Zabijać Cywilizację - przez atak na Mamę, więc na Rodzinę
Wpisał: Solange Hertz   
11.11.2011.

Zabijać Cywilizację  - przez atak na Mamę, więc na Rodzinę

 

...menedżer ubezpie­czeniowy: "Gdybyście tak kaza­li gospodyniom siedzieć w domu i zajmować się dzieć­mi, moja firma mogłaby jutro zwinąć interes!"

 

Męczeństwo katolickiej pani domu

 

Solange Hertz, Rodzina Katolicka, Zawsze wierni, listopad 2011

 

 

Przed swą męką Chrystus Pan ostrzegał swą małą trzódkę: "i was prześladować będą" (J 15,20). Dlaczego? "Ale że nie jesteście ze świata, lecz Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi. (...) przy­chodzi godzina, że każdy, co was zabija, mniemać będzie, że czyni przysługę Bogu. A to wam czy­nić będą, bo nie znają Ojca, ani Mnie" (J 16,2-3).

Chrześcijanie otrzymali [od Boga] uroczystą, świętą obietni­cę męczeństwa. Zdając sobie sprawę, że przeważająca więk­szość ludzi nie odniesie Jego słów do siebie, Zbawiciel pod­kreślił, że mówi nam to, by "nie ustała wasza wiara (...) to wam powiedziałem, abyście, gdy przyjdzie ich godzina, wspo­mnieli sobie, że Ja wam to mówiłem" (J 16, 1. 4). Poprzez męczeństwo objawieni jesteśmy światu, poprzez męczeństwo świat jest sądzony. I dzieje się tak cały czas. Greckie słowo martys, od którego pochodzi łacińskie martyr, 'męczennik', znaczy po prostu "świadek". Nie musi to być męczeństwo krwawe, choć rzeczywiście nie­kiedy takie jest. Męczeństwo to skutek przylgnięcia do prawdy, a ci, którzy nigdy nie poznali Ojca, ustawicznie wywierają wszelkie możliwe formy naci­sku, by tylko chrześcijanie się Go wyrzekli.

Obecnie na katolicką gospo­dynię wywiera się silną presję, by ją oderwać od jej obowiąz­ków w ramach Bożej ekonomii. Być gospodynią - to bardzo niebezpieczna rzecz. Święta Małgorzata Clitherow, która poważnie traktowała swój obo­wiązek gościnności, została ska­zana na śmierć za zgodę na odprawienie Mszy w jej domu w Jorku (została również uzna­na winną "zbrodni" utrzymy­wania całego domu w wierze katolickiej, nie mówiąc już o innych "przestępstwach").

Święta Małgorzata żyła w twardej epoce, nasze czasy są bardziej wyrafinowane, zdomi­nowane przez elektronikę. Choć równie okrutne, łamią raczej umysły i ducha, niż ręce i nogi. Sączone przez media pochlebstwa popychają panią domu ku rzeczom, do których nigdy nie przybliżyłby jej przy­mus fizyczny. Ta sama energia elektryczna, która powinna umożliwić jej radykalną reinte­grację życia domowego, która była nie możliwa od końca cywilizacji rolniczej, w rzeczy­wistości systematycznie niszczy to życie.

Wrogowie ogniska domowe­go dobrze wiedzą, że gdy komuś uda się zniszczyć dom, wówczas całe społeczeństwo znajdzie się na jego łasce. W książce The Enemy Within ks. Raymond De Jaegher przy­tacza zaobserwowany na włas­ne oczy przykład, jak mała, dobrze wyszkolona banda komunistów przejęła kontrolę nad chińską wioską bez jedne­go wystrzału, bez jednego aktu terroru. Ludzie ci nie tracili czasu na uciążliwe podchody. Jak wąż w Edenie uderzyli pro­sto w gospodynię, wiedząc, że jeśli ona ulegnie, rozpadnie się również podstawowa komórka społeczna, jak to się stało nie­gdyś w rajskim ogrodzie.

