Przywrócić głowę korpusowi „Samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce posyłał w teren wnuczęta Aurory chłopców o twarzach ziemniaczanych bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach” Zbigniew Herbert „Niewątpliwie, ruch Solidarności w PRL nie był nigdy dążącym do obalenia komunizmu, lecz do ulepszenia go. Poprawienia, zarówno warunków ekonomicznych, jak i społecznych. - Więcej chleba i wolności! Był w tym konsekwentny. Zgodził się na dominującą rolę partii komunistycznej, byle w jej polsko -katolickim wydaniu". Józef Mackiewicz "Zjawiska społeczne są NIE-OD-WRA-CAL-NE". Stanisław Ignacy Witkiewicz „Polacy przełkną każde gówno, byle ładnie opakowane” Klaudiusz Wesołek Łukasz Kołak Czy powinno się mieć pretensje do zsowietyzowanego społeczeństwa, za to, że jest właśnie zsowietyzowane? Że wegetuje w stanie śmierci duchowej? I w związku z tym reaguje i dokonuje wyborów takich, jak chcą tego sowieccy programiści nastrojów mas? Instytucjonalna sowietyzacja naszego narodu zaczęła się oczywiście od 1944 r. Jej pierwsza faza była brutalna. Polegała na wytropieniu, zmuszeniu do upokarzającej współpracy z okupantem lub fizycznej eliminacji wszystkich ludzi pozostających wiernymi instytucjom, władzom i duchowi Wolnej Polski, zamordowanej przez działających wspólnie i w porozumieniu Niemców i Sowietów. Przy czym pierwszeństwo w tym mordzie rytualnym należy się Sowietom właśnie, mimo, że to Niemcy owego „pięknego lata” napadli nas chronologicznie wcześniej. Nie napadli by nas jednak, gdyby nie towarzysz Stalin i jego plany podpalenia Europy w celu eksportu rewolucji na Zachód. Co najważniejsze – to właśnie towarzysz Stalin „wywindował” hitlerowskie „bydlę na piedestał”, czyli kanclerski stołek w Niemczech. Zakazując niemieckim komunistom wchodzenia w sojusz z socjaldemokratami, którzy byli dla Kremla gorsi od narodowych socjalistów Hitlera, umożliwił tym ostatnim przejęcie władzy w parlamencie. Podżegacz wojenny - Hitler był ciekawszym osobnikiem dla Sowietów niż, słaba, pacyfistycznie nastawiona, skapcaniała socjaldemokracja, która nawet rewolucji porządnie zrobić nie potrafi. A właściwie nie chce. Tymczasem rewolucja była celem. A zatem Stalin wywindował Hitlera, a ten rozpoczął dzieło zniszczenia w naszej ojczyźnie. Po latach niemieckiej okupacji, mordowania elit, wywłaszczania narodu, rabunkowej gospodarki, na ziemie centralnej i zachodniej Polski wkroczyli sowieci, którzy mieli już ułatwione zadanie w dziele sowietyzacji. Zmęczone społeczeństwo stawiało właściwie niewielki opór. Gdyby nie postawa takich jednostek jak słynny Łupaszko, można by mówić wręcz o spektakularnej klęsce przed nowym okupantem. Tak niewielu ocaliło honor Wolnej Polski w morzu obojętności… I niestety honoru tego nie ratowała też hierarchia kościelna, która dosyć łatwo uległa pokusie współpracy z sowieckim okupantem w nadziei, że będzie łagodnie wyrywał paznokcie i bezboleśnie strzelał w potylicę. 14 kwietnia 1950 r. hierarchia kościelna z prymasem Wyszyńskim na czele, podpisała, jako pierwsza (!) w bloku komunistycznym porozumienie z komunistami. Było to w czasie, gdy w lasach dogorywała jeszcze niepodległościowa partyzantka, gdy prawdziwi bohaterowie ginęli w ubecko – enkawudowskich łapankach, a jeden z największych bohaterów nowożytnych dziejów Polski – rotmistrz Pilecki stał się ofiarą sowieckiego pokazowego „mordu sądowego”. Większość nazywa postawę polskich biskupów z owych lat „realizmem politycznym”. Ja pozostaję przy innym słowie. Tym na „z”. Trudno zatem winić całe społeczeństwo, skoro jego ojcowie, głowy powołane na swe urzędy, aby go prowadzić błądziły w ocenie rzeczywistości w jakiej przyszło im działać. A że błądziły, o tym świadczy m.in. wypowiedź prymasa Wyszyńskiego: „Kościół zawsze