Aktorki a "porządna protestancka kurwa!"
Wpisał: Jacek Bartyzel   
10.11.2011.

Aktorki a „porządna protestancka kurwa!”

Jacek Bartyzel http://www.legitymizm.org/aktorki

Epidemia „oburzenia” ogarnia świat aktorski, i to szczególnie w jego personelu damskim. Jedna oburzona niesłychanym „męczeństwem” ks. Bonieckiego – p. Krystyna Janda – wykazała się przy tym dużą dozą roztargnienia, zapominając, że jej deklaracja o wystąpieniu z Kościoła katolickiego o tyle jest niewykonalna, iż aby skądkolwiek wystąpić, należałoby tam uprzednio wstąpić, a p. Janda jest akurat luteranką, więc znajduje się poza Kościołem.

Oburzona jest również aktorka jeszcze sławniejsza, a mianowicie Juliette Binoche. Została ona właśnie współautorką i sygnatariuszką apelu, w którym proklamuje walkę przeciwko „faszyzmowi” i „nowemu fanatyzmowi” (zob. Manif de chrétiens intégristes dans notre théâtre: luttons contre ce fascisme!). Faszystami” i „fanatykami”, którzy tak oburzyli Mme Binoche (i inne mniej lub bardziej sławne persony ze świata artystycznego, jak Patrice Chéreau, Michel Piccoli czy Claus Peymann) są „chrześcijańscy integryści”, czyli młodzi katolicy i rojaliści z Renouveau Français, którzy od 20 października demonstrują w paryskim Théâtre de la Ville przeciwko bluźnierczemu i koprofagicznemu spektaklowi Romea Castellucci Sur le concept du visage du fils de Dieu, traktowani zresztą z niesłychaną brutalnością przez policję. Zostali oni zresztą już oskarżeni formalnie o „zamach na wolność sztuki”. Pani Binoche i jej kolegom ta brutalność w niczym nie przeszkadza: przeciwnie – wyraźnie ją pochwalają. Hipokryzja niesłychana, bo przecież dobrze wiadomo, że lewica zawsze zachwycała się i zachwyca wszystkimi, najbardziej burzliwymi manifestacjami w teatrach i innych miejscach publicznych, ilekroć są one skierowane przeciwko czemukolwiek „reakcyjnemu”. Gdy jest inaczej, to uderza w tony oburzonych profanacją „świątyni sztuki”. Zdaniem Mme Binoche et cons. nie ma żadnej chrystianofobii; to rzekomo tylko wymysł „ruchów religijnych i politycznych”, będących wrogami Oświecenia i wolności, z którymi – uwaga! – Francja w epoce swojej chwały walczyła. Sygnatariusze apelu są więc otwarcie spadkobiercami „chwalebnej” Rewolucji (anty)Francuskiej, która, jak się możemy domyślać, też wcale nie była chrystianofobiczna: nawet wówczas kiedy na przykład aranżowała „małżeństwa republikańskie” księży i zakonnic wiązanych ze sobą i spławianych do rzek z dziurawych łodzi.

***

Wiele lat temu, w epoce angielskiego Teatru Restauracji (1660-1685), żyła inna sławna aktorka – Nell Gwyn. Nell była piękna jak anioł, ale nie była aniołem, choć przyznać trzeba, że jej życie nie było usłane różami – przynajmniej do pewnego czasu. Pochodziła z nizin i urodziła się nawet w domu publicznym, co określiło jej dalszą drogę życiową. Mając kilkanaście lat „awansowała”, zostając roznosicielką pomarańczy w teatrze. Tam dostrzegł ją aktor Charles Hart i Nell została jego kochanką. Hart odkrył też jednak jej niezwykły talent aktorski – komediowy (w Teatrze Restauracji obowiązywało bardzo ścisłe emploi). Mimo iż Nell była analfabetką, nie przeszkodziło jej to w graniu, gdyż miała fenomenalną pamięć: wystarczyło, że ktoś raz przeczytał jej tekst roli i natychmiast ją zapamiętywała. Równolegle do rozwoju kariery aktorskiej, Nell Gwyn przechodziła z rąk do rąk coraz wyżej postawionych kochanków, aż wreszcie została metresą „Wesołego Monarchy” Karola II i urodziła mu nawet dwóch synów, z których starszy został 1. księciem St Albans. Jak bardzo król był do niej przywiązany, świadczy fakt, że na łożu śmierci prosił brata – późniejszego Jakuba II, aby nie pozwolił „biednej Nell” umrzeć z głodu. Jakub II słowa dotrzymał, niemniej Nell i tak wkrótce zmarła, chociaż nie z głodu, tylko na syfilis.

