interesy sowieckie w naszej tranzytowej republice buraczanej zabezpieczone zostały na kolejne cztery lata. Ale oprócz „starych neobolszewików” w postaci Platformy, zielonych czerwonych ze spółdzielni o skrócie PSL czy sprawdzonych towarzyszy z byłego PZPR, do Gadalni RP wejdzie też Ruch Poparcia Dewiacji Wszelakich Janusza Palikota. A zatem towarzysze generałowie z formacji „nieznanych sprawców” poza zabezpieczeniem interesów czekistów z Kremla na naszym terytorium, postanowili na serio pobawić się nastrojami wśród tubylczej ludności i wypróbować jak w naszych warunkach przyjmie się zorganizowana politycznie formacja dewiantów. Eksperyment udał się wybornie! Nasze (nazwijmy je roboczo „naszym”) społeczeństwo jest gotowe na wybieranie sobie zboczeńców, chamów i degeneratów jako swoich przedstawicieli do izby ustawodawczej, czyli przypomnijmy maturzystom: organu (nomen omen), który ma (przynajmniej teoretycznie, bo jak jest naprawdę o tym niżej) stanowić prawo w naszym (nazwijmy je tak roboczo) kraju. Celowo piszę „kraj”, albowiem o naszym „państwie” możemy pisać i mówić w odniesieniu do lat 1918 – 1939. Po tym czasie polskiego państwa nie było. Nie licząc oczywiście państwa podziemnego w latach okupacji oraz funkcjonujących po II wojnie instytucji na uchodźstwie do momentu niefortunnego przekazania insygniów władzy przez ostatniego legalnego prezydenta RP Ryszarda Kaczorowskiego, wybranemu „demokratycznie” na ten urząd w tworzącym się PRL - bis Lechowi Wałęsie, znanemu w pewnych kręgach jako TW ”Bolek”. Wkroczyliśmy więc w nowy etap naszej chwalebnej i sławetnej (oraz oczywiście pokojowej) „transformacji ustrojowej”, kiedy to o jakości tubylczego prawa stanowić będzie nowa awangarda rewolucji – sodomici. Oczywiście to nie Gadalnia ustanawia prawa, ona je tylko zatwierdza, gdyż strategiczne decyzje podejmowane są z tylnego siedzenia przez kolektywne kierownictwo (zgodnie ze wskazaniami Lenina) generałów z formacji „nieznanych sprawców”. Jak zatem wygląda obecna sytuacja naszego nieszczęśliwego kraju? Nie mamy własnego państwa. W roku 1989 podczas wspólnej konsumpcji wódki i zagrychy w ośrodku MSW w Magdalence komunistyczne służby wespół z wyselekcjonowaną jeszcze w czasach stanu wojennego opozycją przepoczwarzyli PRL w nowy państwowo-podobny twór, który dla uwiarygodnienia eksperymentu przed światem nazwano III RP. Przystąpiono do tworzenia partii politycznych, które miałyby nadać owemu neo-sowiekiemu golemowi ducha. Po ostatnich wyborach skład parlamentu przedstawia się podobnie jak poprzednio. Interesów sowieckich pilnują PO, PSL, SLD oraz nowy eksperyment generałów – Ruch Poparcia Dewiacji. Być może dla jego wyborczego sukcesu oczyszczono przedpole poprzez likwidację innego sowieckiego tworu – Andrzeja Leppera, który jak to stwierdzili pamiętni eksperci z filmu Barei „Brunet wieczorową porą”, podobnie jak formuła klasycznego westernu „przeżył samego siebie” i stał się zawadą dla formuły nowej. Być może również dlatego Państwowa Komisja Wyborcza nie zarejestrowała komitetu wyborczego Janusza Korwin – Mikkego. Jeden wariat do robienia szumu w sejmie na obecnym etapie dziejowym wystarczy. Pozostaje PiS jako koncesjonowana opozycja, która robi za listek figowy, aby w świat poszła wiadomość, że w tubylczym kraju przestrzega się reguł demokracji i zapewnia byt inaczej myślącym dinozaurom, które dość opornie wymierają. W chwili przypływu optymizmu pocieszam się myślą, że wyniki wyborów mogły zostać sfałszowane i to nie polskie (polskojęzyczne) społeczeństwo „wywindowało to bydlę na piedestał” (że zacytuję innego klasyka – Żorża Ponimirskiego) tylko wspomniani generałowie. Jednakże optymizm szybko mija i wracam do pesymistycznego pionu, który mówi mi, że polskojęzyczne społeczeństwo jest już na tyle gotowe, aby samodzielnie, bez ingerencji „szatanów” oddać cześć Złotemu Peniso… o pardon! – Złotemu Cielcowi. Po prostu proces schamienia i prymitywizacji tubylców zaszedł tak głęboko (jak pomyślę o niektórych kandydatach Ruchu Dewiacji to dreszcz mnie ogarnia jak głęboko?), że generałowie z formacji „nieznanych sprawców” mogą wypuścić swoją nową, wypudrowaną lalkę na miasto bez obaw. O postępie w schamieniu mogliśmy się przekonać rok