stał na stanowisku rzeczywistości i realizmu; rozmawiał z każdym państwem, które chciało z nim rozmawiać. Rozmawia, więc w Polsce i z państwem komunistycznym. To nie koniunktura na miesiąc czy rok. To zasada”. W zdaniu tym zawarty jest jeden podstawowy błąd myślowy, błąd który zagnieździł się w umysłach elit jeszcze w latach II RP. Błąd na który zwracali wielokrotnie uwagę: Marian Zdziechowski, Leon Kozłowski czy najostrzej Józef Mackiewicz. „Państwo komunistyczne”, nie jest normalnym państwem, z którym można rozmawiać tak jak rozmawia się z państwem demokratycznym czy monarchią. Jest tworem mafijnym, gangsterskim, na którego czele stoi szajka przestępców, których celem jest sowietyzacja podbitego społeczeństwa, stworzenie „człowieka nowego typu”, którego wykorzysta się następnie do eksportu rewolucji proletariackiej dalej. Ta mafia u władzy nie respektuje żadnych zasad. Każde porozumienie zawiera tylko taktycznie, aby wyrzucić je do kosza, gdy tylko przyjdzie nowy etap dziejowy. Ta mafia nie zna honoru i innych przestarzałych, „burżuazyjnych” wymysłów. Sam prymas Wyszyński przekonał się o tym bardzo szybko, gdy komuniści porzucili porozumienie, a jego samego w 1953 r. internowali. Mimo tego nauka poszła w las. W 1956 r. prymas Wyszyński wypuszczony przez komunistów bierze udział w kolejnej sowieckiej szopce – staje po stronie „polskiego października” i nowego sekretarza Władysława Gomułki, nakłania Polaków do pójścia na wybory i głosowania „bez skreśleń”. Tak narodziła się swego rodzaju świecko – kościelna tradycja „świętowania demokracji”, reaktywowana później przez komunistów i hierarchów w 1989 r. gdy rodziła się „chwalebna i sławetna” transformacja ustrojowa. I tak trwa do dziś. A zatem czy można mieć pretensje do ciała, któremu odrąbano głowę, że dygocze jak galareta w śmiertelnych konwulsjach, stając się już tylko korpusem? Truizmem jest stwierdzenie, że pozbawienie narodu elit, tchórzostwo tych, którzy pozostali, ale wybierają „realizm polityczny” oraz regularne ogłupianie go przez „elity” zastępcze, które świadomie i z premedytacją kłamią i manipulują, powoduje że można z nim zrobić co się chce. Że, cytując wspomnianego wyżej Klaudiusza Wesołka, można mu ładnie zapakować ekskrementy i kazać przełknąć, a on to zrobi, jednocześnie wychwalając swoją władzę pod niebiosa i opluwając rytualnie jej wrogów podczas „seansów nienawiści”. Nie jesteśmy zupełnie pozbawieni elit, ludzi, którzy swoją postawą zaświadczają o przywiązaniu do idei wolności narodu. Taka osobą była niewątpliwie Anna Walentynowicz. Takimi osobami są np. jej koledzy z Wolnych Związków Zawodowych: Andrzej Gwiazda czy Krzysztof Wyszkowski. Niestety nawet tak szlachetne postaci ulegały lub ulegają myśleniu życzeniowemu w stosunku do panującego systemu neosowieckiego. Może ta konstatacja nie obejmuje Andrzeja Gwiazdy, który pozostaje na całkowitym marginesie życia publicznego, ale już Krzysztof Wyszkowski ulegał takim omamom w okresie rodzenia się „sławetnej itd.” transformacji ustrojowej, gdy zaangażował się (podobnie jak bracia Kaczyńscy) w „wywindowanie” innego… ten tego… osobnika na wysoki urząd w PRL – bis, a mianowicie Lecha Wałęsy, znanego w pewnych kręgach jako… itd. Całe Wolne Związki Zawodowe powstałe po 1976 r. w PRL nr 1 były częścią sowieckiej manipulacji. W 1976 r. właśnie podpisano w Helsinkach Akt Końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, w wyniku którego strona sowiecka miała tolerować na swoim terenie istnienie „opozycji demokratycznej” w zamian za nieustającą pomoc Zachodu w utrzymywaniu sowieckich porządków w tej części Europy. Grono szlachetnych ludzi, wierzących w swoje ideały, stało się elementem sowieckiej strategii przygotowania gruntu pod operację zatytułowaną „upadek komunizmu”. Ktoś po