Co ma wisieć - nie utonie | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
15.10.2011. | |
Co ma wisieć - nie utonieRadość uderza do głowyStanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2232 Felieton • „Nasz Dziennik” • 15 października 2011 Ajajajajajajaj! Jak poucza poeta, „Smoła czarna jest i lepka, kreda zasię biała jest. Komu w głowie pęknie klepka, niech uczyni czarny gest. Myśl ta wzrosła jak cybula w głowie medrca Kleobula...” - i tak dalej. W całym naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała radość z powodu zwycięstwa demokracji i nawet na drugą półkulę, gdzie lud pracujący miast i wsi demonstruje przeciwko zachodnim bankierom w samym legowisku finansowych grandziarzy, czyli na Wall Street w Nowym Jorku, docierają odgłosy radości również od tych, o których powiadają, że te wybory przegrali. W tej sytuacji wypada uznać, że skoro wygrała demokracja, to znaczy, że nikt nie przegrał, tylko wszyscy wygrali i wszystkim należą się nagrody. Jakże w takiej sytuacji się nie radować? Toteż raduje się nie tylko Polska, ale nawet - cała Europa, że oto do zadowolonych ze swego rozumu normalnych narodów przybył jeszcze jeden. Podobnie muszą radować się pacjenci domu bez klamek, kiedy infirmerowie przywiozą im, dajmy na to - Napoleona, albo innego Aleksandra Macedońskiego. Nic zatem dziwnego, że z tej radości również pan premier Donald Tusk znowu się zapomniał, podobnie jak po wyborach w roku 2007, kiedy to na fali euforii, wiosną roku 2008 aresztowany został Peter Vogel. Na skutek wywołanej tym wydarzeniem sekwencji wydarzeń, w roku 2009 wybuchła afera hazardowa, w następstwie której nie tylko doszło do poważnych przetasowań w rządzie premiera Tuska, ale i on sam zrezygnował z kandydowania w wyborach prezydenckich. Podobno miała go do tego „namówić” Nasza Złota Pani Aniela, „lecz tymczasem na mieście inne były już treście” - że mianowicie rezygnacja z kandydowania była karą za zuchwałą próbę emancypowania się spod kurateli Sił Wyższych, które w swoim czasie Platformę Obywatelską powołały do istnienia. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było - powiadał dobry wojak Szwejk - zwłaszcza, że nie kąsa się ręki, z której się jada. No a teraz - znowu. W euforii wywołanej radością ze zwycięstwa demokracji, pan premier Tusk sprawia wrażenie, jakby znowu zapomniał, skąd wyrastają mu nogi i zadekretował, że do końca roku, to znaczy - do zakończenia sławnej polskiej prezydencji - nie będzie zmieniał składu rządu. Znaczy - sam mianował się nowym premierem. Taka buńczuczność najwyraźniej nie spodobała się panu prezydentu Bronisławu Komorowskiemu, który przypomniał premieru Tusku, że to on decyduje, komu powierzy misję utworzenia tubylczego rządu. I rzeczywiście - jak zechce, to może misję tę powierzyć nie tylko posłu Januszu Palikotu, ale nawet osoby, obdarzonej mandatem reprezentantki naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, w obecności której Wojciech Dzieduszycki pewnie powtórzyłby swoją sławną inwokację: „piękne panie, szanowni panowie i ty, Dawidzie Abrahamowiczu!” Z demokracją nie ma żartów; jeśli większości spodoba się powierzyć reprezentowanie narodu, dajmy na to, Incitatusowi, to Incitatus może zostać nie tylko premierem, ale nawet i prezydentem. Nie bez kozery zatem powiadają, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści. Być może, że pan premier Tusk pod wpływem tego delikatnego napomnienia się opamięta, ale jeśli nie, to nie jest wykluczone, że czeka nas wykrycie jakiejś kolejnej afery - oczywiście już nie hazardowej, co to, to nie, tylko jakiejś innej - bo nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza w demokracji Siły Wyższe mogą pogrążyć każdego. Los byłej pani premier Julii Tymoszenko powinien stanowić dla każdego premiera wystarczającą przestrogę, że co ma wisieć - nie utonie. Wprawdzie ostatnio również w gronie Sił Wyższych nastąpiły i następują pewne przetasowania, ale już wkrótce stan równowagi chwiejnej zostanie ponownie przywrócony, by nic już nie zakłóciło radości ze zwycięstwa demokracji. Stanisław Michalkiewicz |