Ruch Odurzonych | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
20.10.2011. | |
Ruch OdurzonychPonieważ samo wyprodukowanie takiego papierowego Scheissu zysku nie przynosi, bo pojawia się on dopiero po wprowadzeniu pieniądza do gospodarczego obiegu, to znaczy - po znalezieniu osoby, która ten pieniądz przyjmie, zaciągnie zobowiązanie i odtąd aż do śmierci pracować będzie dla banku... Stanisław Michalkiewicz Felieton (www.super-nowa.pl ) • 20 października 2011 W powieści Józefa Conrada „W oczach Zachodu” wezwany do Petersburga z zagranicy, gdzie udawał rewolucjonistę, agent Ochrany pyta, „jak się nazywa ruch, na którego czele mam stanąć?” Nie wiem, na ile Conrad wzorował się na rzeczywistych postaciach i wydarzeniach, ale sytuacja jest bardzo podobna do historii patrona wszystkich prowokatorów, inżyniera Jewno Azefa. Ten potomek niezamożnej żydowskiej rodziny rozpoczął swoją życiową karierę od kradzieży 800 rubli, z którymi zbiegł do Karlsruhe, gdzie zapisał się na politechnikę. Stamtąd napisał do Petersburga list, w którym informował, że w Karlsruhe jest kółko rewolucjonistów, o którym on, Azef może dostarczać wiadomości. Ponieważ centrala Ochrany wyraziła zainteresowanie, Azef takie kółko rewolucyjne założył, został jego przywódcą, no i systematycznie informował centralę o jego poczynaniach, za co otrzymywał wynagrodzenie. Kółko to rozrosło się w partię, która nawet dokonywała zamachów na państwowych dygnitarzy. Azef najpierw zlecał zamachy, a potem zamachowców wydawał. Większość działaczy niczego nie podejrzewała, a jeśli któryś zaczynał coś podejrzewać, to zostawał poddawany partyjnemu ostracyzmowi. W końcu za sprawą „nawróconego” żandarma Azef został zdemaskowany i przed wybuchem pierwszej wojny światowej umarł w Berlinie. „Już w podziemiach synagog wszystko złoto leży, amunicję przenoszą czarni przemytnicy. Naradzają się szeptem berlińscy bankierzy, dzwoni tajny telefon w warszawskiej bóżnicy. I zaraz Żydzi w Kremlu dostali depeszę i skoczyła iskrówka; zawrzały redakcje. Paryski Rotszyld ręce zaciera w uciesze; w Amsterdamie i w Rzymie wykupiono akcje” - pisał przed wojną Julian Tuwim, parodiując książkę Adolfa Nowaczyńskiego „Mocarstwo anonimowe” w wierszu pod takim samym tytułem. Niby szyderstwo z „teorii spiskowych” w które postępactwo ma surowo zakazane wierzyć, chyba, że Rywin znowu przyjdzie do Michnika. Wtedy, to co innego, wtedy nie tylko można, ale nawet trzeba wierzyć w spisek przeciwko „Agorze” pod rygorem obciachu. Normalnie jednak postępactwo w żadne spiski nie wierzy i myśli, ze otaczająca nas coraz ciaśniej rzeczywistość, to rezultat pełnego spontanu i odlotu. Tymczasem Tuwim kontynuował: „W Londynie, w wielkiej loży już postanowiono; siedem pieczęci kładą masoni pod dekret. Nad skrwawionym Talmudem żółte świece płoną. W płachtę zwinęli szczątki i przysięgli sekret”. Postępactwo, ma się rozumieć, w żadnych masonów też nie wierzy, chociaż w Polsce działają aż dwie masońskie obediencje, czyli - mówiąc po ludzku - szajki. Jedna - tak zwany Ryt Szkocki Dawny i Uznany, a druga - Wielki Wschód Francji. Obydwie uprawiają - chociaż oczywiście każda po swojemu - tak zwaną „sztukę królewską”. Co to za sztuka? Jeszcze w Średniowieczu można było udawać, że chodzi o umiejętność budowania katedr. Teraz jednak takich rzeczy naucza się całkiem jawnie na wszystkich politechnikach świata, a poza tym masoni, zwłaszcza Wielki Wschód, który w ogóle nie wierzy w Wielkiego Architekta, żadnych katedr przecież nie budują. Czymże zatem jest naprawdę, owa tajemnicza „sztuka królewska”? Wszystko wskazuje na to, że chodzi o umiejętność skrytego manipulowania wielkimi masami ludzi, żeby - oczywiście „bez ich wiedzy i zgody” - skłonić ich do postępowania zgodnego z oczekiwaniami królewskich sztukmistrzów. Im bardziej ludzie niczego nie podejrzewają, tym oczywiście łatwiej ich w ten sposób zoperować, toteż nic dziwnego, że kuci na cztery nogi cwaniacy jak oka w głowie pilnują, by postępactwo nie wierzyło w żadne spiski i podtrzymują w tych żałosnych durniach zadowolenie ze swego rozumu - oczywiście do czasu, kiedy zostaną wycyckani ze wszystkiego, co tylko mają. Jak zatem nazywa się ruch, na którego czele mam stanąć? Okazuje się, że to Ruch Oburzonych. A czym oburzonych? Ano „tyranią rynku”. Najwyraźniej działający wspólnie i w porozumieniu z rządami państw finansowi grandziarze, których chciwość doprowadziła świat do kryzysu finansowego, w następstwie którego rządy rozpoczęły bezceremonialny rabunek podatników, by w ten sposób ułatwić grandziarzom przejęcie prywatnej własności obywateli i tą drogą doprowadzić do upragnionego komunizmu, w którym grandziarze znowu staliby się awangardą proletariatu - postanowili uprzedzić wybuch niezadowolenia rzesz wydymanych ludzi i zawczasu skierować je nie tyle nawet w ślepą uliczkę, co na drogę wiodącą do komunizmu. Dlatego też Ruch Oburzonych, a właściwie nie tyle „oburzonych”, co Odurzonych kieruje swe oburzenie przeciwko „tyranii rynku” - jakby to właśnie wolny rynek był przyczyną finansowego kryzysu. Tymczasem jego przyczyną było odejście od standardu złota, co umożliwiło kolaborującym z rządami bankom emisyjnym zasypywanie rynku pieniądzem fiducjarnym. Ponieważ samo wyprodukowanie takiego papierowego Scheissu zysku nie przynosi, bo pojawia się on dopiero po wprowadzeniu pieniądza do gospodarczego obiegu, to znaczy - po znalezieniu osoby, która ten pieniądz przyjmie, zaciągnie zobowiązanie i odtąd aż do śmierci pracować będzie dla banku - rozszerzyły one ofertę kredytową, czemu towarzyszyła propaganda: kup teraz, zapłacisz później. Mnóstwo ludzi dało się na to nabrać i pokupowało sobie różne rzeczy, za które nie bardzo mogło zapłacić, bo w tak zwanym międzyczasie korporacje organizujące produkcję w skali globalnej poprzenosiły ją tam, gdzie czynniki produkcji są najtańsze. Ponieważ ceny surowców i energii specjalnie się geograficznie nie różnią, w grę wchodzi cena pracy i wysokość podatków. Dlatego produkcja przenoszona jest do Chin czy Indii, dzięki czemu rynek jest zasypywany towarami, ale w krajach o wysokim socjalu, a więc - wysokich kosztach pracy i wysokich podatkach, rośnie bezrobocie. W rezultacie zakupione uprzednio dobra trzeba teraz oddawać bankom, które w ten sposób przechwytują coraz więcej własności tylko dlatego, że posiadły przywilej emisji pieniądza, którym ludzie muszą się posługiwać na podstawie państwowych przepisów o prawnym środku płatniczym. Dotychczas można było to wszystko jakoś klajstrować powiększaniem długu publicznego, to znaczy - zastawianiem przez rządy u bankierów, kreujących pieniądz fiducjarny przyszłych podatków, a więc - przyszłych dochodów swoich niewolników - ale właśnie grandziarze najwyraźniej postanowili te dochody przejąć już dzisiaj i to w dodatku - pod pretekstem spełnienia najgorętszych pragnień swoich ofiar. Jakże inaczej wytłumaczyć, że rozszerzający się właśnie z szybkością płomienia Ruch Oburzonych akurat tego się domaga, pomstując przeciwko „tyranii rynku” - jakby to właśnie ona była przyczyną trapiących świat parkosyzmów, a nie stworzony przez rządy do spółki z grandziarzami system eksploatowania niewolników. I jakby na potwierdzenie tych podejrzeń słyszę, że protestujących na Wall Street poparł Jeffrey Sachs - jeden z pomysłodawców tego samograja. Czyż nie po to, by stanąć na jego czele? |