Bilans zwycięstwa demokracji - czyli Lewinkopfa | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewic | |
16.10.2011. | |
Bilans zwycięstwa demokracji - czyli LewinkopfaStanisław Michalkiewicz 16 października 2011 Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) I znowu zwyciężyła demokracja - co zresztą nietrudno było przewidzieć, bo cóż w końcu ma zwyciężać, jeśli nie demokracja? Demokracja zawsze zwycięża, a co najwyżej - zmieniają się jej postacie, co przenikliwie zauważył i spiżowymi słowy oznajmił Ojciec Narodów stwierdzając w przemówieniu wygłoszonym w Pierwszym Stalinowskim Okręgu Wyborczym Miasta Moskwy, że nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza. Toteż, skoro demokracja już zwyciężyła, można było odrzucić pozory i powrócić do rzeczywistości - co właśnie uczynił doradzający Januszu Palikotu Piotr Tymochowicz, stwierdzając, że chociaż nasz mniej wartościowy naród tubylczy stara się podciągnąć do Europy i w ogóle - to jednak generalnie w większości jest debilny. I słuszna jego racja, bo jakże inaczej wytłumaczyć 10-procentowe poparcie dla Ruchu Palikota? Inaczej tego fenomenu wytłumaczyć się nie da, więc próżno wierzgać przeciwko ościeniowi. Oczywiście nie tylko pan Tymochowicz zauważył ten fenomen. Inni też są spostrzegawczy, tedy nic dziwnego, że gdy tylko w naszym nieszczęśliwym kraju w tak spektakularny sposób zwyciężyła demokracja, zarówno w Niemczech, jak i w Rosji zapanowała radość, bo - powiedzmy sobie szczerze - z czegóż się radować w dzisiejszych czasach, jak nie ze zwycięstwa demokracji? Toteż między zjednoczonymi Niemcami a Związkiem Ra...to znaczy pardon - oczywiście Rosją zapanowała taka jedność w radości, jak nie przymierzając , 23 sierpnia 1939 roku. Ale nie samą radością człowiek żyje, zwłaszcza w sytuacji, gdy trzeba kuć żelazo póki gorące. Toteż już na drugi dzień po zwycięstwie demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, moja korespondentka z Niemiec poinformowała, że jedna z tamtejszych stacji telewizyjnych nadała program poświęcony reklamie wznowionej właśnie w Niemczech książki Jerzego Kosińskiego, który tak naprawdę nazywał się Lewinkopf, pod tytułem „Malowany ptak”. Książka ta opisuje polskich chłopów, jako sadystycznych zwyrodnialców, którzy podczas okupacji przetestowali na małym Lewinkopfie wszystkie perwersje, jakie tylko można wymyślić na nowojorskim Manhattanie. Zatem i żydowskiego pochodzenia dyrygent w Bochum, stręcząc niemieckim czytelnikom te książkę zauważył, że zagrożenie dla Żydów ze strony SS było minimalne, podczas gdy zgrozę budzili w nich dopiero polscy chłopi. I nic nie pomogło, że polska reporterka Joanna Siedlecka, podążywszy tropem rewelacji opisanych przez Kosińskiego w „Malowanym ptaku” stwierdziła, że wszystkie one były wytworem perwersyjnej imaginacji autora, pragnącego zostać zaliczonym do tak zwanych „świadków historii”, którzy w Stanach Zjednoczonych cieszą się reputacją zbliżoną do cadyków. Z tej racji zapraszani są do szkół, gdzie w ramach indoktrynowania gojowskiego potomstwa holokaustem, przedstawiają najrozmaitsze, niestety bardzo często - antypolskie fantasmagorie, z którymi mało kto ośmiela się dyskutować. Zdarzają się atoli przypadki, kiedy bohaterskie polskie dzieci w osamotnieniu bronią reputacji naszego narodu i niekiedy udaje im się nawet skonfundować co bardziej bezczelnych grandziarzy. Wracając do Lewinkopfa, to ustalenia Joannny Siedleckiej wzbudziły zainteresowanie reporterów amerykańskich. Jeden z nich ruszył trop w trop za Siedlecką i potwierdził, że autor „Malowanego ptaka” wszystko od „a” do „z” zmyślił. Wywołało to spory rezonans nie tylko w Polsce, ale i za granicą, gdzie Kosiński był szalenie obcmokiwany. Skoro zatem dzisiaj w Niemczech nie tylko książka ta została wznowiona, ale w dodatku żydowscy celebryci stręczą ją niemieckiej opinii publicznej, jako sam najlepszy cymes, to nieomylny to znak, że i Niemcy zauważyli to samo, co i pan Tymochowicz - że mianowicie spora i chyba rosnąca część naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, to rzeczywiście debile, a skoro tak, to można spokojnie porzucić wszystkie środki ostrożności i ostentacyjnie koordynować niemiecką politykę historyczną z historyczną polityką żydowską - bo ostatecznym celem jednej i drugiej jest przekonanie opinii europejskiej, że Polaków nie można zostawić samopas, bo w przeciwnym razie ZNOWU zrobią coś okropnego. Najlepiej będzie i dla Europy i dla nich samych, kiedy zostaną poddani kurateli ze strony starszych i mądrzejszych, którzy w tym właśnie celu przystąpili do „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”. Czy narodowe przedstawicielstwo