Jakiś czas wcześniej zdarzył się następujący incydent. W Londynie wybuchły kolejne „antypapistowskie” zamieszki, wzniecane przez purytańskich kaznodziejów. Podjudzany przez nich motłoch zwracał się przeciwko wszystkiemu, co podejrzewał o związki z dworem, wiedząc, że Karol II sprzyja katolicyzmowi (na łożu śmierci zresztą konwertował) a książę Yorku (Jakub II) jest katolikiem otwarcie. Podczas owych zamieszek Nell Gwyn akurat jechała karetą ze znakami królewskimi. Gdy motłoch zaczął trząść karetą i sytuacja stała się naprawdę groźna, Nell wychyliła się i zawołała: Ludzie dajcie spokój, przecież ja jestem porządna protestancka kurwa!

***

Gdy porównuję te postaci i epizody, to muszę przyznać, że mniejszy dystans odczuwam do Nell Gwyn, aniżeli do dzisiejszych oburzonych pań aktorek, z których żadna nie trudniła się przecież prostytucją. „Biedna Nell” była oczywiście jawnogrzesznicą, choć piękną jawnogrzesznicą (co, nie ukrywam, jest dla mnie okolicznością łagodzącą) i dającą ludziom wiele radości dzięki swojemu talentowi. Przede wszystkim jednak Nell była świadoma swojej moralnej nędzy i bezpretensjonalnie oraz realistycznie oceniała swoją duchową kondycję, czego przykładem jest także przytoczony wyżej cytat. Wiadomo zresztą, że im bliżej była śmierci, tym bardziej skłaniała się ku skrusze. Powiem więcej: w Nell Gwyn jestem w stanie dostrzec duchową siostrę, która zdaje mi się kimś w rodzaju celnika z przypowieści o modlitwie faryzeusza i celnika u św. Mateusza.

Gdy natomiast słucham i czytam pretensjonalne oświadczenia i apele Pań Artystek, którym niejako „z urzędu” należy się w ich mniemaniu miejsce pośród „elity moralno-intelektualnej”, gdzie ze swoich świeckich kazalnic pouczają co jest dobre, a co złe, co jest „prawdziwą religijnością” a co „fanatyzmem” i „faszyzmem”, to nie potrafię odczuwać niczego innego jak obrzydzenie. Nie tylko bijącym w oczy faryzeizmem i głupotą, ale przede wszystkim tą naprawdę diaboliczną perwersją, która ideologięoświecenia i fałszywie, perwersyjnie pojmowanej wolności wypowiedzi czy sztuki – wynosi na piedestał moralności i moralnego kryterium dobra i zła, z których to „wyżyn” następnie pozwala sobie rozstrzygać na przykład co jest, a co nie jest blasfemią, oraz osądzać tych, którzy trzymają się kryteriów prawdziwościowych realnie.

Tak, Nell Gwyn sprzedawała swoje ciało. Lecz czymże jest prostytuowanie ciała, zwłaszcza jeśli niezagłuszone sumienie zachowuje zdrową samoocenę, wobec pełnego „moralizatorskiej” pychy prostytuowania swojego umysłu? Swojej duszy?

Zmieniony ( 10.11.2011. )