temu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, kiedy to rządzący naszym nieszczęśliwym krajem z tylnego siedzenia bezpieczniacy zorganizowali inscenizację fragmentu „Nie boskiej komedii” Krasińskiego i napuścili na modlących się pod krzyżem smoleńskim ludzi, hordę pijanej dziczy, która zakłócała modlitwy. Wtedy to rozpoznawano bojem na ile można sobie z tubylcami pozwolić oraz umiejętnie eksperymentowano nastrojami społecznymi, szykując się zapewne do realizacji nowego „prodżektu” politycznego, czyli owego Ruchu Poparcia Dewiacji Wszelakich. Kolejne wybory nie umożliwiły nam (czyli myślącej niepodległościowo mniejszości dinozaurów) zatem procesu wybijania się na suwerenność. Pytanie oczywiście czy wygrana PiS – w takiej walce, a raczej, bezpieczniackiej ustawce wyborczej, przydałaby sukcesu. Na pytanie takie odpowiedział już dawno, dawno temu, w bardzo odległej galaktyce, enfant terrible polskiej (nazwijmy ją tak roboczo) prawicy – cytowany już wyżej, Józef Mackiewicz pisząc: „Tak jak rzeczy polityczne stoją dziś - nie istnieje, praktycznie „polska droga” do wyzwolenia, do niepodległości. W odróżnieniu od istniejącej „polskiej drogi do socjalizmu”. Proklamowana już przez Lenina w założeniach Narodowego NEPu, istniała właściwie od początku rewolucji teoretycznie, a od r. 1945 praktycznie. Z małymi taktycznymi odchyleniami trwa do dnia dzisiejszego[…] Natomiast „własna droga do wyzwolenia” spod komunistycznego panowania istnieć nie może, gdyż pojedynczy naród bloku komunistycznego nie jest w stanie wyzwolić się spod komunizmu o własnych siłach. A nawet samo mechaniczne oderwanie od bezpośredniej władzy czerwonej Moskwy, czy wysiłki w tym kierunku, wcale nie gwarantują wyzwolenia z ustroju komunistycznego. Jak tego klasycznym przykładem jest samodzielność komunistycznej Jugosławii czy Albanii, lub próby Rumunii, gdzie ucisk człowieka pozostaje ten sam albo większy niż w Rosji; wreszcie Chin, gdzie zniewolenie człowieka jest największe. Istnieć może tylko „wspólna droga” do wyzwolenia poprzez wspólne zniszczenie komunizmu światowego. Pod tym mianem rozumiem fenomen, który zapanował od 1917 r. w Rosji, a dziś opanowuje już blisko pół kuli ziemskiej. Nie własny nacjonalizm zatem, lecz internacjonalizm; nie poszczególne „narodówki”, tylko antykomunistyczna międzynarodówka byłaby - moim zdaniem - jedynie w stanie obalić komunistyczną międzynarodówkę”. Przytaczam ten cytat po raz kolejny, albowiem dobrych cytatów nigdy za dużo, a poza tym dorobek Mackiewicza w opisaniu bolszewickiej perfidii jest notorycznie przez polską (wciąż nazwa robocza) prawicową publicystykę, śmiem twierdzić, z premedytacją pomijany. Pomijany, bowiem jeśli przyjąć tezy Mackiewicza za słuszne, to wówczas wszelkie wybory w PRL – bis należy uznać za pic na wodę i fotomontaż. A tego zastępy przebierających nogami do posad w Gadalni RP by nie zniosły. Bo cóż, zatem pozostaje? Ganianie z wiatrówką po lesie, jak powiedział pewien mój dobry znajomy. W domyśle – przygotowywanie się na walkę zbrojną z bolszewikami, która byłaby skuteczna w naszych warunkach geopolitycznych tylko w oparciu o pomoc z wolnego (już coraz mniej niestety) świata Zachodu. A i nawet taka partyzantka musiałaby szkolić się gdzieś w, dajmy na to, Arizonie, albo innym Teksasie, albowiem tu na miejscu od razu byłaby wyłapana przez neo-sowieckie służby, albo wręcz przez nie założona jak większość partii i stowarzyszeń. Tymczasem pisowski listek figowy (znaczy się obóz polityczny) nie jest w stanie nawet zapewnić bezpieczeństwa własnemu zapleczu, bo jak wytłumaczyć fakt powierzenia losu prezydenckiej delegacji, która pewnego kwietniowego dnia wyleciała z Okęcia do Smoleńska, neo-sowieckim, polsko i rosyjsko-języcznym, służbom bezpieczeństwa. Skoro nie zapewniono wtedy bezpieczeństwa tak ważnym i prominentnym osobom, zdając się na łaskę, a raczej niełaskę ubeków, to jak w takim razie teraz PiS chce skutecznie podjąć działania na rzecz odzyskania przez nasz kraj suwerenności państwowej? Zwłaszcza, jeśli, niczym barejowski towarzysz Winnicki „z góry akceptuje ustalenia waszego kolektywu”, czyli szanuje wynik wyborczy? I czy na drodze do suwerenności rzeczywiście jest nam potrzebny w Warszawie Budapeszt czy raczej „Świt Odyseji”? |