Bonja - wprowadzenie intelektualne | |
Wpisał: Janusz SZPOTAŃSKI | |
26.10.2011. | |
Bonja - wprowadzenie intelektualne
[Ostatnio - AD 2011 - w Warszawce niesłychanie łeb podniosła Intelektualna Paryska Lewica, już za Faux pas uważająca wspominanie o pistolecie w ręku Baumana i jego działalności jako donosiciela i agenta, czy o pistolecie w ręku Kołakowskiego jako marksistowskim argumencie filozoficznym. Nawet same ciało (co ja mówię, ducha też!) Baumana reanimowali. Z nostalgią więc przypominam dzieje „Naszej” Bonjy na salonach. Oto, co na ten temat pisał Szpot, tu oczywiście wyjątki. Niedługo umieszczę jeszcze epizod intelektualny Bonjy z Levym Sztosem. Niecierpliwi mogą go już teraz wyszukać pod poniższym adresem MD]. http://literat.ug.edu.pl/szpot/bania.htm
„Faszyzm nie przejdzie przez to łoże! Ja się z faszyzmem nie położę!”
[...] Bonja rozpacza w buduarze: „Mirażem jest to, o czym marzę!” i pełna bólu i goryczy ze łzami w oczach sińce liczy.
Tu przemawiają ważne racje, ażeby przerwać już narrację, bowiem Czytelnik nie nadąża śledzić za tokiem opowieści i gotów myśleć jest, że Bonja to jakiś potwór jest niewieści, że to jest jedna z tych lafirynd, co w seksualny cię labirynt wciąga i tak tam z sił wysysa, że ci już całkiem wszystko zwisa, gdy blady i na nogach z waty, opuszczasz rankiem jej komnaty, zaś Claude, Maurice, Etienne czy Louis to kupa zwykłych… Słowem: truizm.
Nic złudniejszego niż pozory! A kto ulegać jest im skory i rzecz ujmuje nazbyt płytko, myli się tutaj bardzo brzydko, gdyż Bonjy się rozgrywa dramat w najlepszych sferach. Ona sama nie jest zaś praczka czy kucharka, ale poetka i pisarka. To Francji pierwsze damskie pióro, bożyszcze wykształconych dam, a z jej subtelną ecriturą trudno się mierzyć wszystkim nam!
Poemat jej Migrena bytu okrzyki wzbudził już zachwytu, zaś powieść Edyp zbuntowany przeciw roszczeniom płciowym mamy przez śmiałą swą problematykę wprawiła w istny szał krytykę. Dramaty Gniew i Widmo krąży latami grano w „Athenée”, gdzie je wystawił sam Jouvet, zaś esej Prometeusz w ciąży uznali wszyscy nie bez racji za apogeum kontestacji.
Bonja ma lat czterdzieści z hakiem, lecz nie dałbyś trzydziestu jej, gdyż instytuty de beauté wciąż sztafirują ją ze smakiem. Gdzie trzeba, zręcznie ściągną skórę, by znikła kurzych łapek sieć, na twarz nałożą kremów furę, by się zrobiła gładszą płeć, włosy ubarwią i namaszczą, wałkami zbędny tłuszcz wygłaszczą i chytrą sztuczką biust podniosą — więc Bonja jędrna jest i świeża, słowem, wygląda tak jak Soso, gdy jeszcze w mauzoleum leżał.
Ubiera się z dyskretnym szykiem, lecz żadna z jej toalet stu nie jest ostatniej mody krzykiem — to byłoby de mauvais goût. Bo nie ulega już dwóch zdań, że bardzo wiele pięknych pań, gdy się chcą wedrzeć do grand monde, niezmiennie ten popełnia błąd, że są wycięte jak z żurnalu, a o to zaś nie chodzi wcale, bo chcieć za bardzo być en vogue, to w mondzie jest fałszywy krok.
Monde ceni własny styl, a nie nachalne Heidegera „Się”, które cię tylko odczłowieczy i czyni cię gatunkiem rzeczy. Bonja zaś styl swój własny ma, który się zwie à la Bonja.
Jej styl polega na turbanie, bo kiedy wszystkie inne panie do każdej toalety nowej zmieniają uczesanie głowy, Bonja, podobnie jak Sikhowie, czy w toalecie jest balowej, czy nosi dżinsy plus pulower, niezmiennie turban ma na głowie.
Turbanów ma tych chyba ze sto, na każdą porę dnia i nocy. Któż by je wszystkie zliczył! Zresztą nie byłoby to w ludzkiej mocy! Nawet, gdy jak lubieżna kotka pręży swe ciało na tapczanie, by skłonić samca do ataku, to także wówczas jest w turbanie. Tapczan ugina się, zapada, sprężyny jęczą, rzężą ciała, a turban z głowy jej nie spada, jakby był sam kawałkiem ciała.
Gdy po raz pierwszy w swym turbanie weszła do Café deux Magots, sam wielki Sartre wykrzyknął: „o!” — tak go to wzięło niesłychanie. Juliette Greco aż zzieleniała, a zaś Simone de Beauvoir z wrażenia od stolika wstała, bo tak ją olśnił Bonjy czar. I to początek był kariery. Z miejsca zaczęły się dusery, długie spacery i uściski, po czym Wcielenie Drugiej Płci przed Bonją otworzyło drzwi do ekskluzywnych sfer paryskich.