prostu musiał to uwiarygodnić przed światem, a śmietankę spijali później takie… ten tego… osobniki jak Lech Wałęsa właśnie. Krzysztof Wyszkowski zorientowawszy się po 1989 r. „o co toczy się gra” i nagłaśniający to publicznie został zmarginalizowany i pozostaje na marginesie do dziś. Ale ten sam Krzysztof Wyszkowski nie uległby żadnym „transformacyjnym” omamom, gdyby do serca i co ważniejsze rozumu, podobnie jak inni szlachetni bojownicy o demokrację, wziął sobie słowa Józefa Mackiewicza, który w żadne „transformacje” komunizmu, ani pokojowe oddawania „raz zdobytej władzy” nigdy nie uwierzył. Niestety, nad czym ubolewam od pewnego czasu, pisarstwo Mackiewicza oraz innych antykomunistycznych pisarzy jest w Polsce, nawet jeśli pobieżnie znane to nie przyswojone. Stąd kolejne błędy tzw. prawicy. Perfidia sowieckich zarządców polską masą upadłościową nie skończyła się oczywiście po operacji roku 1989. Trwa w najlepsze do dziś. Jej efektem jest nie tylko ostatni znakomity wynik Ruchu Palikota, ale także sprawa smoleńskiej tragedii. W systemie sowieckim zarządza się nastrojami społecznymi poprzez kryzys. Oraz znaną już starożytnym zasadę „dziel i rządź”. Podzielenie społeczeństwa, skłócenie go, napuszczanie jednych grup na drugie jest normą. Było wykorzystywane jeszcze przez carów. A sowieci doprowadzili tę metodę do perfekcji. Po raz kolejny ta cześć społeczeństwa, która myśli patriotycznie i niepodległościowo wpuszczona została w kanał czegoś, co złośliwie można by nazwać przemysłem smoleńskim. No może słowo przemysł jest tu zbyt poważne. Raczej manufakturę smoleńską. Oczywiste jest, że katastrofa samolotu z prezydencką delegacją budzi wątpliwości i można domniemywać, że mieliśmy do czynienia z zamachem. Oczywiste jest, że należy zbadać wszelkie okoliczności i ukarać winnych czy to zamachu czy karygodnego zaniedbania, w przypadku gdyby zamach jednak nie miał miejsca. Ale że wszystkie ewentualne ślady zamachu, wszelkie dowody zostały już dawno zamiecione pod sowiecki dywan, prawdy nie poznamy chyba nigdy, podobnie jak prawdy o zamachu w Gibraltarze z 1943 r. I to właśnie jest najlepszym elementem rozgrywania polskiego społeczeństwa przez sowieckich zarządców. Ten chaos informacyjny pozwala na stałe ingerowanie w nastroje społeczne. Wykreowanie nowych, szczerze, mniej lub bardziej, patriotycznie nastawionych środowisk, które w przyszłości mogą stać się zarzewiem nowych partii, gdyby siła PiS –u jednak uległa osłabieniu. Nawet gdyby katastrofy pod Smoleńskiem nie było, z punktu widzenia sowietów i ich interesów, należałoby ją wymyślić. Patriotów, bowiem, nie znających Mackiewicza nie brakuje, tak jak nie brakowało ich za tzw. pierwszej Solidarności… Józef Piłsudski szykując się do walki o niepodległość nie liczył na całe ówczesne społeczeństwo. Wiedział, że większości nie da się przekonać. Że będzie tkwić w starych formach rozbiorowego zniewolenia. Do walki szykował się z niewielką grupą swoich wychowanków, pierwsza kadrową, która miała stać się zarzewiem nowego społeczeństwa. Jego elitą. Głową. Ich czyn – walka zbrojna, miał dać początek nowemu. W walce miały ukształtować się nowe charaktery. I my dziś również potrzebujemy nowej kompanii kadrowej, która mając świadomość konieczności walki, walki nawet zbrojnej, stanie się zaczynem nowej elity. Która nie rozpocznie swej drogi od przebierania nogami do zajmowania posad w neo-sowieckich instytucjach. Która gotowa będzie na ofiarę. Odrzuci kuszenie, już nie „samogonnych Mefistów”, ale eleganckich, dobrze ubranych i jeżdżących najlepszymi samochodami nowoczesnych komisarzy politycznych. Która obudzi zniewolonego idealnie ducha i przywróci drgającemu nerwowo korpusowi głowę. I „powróci do słowa”, które pozostawili nam antykomuniści w rodzaju Mackiewicza.
|