Jak się pozbyć złego rządu?
Wpisał: Jerzy Przystawa   
17.10.2011.

Jak się pozbyć złego rządu?

 

Jerzy Przystawa, 16 października 2011

 

 

Politolog brytyjski, Michael Pinto-Duschinsky, profesor Uniwersytetu w Oxfordzie, przeanalizował wyniki wyborów parlamentarnych, jakie w okresie od 1945 do 1999 roku odbyły się w siedmiu krajach uważanych za dojrzałe demokracje, a więc w Niemczech, Japonii, Włoszech, Szwajcarii, Belgii, Holandii i Szwecji. W artykule zatytułowanym Send the rascals packing: Defects of proportional representation and virtues of the Westminster Model (Niech łobuzy pakują manatki: wady systemu proporcjonalnego i zalety modelu westminsterskiego) wykazał, że obywatele tych krajów w badanym półwieczu 103 razy szli do wyborów parlamentarnych, ale tylko w 6 przypadkach, a więc mniej niż 6% wszystkich, w wyniku wyborów doszło do zmiany koalicji rządzącej!

Jest to wniosek tym bardziej ciekawy, że dotyczy takich krajów, jak Włochy, gdzie w tym samym czasie rządy zmieniały się częściej niż raz na rok, były to jednak zawsze przetasowania w ramach rządzących elit, bez udziału wyborców. Przeciwnicy wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW) często wysuwają argument straconego głosu, że jakoby wybory takie zmuszają wyborców do oddawania głosów nie na tych kandydatów, którzy im się podobają, tylko na tych, którzy – ich zdaniem – mają największe szanse. Jeśli tylko 6 razy na 103 obywatelom udało się przy pomocy kartki wyborczej zmienić układ rządzący, to Pinto-Duschinsky konkluduje, że w systemie wyborów proporcjonalnych całe wybory są stracone i wyborcy niepotrzebnie fatygują się do urn! Jak pokazuje doświadczenie, w krajach, w których wybory odbywają się w brytyjskim (westminsterskim) systemie wyborczym, przeciętnie co drugie wybory przynoszą zasadniczą zmianę partii rządzącej.

 

 

Triumf wyborczy Donalda Tuska i status quo

 

Polskie wybory parlamentarne 9 października 2011 w pełni tę konkluzję brytyjskiego politologa potwierdzają. Porównajmy wyniki wyborów z 2007 roku z ostatnimi.

 

 

partia

% głosów 2007

Ilość

mandatów

% głosów 2011

Ilość

mandatów

Zmiana % głosów

Zmiana liczby mandatów

PO

41,51

209

39,18

207

-2,33

-2

PSL

8,91

31

8,34

28

-0,55

-3

PiS

32,11

166

29,89

157

-2,22

-9

SLD

13,15

53

8,24

27

-4,81

-26

MN

0,2

1

0,19

1

-0,01

0

Ruch Palikota

-

-

10,02

40

+10,02

+40

pozostali

4,14

0

4,3

0

+0,16

0

 

 

Wynik ten ogłoszony został jako wielki triumf Platformy Obywatelskiej i rządzącej koalicji PO-PSL. Jak widzimy z powyższej tabeli koalicja zmniejszyła swój stan posiadania z 240 mandatów poselskich w 2007 roku do 235, aczkolwiek daje jej to nadal bezwzględną większość w Sejmie. Jednak, kiedy dodamy procenty głosów poparcia, to zauważymy, że większość uczestniczących w wyborach, dokładnie 52,48%, głosowała PRZECIW tej koalicji! W liczbach bezwzględnych wygląda to nie najlepiej: na 14,9 mln głosujących (frekwencja wyborcza wyniosła zaledwie 48,92%), ZA koalicją głosowało 6,4 mln; PRZECIW 7,8 mln i 0,7 mln oddało głosy nieważne. Mamy zatem 8,5 mln głosujących, którym się koalicja specjalnie nie podoba i jedynie 6,4 mln , którzy ją poparli. 6,4 mln to zaledwie 21% wszystkich polskich wyborców, więc te surmy triumfalne są trochę na wyrost. Wszystko to potwierdza konkluzję Michaela Pinto-Duschinsky’ego, że tak czy siak, mamy status quo, a więc wyborcy mogli równi dobrze pozostać w domach.