Na swój pierwszy cel wybrali kobietę, która była niezwykle kompetentną, cieszącą się sza­cunkiem żoną i matką licznych dzieci. Nie marnując czasu wmówili jej liczne uzdolnienia i szybko przekonali, że popeł­nia błąd, tracąc czas w domu, podczas gdy mogłaby służyć całej wiosce, poświęcając się dla Chin, a nawet świata. Z czasem kobieta przyjęła stanowisko w szeregach samej bandy. W miarę jak jej zaangażowanie rosło, zaniedbywała dom, jej mąż zaczął szukać towarzystwa w pobliskiej herbaciarni, a dzie­ci zostały oddane pod opiekę dziadków i krewnych.

Widząc taki przykład, inne żony wkrótce uznały swój monotonny los za nie do znie­sienia i poszły jej śladem. Wio­ska zaczęła się rozpadać. Prze­łom nastąpił wówczas, gdy pierwsza gospodyni znalazła w sobie dość odwagi, by pub­licznie znieważyć swą teściową, którą zmuszono do dokonania przed całą wspólnotą aktu "samokrytyki" za tyranizowa­nie tak utalentowanej, a obec­nie wyzwolonej już synowej. Dla Chinki było to najbardziej rażące zlekceważenie tradycyj­nych norm. Skutkiem był cha­os. Po zlikwidowaniu opozycji komunistyczna banda przejęła kontrolę nad wioską, a ks. De Jaegher został wygnany, by opowiadać tę smutną historię w krajach Zachodu. (...)

Zapomnijmy jednak na chwilę o komunistach i skup­my się na prawdziwym wewnętrznym wrogu, odwiecz­nym przeciwniku, który uczy swych popleczników wszyst­kich bezbożnych technik i któ­ry wie dobrze, jak wykorzystać każdą osobę czy system do słu­żenia jego celom.

Jeśli świat nie zostanie odno­wiony w Chrystusie, będzie wykonywał dzieło diabła (...). Bezmyślne wypychanie matek z domów na harówkę, byle tyl­ko powiększyć dochód gospo­darstwa, okazało się niezwykle skuteczne w tworzeniu współ­czesnej aberracji społecznej, znanej pod nazwą "pracującej matki". Jak zwierzył mi się kie­dyś pewien menedżer ubezpie­czeniowy: "Gdybyście tak kaza­li gospodyniom siedzieć w domu i zajmować się dzieć­mi, moja firma mogłaby jutro zwinąć interes!". Czy to źle? Nic dziwnego, że coraz więcej kobiet, przekonanych o włas­nym znaczeniu i kuszonych coraz bardziej atrakcyjnymi doczesnymi nagrodami, znajdu­je swe spełnienie poza domem. Aby niepokój o osierocone dzieci nie kusił ich do powrotu, zachęca się je, by rodziły jak najmniej, a wszędzie wokół zakładane są żłobki, by - jeśli to konieczne - zająć się dzieć­mi niemal od kołyski.

Wobec takiego świata jedyną alternatywą jest męczeństwo. Na ile jednak dzisiejsza matka przygotowana jest do tego, by cierpieć i dawać świadectwo, by trzymać się prostej prawdy o swym powołaniu? I co w ogóle jest złego w pra­cującej matce? Właściwie nic. Pracuje każda matka naprawdę godna tego miana. Ale gdzie, jak i dla kogo? Z pewnością nie ma nic złego w zajmowaniu się przez matki handlem i pomaga­niu społeczeństwu godną pracą. Hagiografie pełne są takich przykładów. W czasach apostol­skich św. Lidia zarządzała far­biarnią, matka św. Tereski zaj­mowała się koronkarstwem, a matka św. Maksymiliana Kol­bego miała mały sklepik ­i udało się im wychować świę­tych. Nie rozdzielając matek z dziećmi, zajęcia te służyły ści­ślejszemu jeszcze zjednoczeniu rodziny, ponieważ nie wymaga­ły opuszczania przez matki domu. (...)

