Wraca propaganda sukcesu
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
06.11.2011.

Wraca propaganda sukcesu

...nasi Umiłowani Przywódcy z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem na czele pożądają sukcesu za wszelką cenę - bo czyż inaczej próbowaliby robić sukces z katastrofy?

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2262

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    6 listopada 2011

Jeśli historia rzeczywiście się powtarza, to nieomylny to znak, że nasz nieszczęśliwy kraj już wkrótce zacznie ześlizgiwać się po równi pochyłej ku swemu przeznaczeniu z szybkością światła. Tak właśnie było pod koniec lat 70-tych, kiedy w miarę pogłębiania się gospodarczej zapaści, w telewizji narastał entuzjazm w ramach tzw. propagandy sukcesu. No a teraz - co zresztą urasta do rangi symbolu - nawet katastrofa przedstawiana jest jako sukces. Chodzi oczywiście o lądowanie w dzień Wszystkich Świętych na Okęciu w Warszawie samolotu „Lot” lecącego z Newark w USA. Podczas lotu okazało się, że w co najmniej jednym elemencie podwozia nie ma płynu hydraulicznego w związku z czym otworzenie podwozia okazało się niemożliwe. W tej sytuacji samolot pod dowództwem kapitana Tadeusza Wrony lądował w Warszawie awaryjnie, to znaczy - bez podwozia. Żadnemu spośród ponad 200 pasażerów nic się nie stało i podobno nawet uszkodzenia samolotu nie są duże.

Radość ze szczęśliwego zakończenia incydentu była tak wielka, że okupujące nasz nieszczęśliwy kraj Siły Wyższe postanowiły zrobić z tego propagandowy spektakl z udziałem prezydenta Komorowskiego i dygnitarzy drobniejszego płazu, no a przede wszystkim - samego kapitana Wrony, który po tej kilkudniowej obróbce przez zmobilizowanych agitatorów, podobno jest już „wykończony”. Ale jakże inaczej, skoro ta banda idiotów osiągnęła już taki stopień zbałwanienia, że trzeciego dnia po katastrofie bredzi już o „sukcesie”. Zresztą nie tylko media chcą wyeksploatować sukces; na sukces liczy też prokuratura, która wszczęła w tej sprawie śledztwo. W tej perspektywie każdy mógłby poczuć się „wykończony”. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że bandy medialnych idiotów nikt nie traktuje poważnie i załoga żadnego innego samolotu „Lot” nie zechce tego „sukcesu” powtórzyć, bo w przeciwnym razie nasz narodowy przewoźnik będzie woził wyłącznie powietrze - a pewnie i to niedługo.

Oczywiście banda telewizyjnych idiotów nie działa z własnej inicjatywy - i skoro osiągnęła aż tak wysoki stopień zbałwanienia to znaczy, że nasi Umiłowani Przywódcy z prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem na czele pożądają sukcesu za wszelką cenę - bo czyż inaczej próbowaliby robić sukces z katastrofy? Przy okazji wydało się, że lądujący awaryjnie na Okęciu „Lot”-owski Boeing liczy sobie już 14 lat, a i tak jest najmłodszym samolotem we flotylli „Lot”-owskich Boeingów. Ładny interes!

Nieszczęścia chodzą parami, toteż szczęśliwa katastrofa na Okęciu przyćmiła medialnie imprezę, jaka miała zapewne uświetnić polską prezydencję w Eurokołchozie, który w ogóle nie zwraca na nią uwagi, zaabsorbowany bez reszty możliwością rozpoczęcia rozpadu strefy euro. Po wypracowaniu przez Naszą Złotą Panią Adolfi... - to znaczy, pardon - oczywiście przez Naszą Złotą Panią Anielę przy udziale jej francuskiego kolaboranta Mikołaja Sarkozy’ego pakietu ratunkowego dla Grecji, a tak naprawdę - dla chwiejącej się w fundamentach IV Rzeszy, potomek Odyseusza, grecki premier Papandreu wystąpił z pomysłem rozpisania referendum, w którym Greczynowie mieliby wypowiedzieć się, czy zacisną pasa, czy też nie. Niesłychanie wzburzona tym zuchwalstwem Nasza Złota Pani Adolfi... to znaczy, pardon - oczywiście Nasza Złota Pani Aniela zapowiedziała, że jeśli Grecja nie przyjmie w podskokach narzuconego jej planu zaciśnięcia pasa, to nie powącha ani centyma. Wszystko to być może - ale czy w takiej sytuacji Nasza Złota Pani nie będzie musiała pożegnać się z IV Rzeszą? Ha! Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma!