 

Ale pojawiła się rezerwa strategiczna!

 

Tą rezerwą jest Ruch Palikowa, formacja wypromowana w ciągu kilku miesięcy przez intensywną kampanię medialną. Socjotechnicy Platformy zdają sobie sprawę, że tzw. ordynacja proporcjonalna jest mechanizmem, który preferuje podział, a więc, że często się opłaca podzielić na dwa ugrupowania – pozornie konkurujące – bo w efekcie można zdobyć więcej mandatów. I tak Janusz Palikot, poseł PO od 2005 roku, wiceprzewodniczący jej Klubu Parlamentarnego i członek Prezydium PO, na początku 2011 roku wystąpił z partii, oddał mandat parlamentarny i ogłosił założenie nowej partii. Inicjatywa ta była a la longue wspomagana hałaśliwą kampanią medialną, nagłaśniająca wulgarne i prostackie prowokacje Palikota.

 

Nie ma wątpliwości, że Janusz Palikot, milioner i producent wódek, jeszcze kilka miesięcy temu jeden z czołowych polityków Platformy, to bezideowy i cyniczny prowokator. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i karierę polityczną zamierzał rozwijać jako przedstawiciel nurtu chrześcijańskiego pod skrzydłami Kościoła. Zainwestował pieniądze w wydawanie chrześcijańskiego (katolickiego?) tygodnika „Ozon”, tworząc środowisko Czterech R: Religia, Rodzina, Rozsądek i Rynek. W jego piśmie publicystami byli katoliccy celebryci, jak np. uchodzący za osobistego przyjaciela Jana Pawła II prowincjał Zakonu O.O. Dominikanów w Polsce Maciej Zięba i inni. Dzisiaj, zaraz po wyborach, pierwszym żądaniem Ruchu Palikota jest usunięcie krzyża z Sali Plenarnej Sejmu RP! Od razu też oświadczył, że jego Ruch będzie sojusznikiem Platformy Obywatelskiej i, na dodatek, całkowicie bezinteresownym, bo nie będzie się domagał żadnych stanowisk w rządzie! To jest altruizm wprost niesłychany w świecie politycznym. Jedyny przypadek podobnego altruizmu dał nam ongiś Sekretarz Generalny SLD Krzysztof Janik, który, na konferencji Ruchu JOW w Tarnowie, zapewnił nas, że gdyby wprowadzono JOW, to SLD wziąłby co najmniej 420 mandatów w Sejmie, a nie czyni tego tylko dlatego, że SLD nie jest partią samolubną i chce, żeby inni też mieli udział we władzy!

 

To salto polityczne, od KUL do żądania usuwania krzyży z miejsc publicznych, podkreśla dodatkowo zbiorowisko osób, które z listy Palikota uzyskały mandaty poselskie. Są to ludzie praktycznie nieznani, jedynymi rozpoznawalnymi nazwiskami są Robert Biedroń – manifestacyjny, skandalizujący homoseksualista i transwestytka Anna Grodzka. Innym, który skandalizując zdobył mandat jest Tomasz Makowski z Ełku, który prowadził kampanię wyborczą paradując w koszuli z napisem Jestem gejem. Kocham Bronka. Taka rezerwa strategiczna bez wątpienia przyda się Donaldowi Tuskowi w trudnych czasach, jakie nas czekają.

 

Prawo i Sprawiedliwość ofertą alternatywną?