Znalazłszy się w tych sferach Bonja do celu prostą drogą zdąża. Przez łóżek sto przechodzi szparko, stając się damą i pisarką, ozdobą ekskluzywnych zebrań, przyczyną ciągłych męskich żebrań o uśmiech, całus i spotkanie, którym odmawia wyszukanie, gdyż już kobietą jest świadomą, która nie daje byle komu.
Choć wielu z względów jej korzysta, lecz każdy z nich to komunista albo co najmniej lewicowiec. Liberał nigdy się nie dowie, co znaczy rozkosz w jej łożnicy, bo nazbyt blisko jest prawicy. W Bonjy na dźwięk słowa „prawica” budzi się rozjuszona lwica, co prędzej pożre własne ciało, niżby reakcji służyć miało. „Faszyzm nie przejdzie przez to łoże! Ja się z faszyzmem nie położę!” Niezłomne to postanowienie oczarowało monde szalenie.
Dziś w wielkim świecie na Zachodzie komunizm jest w ogromnej modzie, dlatego każdy człowiek z szykiem musi być tutaj bolszewikiem, wielbić Lenina, Soso, Mao, co wkrótce może być za mało i wówczas tylko Khmer Czerwony wstęp będzie dawał na salony.
Skąd się ta dziwna moda bierze, że monde się tak zakochał w Khmerze, że bankierowe i hrabiny zamiast urządzać huczne bale chcą pląsać wokół gilotyny w jakimś straceńczym, dzikim szale, że salonowe pięknoduchy miast rzucać w tłum celnym bon-mot 'em rewolucyjne wielbią ruchy i w kółko rozprawiają o tym, jakby tyranię demokracji obalić w imię wyższych racji i zaprowadzić Nowy Ład na wzór wielkiego Związku Rad.
Odpowiedź znam na to pytanie, lecz nie odpowiem teraz na nie, bo jest olbrzymim błędem w sztuce, gdy się zaczyna od pouczeń. Dosyć, że w wielkim świecie gorze i choć to kogoś zdziwić może, dziś rewolucji ogień płonie nie w chatach wcale, lecz w salonie.
Ta okoliczność nota bene teoretyków wzmaga wenę. Wiadomo bowiem, że Marcuse kłopoty miał ostatnio duże z podmiotem rewolucji, bo tu wciąż rewolucji brak podmiotu. Na krwawe jatki nikt nie leci, zbiesili całkiem się proleci i zamiast łapać za pukawki wolą użerać się o stawki. Wpadł więc na pomysł: to studenci! Ci mieli nawet dobre chęci, lecz w końcu egzaminy zdali i tak, jak był, jest szkopuł dalej. Gasnącym rewolucji falom przyszedł na szczęście w sukurs salon.
Właśnie przyjęcie jest w salonie duchesse de Guise de domo Cohn. Co czwartek w doborowym gronie zbiera się tutaj tout le monde. Księżna de Guise, jak głosi fama, jest wielce postępowa dama. To gwiazda Woman Liberation, jej hasłem: zmienić mężczyzn w gejsze, największe zasię jej marzenie: płci obu zrównać przyrodzenie do tego stopnia, żeby książę także zachodzić musiał w ciążę. Nie jest to żadną fanaberią, rzecz brana jest niezwykle serio, z teoretyczną podbudową, słowem - ostatnie wiedzy słowo, gdyż księżna - daję słowo wam - jest mózg najtęższy pośród dam, po prostu istny Marks w spódnicy w przebraniu salonowej lwicy.
Zanim wyłuszczę jej ideę, która otchłanną głębią zieje, tudzież opowiem bliżej o niej, powiem, kto bywa w jej salonie i jakie znakomite głowy uczone toczą tu rozmowy.
Nie chcąc używać słów nadmiaru, to tylko wam po prostu powiem, że wszystko to, czym słynie Paryż, hołd składa naszej białogłowie. Jour fixe u księżnej to wprost zjazd najznakomitszych w świecie gwiazd, co intelektu światłem płoną. Bywa więc u niej Sartre z Simoną, Merleau-Ponty i Jean Genet z lewicą homoseksualną. Bywał profesor też Marcuse, lecz po aferze z CIA musiał z salonu wynieść się wśród strasznych wrzasków i oburzeń. Co czwartek tutaj Derrida na zwłokę o różnicę gra, natchniony prorok Bendit Cohn kapitalizmu wieści zgon, co wszystkich wprawia w podniecenie (grupa „Tel Quel” i grupa „Rouge” nie mogą się doczekać już, więc denerwują się szalenie). Gdy nagle hukną detonacje lub seria kul nad głową śwista, to znak, że przyszedł na kolację Carlos - genialny terrorysta. Wyliczać można by bez końca… Lecz wśród tych znakomitych gwiazd trzy najwspanialsze błyszczą słońca, przyćmiewające innych blask.
Pierwsze z tych słońc to Francji chluba - wielki filozof Levy-Stoss **. Niczym epoki naszej tuba brzmi w świecie ważki jego głos. To najsłynniejszy z wszystkich Levy, bo przy nim taki Strauss czy Brühl po prostu gówniarz jest i szczyl, który niczego zgoła nie wie o głębiach bytu i poznania. Ach, jemu nawet i sam Sartre czyszczenia butów nie jest wart! Heidegger przy nim - kpina! Husserl jest równy bzykającej musze! Arystoteles razem wzięty z Platonem, Kantem, Heglem, Millem ledwie dorasta mu do pięty - śmieszny karzełek, ot i tyle!
|