Ciekawe, czy tego całego Papandreu jakiś grecki ambicjoner, z błogosławieństwem Naszej Złotej Pani nie zechce wysadzić teraz z siodła? Coś może być na rzeczy, bo Papandreu właśnie wymienił szefa sztabu generalnego, dowódców wojsk lądowych, lotniczych i morskich oraz kilkunastu wysokich oficerów. Czyżby i on nie był pozbawiony jakichści tajemniczych auxiliów - bo najwyraźniej ktoś musiał go przed czymś ostrzec. Ano cóż; budowa w Europie IV Rzeszy wcale nie musi wszystkim się podobać - oczywiście z wyjątkiem naszych Umiłowanych Przywódców, którym musi podobać się już wszystko.

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - w związku z czym prezydent Komorowski nie posiadał się z radości i dumy, że oto „małe żydowskie miasteczko na niemieckim pograniczu” - jak Stanisław Cat-Mackiewicz nazywał Warszawę - stało się na dwa dni stolicą Europy. W Warszawie bowiem wyznaczyli sobie rendez-vous europejscy rabini. Do prezydenta Komorowskiego przyprowadził ich znany z postawy służebnej obywatel Mazowiecki Tadeusz, a prezydent Komorowski obiecał rabinom, że wykorzystując polską prezydencję w Euro-kołchozie będzie próbował pomyślnie załatwić palący dla rabinów problem szechity, czyli rytualnego szlachtowania zwierząt. Przeciwko temu bowiem podnoszą się w Europie głosy protestu - chociaż w przypadku szlachtowania ludzi - zarówno w sposób rytualny, jak i na wszystkie pozostałe sposoby, żadnych protestów, ma się rozumieć nie ma.

Ano, jak to mówią - dobra psu i mucha; to znaczy - dobrze byłoby upamiętnić polską prezydencję załatwieniem czegokolwiek, choćby i tej nieszczęsnej szechity - chociaż na miejscu rabina Michała Schudricha wiele bym sobie po obietnicach prezydenta Komorowskiego nie obiecywał. W Europie bowiem wprawdzie wszyscy nadal kucają przed Żydami - ale z coraz większym ociąganiem i nawet prezydent Komorowski, który swoim osobistym urokiem i manierami zdążył już zaimponować całemu światu, może tego oporu materii nie zrównoważyć. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że nadwiślańscy eleganci, tak przez Michnikowych koneserów wyczuleni na wszelkie przejawy obciachu, słonia w menażerii w postaci szechity nawet nie ośmielają się zauważać. Widać nie bez kozery rabin Schudrich podkreślał potęgę żydowskiej tradycji i tak zwanych „korzeni”. Zatem i Feliks Koneczny nie na darmo ostrzegał, że próba syntezy dwóch cywilizacji musi prowadzić albo do zwycięstwa cywilizacji niższej, albo do zbastardyzowania obydwu uczestniczek eksperymentu.

Tymczasem powyborcza dintojra w Prawie i Sprawiedliwości osiągnęła swoje apogeum w postaci propozycji „kompromisu”, skierowanej do Zbigniewa Ziobry i jego popleczników. Ma on się mianowicie „oddać do dyspozycji prezesa”. Pan Ziobro początkowo chyba się wahał, ale widząc, że przyjęcie tej propozycji raczej nie przyniesie mu zaszczytu, usztywnił swoje stanowisko tym bardziej, że w międzyczasie wyjaśniło się, iż „dyspozycja prezesa” polega na rozpoczęciu postępowania dyscyplinarnego. W tej sytuacji jest bardzo prawdopodobne, że już wkrótce kolejną próbę „jednoczenia prawicy” podejmie Zbigniew Ziobro. Sic transit gloria...

W tej burzy w szklance wody warto odnotować jeszcze jeden incydent w postaci polecenia skierowanego przez władze zakonu marianów do księdza Adama Bonieckiego, byłego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego” - żeby zaprzestał wypowiadać się w mediach. Z tej okazji pan red. Szymon Hołownia, który w ramach tworzenia przez Siły Wyższe w naszym nieszczęśliwym kraju „Żywej Cerkwi” o kierunku „judeochrześcijańskim” działa w kanale TVN „Religia” powiedział, że ks. Boniecki został „kopnięty”. Skoro takie diagnozy stawia sam pan red. Hołownia, to oczywiście nie wypada zaprzeczać - chociaż ciekawe, kiedy właściwie to się stało; czy dopiero niedawno, czy kiedyś, znacznie wcześniej? Zresztą ważniejsze jest co innego; zakaz orzeczony wobec ks. Bonieckiego pokazuje, że nawet do najmniej dotychczas spostrzegawczych przedstawicieli duchowieństwa najwyraźniej musiało dotrzeć, że okres pieriedyszki kończy się również dla Kościoła.