Rekolekcje tynieckie
Wpisał: Mirosław Dakowski   
18.03.2008.


[z zasady nie kopiowałem Pana Michalkiewicza uważając, że każdy wchodzący na mą stronę czyta Go u źródła. Ale.. 1) ci, co wchodzą do mnie w sprawach "rozmiaru biustów”, lub by dowiedzieć się, jak nie dać się fiskusowi (to ~70% ludzi), nie znają Go od ZAWSZE, więc są nowymi czytelnikami, 2) ten tekst jest tak śliczny, że i tak bym się nie oparł... MD]

Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2008-03-18  |  www.michalkiewicz.pl

            Hiszpański bucik, osioł dardanelski, karczmy babińskie, sycylijskie nieszpory, austriackie gadanie – można by mnożyć podobne przysłowiowe zwroty, do których wkrótce pewnie dołączą rekolekcje tynieckie. Co najmniej 70 posłów, senatorów i euro-deputowanych z Platformy Obywatelskiej wzięło udział w „dniach skupienia” w benedyktyńskim klasztorze w Tyńcu , zorganizowanych przez posła Ireneusza Rasia, którego brat pełni funkcję sekretarza Jego Eminencji Stanisława kardynała Dziwisza. Pewnie dlatego tym razem nikt nawet się nie zająknął przeciwko „wykorzystywaniu Kościoła do celów politycznych”, ani się nie kajał, jak bywało przy innych okazjach. Jak to mówił Hermann Goering? „O tym, kto jest Żydem - ja decyduję”? Otóż to. Nie chodzi o to, by w Kościele nie uprawiać polityki, tylko o to, żeby to była polityka słuszna, tzn. - zatwierdzona przez sanhedryn, albo przynajmniej – przez Wielki Wschód.

            Ponieważ rekolekcje tynieckie wypadły zaraz po podjęciu przez Sejm uchwały blokującej referendum w sprawie Anschlussu Polski do Eurosojuza, a przed pierwszym czytaniem rządowego projektu ustawy o ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego, a więc likwidacji niepodległości Polski, pobożni politycy PO najwyraźniej postanowili poprzedzić planowaną zdradę narodu i państwa kąpielą w święconej wodzie. Jawnogrzesznictwo in odore sanctitatis ma w Polsce, a zwłaszcza w Krakowie solidną tradycję, którą jeszcze w latach 70-tych jeden z moich przyjaciół nazwał „stommizmem”. Młodzi ludzie pewnie tego nie pamiętają, ale chodziło mu o katolickiego posła Stanisława Stommę, który potrafił i kolaborować z komunistami i przez cały czas zachować opinię świętości. Takie rzeczy wymagają wprawdzie rozmaitych kompromisów, ale za to dostarczają konkretnych korzyści, które mogą przecież uchodzić za oznakę aprobaty, a nawet błogosławieństwa Niebios, bo azaliż tylko dla grzeszników Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne?

            Dlatego też i uczestnicy rekolekcji tynieckich nie przesadzali z ascezą, tylko, jak przystało nas elitę narodu, pokazali, że można pościć suto i smacznie. „Bo popatrzcie i zważcie u siebie...” W piątek, jako, że to mimo wszystko jour maigre, podano ryby: karmazyna w winnym sosie i łososia z grilla, a do tego białe wino austriackie. W sobotę za to już pofolgowano sybarytyzmowi: zupa borowikowa z boczkiem, filet z kaczki w sosie kurkowym, rolada z polędwicy, jeszcze jakieś filety, no i sernik. Podobnie Karol ks. Radziwiłł „Panie Kochanku”, kiedy zaprosił posłów prowincji litewskiej na rodzaj rekolekcji, najpierw kazał służbie odbić beczki z ostrygami, wysypać na tace toruńskie pierniki i otworzyć gąsiory z gdańską wódką, a potem powiedział: „mości panowie, zanim zaczniemy radzić o dobru Rzeczypospolitej, posilmy się nieco.” Jak pamiętamy, tamte obrady zakończyły się rozbiorami. Czy rekolekcje tynieckie zakończą się Anschlussem? Wszystko to być może, ale i wtedy każdy będzie musiał przyznać, że jeśli nawet posłowie PO zdradzili Polskę, to zdradzili po Bożemu.

            Na przykład eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski twierdzi, że po rekolekcjach tynieckich „nabrał dystansu” do polityki. „Spojrzałem na nią z perspektywy tysiącletniego opactwa. To da mi zdolność do lepszego odróżniania rzeczy ważnych od nieważnych” – powiedział. Pan Jacek Saryusz-Wolski jest znany na całym świecie ze swojej skromności, co zresztą jest całkowicie uzasadnione, ale tym razem chyba przesadził, mówiąc, że dopiero rekolekcje tynieckie „dadzą mu zdolność” odróżniania rzeczy ważnych od nieważnych. Przecież wiadomo, że miał ją od samego początku i to właśnie ona pomagała mu wspinać się po szczeblach kariery. Czy po tysiącu lat ktokolwiek będzie jeszcze pamiętał o roli deputowanego Jacka Saryusza-Wolskiego w przeprowadzeniu Anschlussu Polski do Eurosojuza? Prawdopodobnie już nikt. Zatem – jest bezpiecznie, więc można z całym spokojem przygotować się do spraw ważnych, tzn. - do przetrawienia – chciałem napisać: honorarium, ale myślę, że właściwszym słowem będzie „wynagrodzenie”, zwane w czasach staropolskich „jurgieltem”.

            Podobnie, ale jednak trochę inaczej przeżywała rekolekcje tynieckie pani posłanka Elżbieta Radziszewska, której premier Tusk obiecał, że po powrocie z Ameryki zrobi ją pełnomocnikiem do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. Z nauk rekolekcyjnych wyciągnęła wniosek, by pracować „z zaangażowaniem” i „kochać ludzi”. Biorąc pod uwagę cele, jakim służy urząd pełnomocnika, po tej deklaracji można być pełnym najgorszych przeczuć. Osobiście wolałbym, żeby na tym stanowisku pani Elżbieta raczej markowała pracę, bo co się tyczy „kochania ludzi” – no cóż; większość i tak co noc kogoś kocha, dobrze, jeśli za każdym razem nie kogoś innego. Najbardziej konkretne wnioski wyciągnął z tynieckich rekolekcji poseł Tadeusz Arkit – żeby dawać drugiemu człowiekowi „uśmiech i radość”. No proszę; zamiast „cudu gospodarczego” - „uśmiech i radość”... Ano cóż; dobra psu i mucha. Uśmiech świadczy o radości, zatem radość można mierzyć szerokością uśmiechu. Jeśli ktoś, dajmy na to, uśmiecha się półgębkiem, to wprawdzie niby się uśmiecha, ale nie wiadomo, czy naprawdę, czy fałszywie, jak, np. pan Leszek Balcerowicz. Chodzi zatem o to, żeby ludzie nie tyle się uśmiechali, co śmiali i to na całego. Jak to osiągnąć w sytuacji kryzysu finansów publicznych? Sprawa jest prosta; najprędzej przy pomocy łaskotek. Zatem – wesołych Świąt!
Stanisław Michalkiewicz   www.michalkiewicz.pl

Zmieniony ( 18.03.2008. )