złożone z sodomitów, transwestytów, farbowanych lisów, sprzedawczyków i karierowiczów będzie w stanie temu zapobiec? A jakże! Zajęta swoimi genitaliami banda idiotów nawet nie zauważy, jak przez biłgorajskiego filuta zostanie zaprowadzona do szlachtuza, gdzie sprawnie przerobią ją na nawóz historii. Cóż począć; skoro nie potrafiliśmy wykorzystać okazji, kiedy Związek Sowiecki rozleciał się bez jednego strzału i pozwoliliśmy omotać się bezpieczniakom i kolaborującym z nimi farbowanym lisom, to może rzeczywiście nie zasługujemy na lepszy los? Na razie jednak poszczególne bezpieczniackie watahy próbują jakoś to zwycięstwo demokracji zagospodarować z najlepszą korzyścią dla siebie, z czego od razu zaczęło iskrzyć. Na początek - między premierem Tuskiem a prezydentem Komorowskim. Najwyraźniej zwycięstwo demokracji tak uderzyło premieru Tusku do głowy, że znowu zapomniał, skąd wyrastają mu nogi i zaczął opowiadać, jak to rząd bez żadnych zmian przetrwa aż do końca roku, kiedy skończy się sławna polska prezydencja. Na to prezydent Komorowski przypomniał, że to on powierza misję utworzenia rządu i wcale nie jest bezwzględnie skrępowany rezultatami wyborów. Konstytucjonaliści potwierdzili, że istotnie - na pierwszym, listopadowym posiedzeniu nowo-wybranego Sejmu rząd powinien podać się do dymisji, a następnie prezydent uruchomi dopiero konstytucyjną procedurę, która równie dobrze może doprowadzić albo do powołania rządu albo do rozwiązania Sejmu. Słowem - przypomniano premieru Tusku, że po staremu dzierży on tylko zewnętrzne znamiona władzy, które zostaną ponownie mu powierzone nie wcześniej i o tyle, o ile bezpieczniackie watahy uzgodnią między sobą nowe warunki równowagi chwiejnej. Dopiero wtedy będzie mógł zostać powołany rząd, to znaczy - kolegium legatów poszczególnych bezpieczniackich watah, którzy będą tam pilnować interesów reprezentowanych przez siebie szajek, a osobnik desygnowany na premiera będzie notariuszem i żyrantem tego kompromisu. I już teraz widać wyraźnie, że dotychczasowe warunki będą puszczone na flukta negocjacji, bo mówi się już to o łączeniu dotychczasowych, już to o tworzeniu nowych resortów, co oznacza, że bezpieczniackie watahy odkryły uproszczone, albo zupełnie nowe sposoby eksploatowania i rozkradania naszego nieszczęśliwego kraju. Temu wszystkiemu będzie z bezpiecznej odległości i dodatkowo - zza murów parlamentarnego immunitetu, przyglądać się nieprzejednana opozycja, której po staremu przewodzić będzie prezes Jarosław Kaczyński, dbając starannie o podtrzymywanie przekonania, że poza nim nie ma zbawienia. Dzięki temu nikt nie będzie zwracał uwagi, jak kto głosuje, na przykład - czy identycznie jak PO, czy identycznie, jak SLD, zwłaszcza po deklaracji Janusza Palikota, że będzie „popierał” rząd bez żądania rządowych stanowisk dla przedstawicieli swojego Ruchu. W zamian za to rząd będzie musiał wzajemnie popierać zgłaszane przez 40 jego posłów, obliczone na destrukcję organicznych społecznych więzi inicjatywy w dziedzinie obyczajowej oraz kroki zmierzające do dalszego ograniczania wolności słowa pod pretekstem tolerancji dla zboczeńców. Oznacza to wpychanie kraju w niekończącą się wojnę religijną, do której siłą rzeczy, jako uczestnik koalicji rządowej, zostanie wciągnięte również Polskie Stronnictwo Ludowe, dla miłego gro..., to znaczy pardon - nie dla żadnego miłego grosza, tylko oczywiście - dla Polski gotowe na wszelkie poświęcenia, a już zwłaszcza - na pluszowym krzyżu. Taka permanentna wojna religijna jest oczywiście na rękę nie tylko bezpieczniackim watahom, nie tylko strategicznym partnerom, ale przede wszystkim - starszym i mądrzejszym, bo wtedy nie tylko nikt nie będzie miał głowy do zajmowania się czymkolwiek innym, ale w dodatku będzie u nich szukał auxiliów gwoli pognębienia wroga, no a oni, jako szlachta jerozolimska, takich auxiliów, ma się rozumieć, każdemu udzielą, ale oczywiście - na swoich warunkach, dzięki czemu zyskają, zachowają i umocnią pozycję arbitra tubylczych potępieńczych swarów. W ten oto sposób stworzone zostały sprzyjające warunki dla bezpiecznej realizacji scenariusza rozbiorowego. Z tego też względu wszelkie próby podważenia ważności zakończonych właśnie wyborów spełzną na niczym, bo bez względu na wagę podniesionych zarzutów żaden niezawisły sąd nie ośmieli się wierzgnąć przeciwko ościeniowi nie tylko tubylczych bezpieczniackich watah, ale także - Unii Europejskiej, która - realizując historyczny eksperyment narzucenia europejskim narodom marksizmu kulturowego - w rozpętaniu wojny religijnej zwłaszcza w Polsce wydaje się być żywotnie zainteresowana. Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). |