Czytają, ale pod okiem kamer Bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej zapoznają się z protokołami sądowo-medycznymi pod czujnym okiem kamer. Dlaczego? Taki wymóg prawny - wskazują prawnicy Zenon Baranowski naszdziennik - Rodziny mogły się zapoznać z dokumentacją sądowo-medyczną, ale pod okiem kamer - wskazuje dr Dariusz Fedorowicz, brat Aleksandra Fedorowicza, prezydenckiego tłumacza, który zginął pod Smoleńskiem. - Było to w prokuraturze wojskowej po oddaniu telefonów komórkowych do depozytu. Nie mogliśmy też robić żadnych notatek, zobowiązano nas również do podpisania klauzuli, że nie będziemy ujawniać tego, z czym się zapoznaliśmy - dodaje. - W pomieszczeniu jest kamera, która rejestruje osobę czytającą akta - mówi Magdalena Pietrzak-Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie. - Co i tak jest lepsze, niż gdyby ktoś miał siedzieć nad głową i patrzeć na ręce - ocenia. Pietrzak-Merta wyjaśnia, że kiedy korzystała za pierwszym razem z kancelarii tajnej, nie poinformowano jej, że jest obecny monitoring. - Nie wyjaśniano tego za pierwszym razem, a w tym wypadku chodzi o to, żebyśmy tego nie kopiowali - wskazuje. Pełnomocnik kilku rodzin smoleńskich mec. Bartosz Kownacki tłumaczy, że te dokumenty znajdują się w kancelarii tajnej, a ta jest monitorowana. - W każdej kancelarii tajnej jest taki monitoring, który pozwala obserwować, co kto robi - mówi. - To nic nadzwyczajnego, byłoby nadzwyczajne, jeżeliby ktoś stanął obok z kamerą i filmował - zaznacza. - Chodzi o nadzór, żeby nie sporządzać notatek - dodaje. O stałym monitoringu za pomocą kamer przemysłowych mówią odpowiednie przepisy wydane przez ministra sprawiedliwości. W zarządzeniu z 29 kwietnia 2004 r. mowa jest o tzw. strefie bezpieczeństwa, co oznacza "wydzielone pomieszczenia chronione fizycznie, w których przetwarzane są informacje niejawne o klauzuli co najmniej "poufne", posiadające system kontroli wejścia i wyjścia, odpowiednie zabezpieczenia techniczne oraz stały monitoring przy zastosowaniu kamer telewizji przemysłowej". Rodziny podkreślają, że brak możliwości sporządzania kopi z tych protokołów, które zawierają niezmiernie istotne dane dotyczące ich bliskich, jest dużym ograniczeniem. - Są one wydawane nam na miejscu, w obecności dwóch prokuratorów, zabiera się nam telefony komórkowe, nie wolno nam robić żadnych notatek. Przepraszam, dlaczego? I oczywiście jesteśmy uprzedzani o tym, że mamy dostęp do akt niejawnych i nie wolno nam upowszechniać ich zawartości, dlaczego? - relacjonuje wdowa po rzeczniku praw obywatelskich Ewa Kochanowska. - Tu jest problem, wyniki jednej sekcji zostały upublicznione kilkanaście miesięcy temu ze złamaniem procedur. I na niej oparto cały zarzut polskiej nieudolności w kierowaniu samolotem. To jest sekcja gen. Błasika, więc jaka jest różnica? - zastanawia się Kochanowska.
|