 

Leitmotivem zwycięskiej kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej w 2007 roku było odsunąć Kaczyńskich i PiS od władzy. Sukces ten był możliwy w wyniku autodestrukcji koalicji rządzącej i licznym kontrowersyjnym posunięciom premiera Jarosława Kaczyńskiego i jego brata – prezydenta RP. Wydawało się, że Katastrofa Smoleńska, a w niej śmierć Prezydenta i licznych członków elity politycznej związanej z PiS, ponownie przechyliła szalę politycznych sympatii na stronę Jarosława Kaczyńskiego i otworzyła przed nim szansę na objęcie urzędu po Lechu. Niestety, Jarosław Kaczyński nie wykorzystał tej szansy. Głównym motywem parlamentarnej kampanii wyborczej PiS, która rozpoczęła się praktycznie zaraz po wyborach prezydenckich 2010, było przywrócenie Jarosława na urząd premiera i w całym kraju pojawiły się gigantyczne bilbordy Premier – Jarosław Kaczyński. Towarzyszyła temu brutalna retoryka przedstawiająca rząd i Donalda Tuska osobiście, jako odpowiedzialnych za katastrofę i śmierć Prezydenta. Powstawało wrażenie, że pierwszym działaniem ewentualnego rządu PiS będzie ukaranie winnych, którzy już, w jawnej bądź zawoalowanej formie, zostali wskazani. W tej retoryce Polska została podzielona na dwa wrogie obozy: obóz prawdziwych polskich patriotów – a więc PiS – i obóz wrogów polskości i wszystkiego co polskie, a więc wszystkich niełączących się z PiS.

 

Po wynikach wyborów narzuca się prosty wniosek, że te działania przyniosły skutek raczej odwrotny do zamierzonego: w liczbach bezwzględnych PiS stracił ponad 700 tysięcy wyborców (5 183 261 w 2007 roku i 4 461 646 w 2011 roku), a więc przeszło 14%. Wprawdzie Platforma na tym bezpośrednio nie zyskała, ale zyskał Ruch Palikota, a ponad 16 mln wyborców pozostało w domach (ok. 1,5 mln więcej niż w 2007 roku).

 

W trudny okres kryzysu światowego, kryzysu światowych finansów i bankowości, trzeszczącej w posadach Unii Europejskiej i upadającego autorytetu Stanów Zjednoczonych, Polska wchodzi z niebudzącą zaufania elitą polityczną, która do tej pory nie potrafiła wykazać się umiejętnością rozwiązywania nabrzmiałych problemów społecznych. Stare, postkomunistyczne struktury SLD i PSL schodzą pomału ze sceny politycznej, ich jedyny cel to obrona wywalczonych beneficjów transformacji ustrojowej. PO-PiS wygląda na trwale podzielony, a jego elity nie są w stanie sprostać wyzwaniom czasu.

Jedynym, rzucającym się w oczy sukcesem Platformy Obywatelskiej są przygotowania do Euro-2012 i być może wszystkie te gigantyczne stadiony piłkarskie będą na czas gotowe. Nie jest jasne, jakie korzyści odniesie z tego Polska i jej mieszkańcy. Od 2007 roku polski dług publiczny wzrósł o przeszło 250 miliardów złotych (ok. 100 miliardów dolarów) i część tego długu to z pewnością te międzynarodowe igrzyska, rozdęte do granic absurdu. Na razie klniemy, ale cierpimy cierpliwie: Polski ani samochodem, ani pociągiem, w żadną stronę przejechać się nie da. Polska w budowie –to hasło kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej. Mamy złe tradycje z takimi budowami na zamówienie polityczne: na drugi dzień po oddaniu do użytku, trzeba je rozbierać i poprawiać.

 

Wybory 2011 nie przyniosły żadnej zmiany. Polska potrzebuje zmiany i potrzebuje alternatywy. Żadna z obecnych partii politycznych nie napawa optymizmem. Konieczna jest reforma systemu wyborczego, aby odblokować zamkniętą scenę polityczną, rozpocząć proces generowania autentycznej, potrzebnej nam elity. Potrzebne są jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do Sejmu, w małych okręgach wyborczych, z równym dla wszystkich prawem do kandydowania. Potrzebny jest westminsterski system wyborczy.