Obecnie mamy do czynienia z całkowitym przewartościowa­niem celów. Na początek prze­konano matki, by tysiącami pozostawiały na większą część dnia swe dzieci, aby pracować na ich utrzymanie, skutkiem czego prowadzą one życie cał­kowicie oderwane od życia swych rodzin. Dla tych matek życie rodzinne stało się jedynie zajęciem ubocznym, dodatkiem do kariery. W obliczu narastają­cej dezintegracji naturalnej struktury społecznej i rozkładu moralności nie może dziwić, że rosnąca liczba kobiet znajduje coraz mniej pobudek do pro­kreacji.

Ten stan rzeczy bardzo odpo­wiada współczesnemu światu. Przedstawiana jako ideał pra­cująca kobieta jest jedynie "inkubatorem" lub obiektem zaspokojenia seksualnego. Jest mieszańcem, płaskobrzuchą bezpłciową hybrydą niezdolną do prokreacji, potrafiącą jed­nak harować jak wół. Kobie­cość staje się jałowa, a roli kobiety w świecie współczes­nym nie można porównywać do konsekrowanego dziewi­ctwa, będącego w istocie powo­łaniem bardzo wyraźnie płcio­wym, ukierunkowanym na duchowe rodzenie.

Kiedy stawia się pracę ponad rozrodczością, Boży obraz odciśnięty na rodzaju ludzkim ulega zatarciu - zarówno w jednostkach, jak i zbiorowo­ści. U kobiet następuje psy­chiczna dezintegracja, która szybko czyni je duchowo i fizycznie niezdolnymi do prawdziwego macierzyństwa oraz odpowiedzialności. W tej sytuacji dzieci są męczennika­mi. To one dają świadectwo, które już teraz wydaje wyrok na ten świat.

Z pewnością to nie praca kobiet niszczy społeczeństwo. Przyznaję też, że jest wiele kobiet nie mających powołania do macierzyństwa, dla których praca jest normalną drogą do nadprzyrodzonego spełnienia. Sam Zbawiciel potwierdził Boskie pochodzenie pracy, gdy powiedział: "Mój Ojciec działa aż dotąd i ja działam" (J 5, 17), jednak ta praca ze strony Boga wykonywana jest ad extra – na zewnątrz. Ad intra, w wewnętrz­nym, "rodzinnym" życiu Boga w Trójcy Przenajświętszej odby­wa się jedynie wzniosłe rodze­nie Osób. "Czyż ja, który czynię, że inni rodzą, rodzić nie będę? ­ mówi Pan. Czy ja, który innym daję rodzenie, niepłodnym będę? - mówi Pan, Bóg twój" (Iz 99, 9). Ten, kto - fizycznie czy duchowo - nie naśladuje Boga w tym najistotniejszym akcie Bóstwa, nie może aspiro­wać do tego, by być doskona­łym jak On.

W obecnej sytuacji miliony matek nie są w stanie rozwijać talentów bez równoczesnego zaniedbywania swej podstawo­wej funkcji istoty ludzkiej. To godne ubolewania, ale tak jest. Kobiety posiadające talenty opiekuńcze poszukują realizacji w szpitalach, obdarzone talen­tami nauczycielskimi w szkołach; prawnymi i admi­nistracyjnymi - w sądach i biurach; handlowymi ­ w supermarketach; naukowymi - w laboratoriach. Choć tech­nologia stwarza coraz większe możliwości, wciąż nie nastąpił moment, w którym matki mogłyby służyć światu w zaci­szu swych domów. Co więc należy tymczasem czynić?

Jedynym wyjściem jest męczeństwo. Nikt tego nie lubi. Czy krwawe, czy bez­krwawe, oznacza przyjmowa­nie bolesnych, lecz moralnie akceptowalnych wyborów, mających przywrócić kosmicz­ny ład ustanowiony przez Boga. Poza sytuacjami, gdy sam Bóg stawia ją w sytuacji wyma­gającej podjęcia pracy, chrześ­cijańska matka musi po prostu poświęcić swą karierę ­moralnie mniej znaczącą – dla większego dobra, jakim jest macierzyństwo. Trynitarna struktura społeczeństwa zależy od jej świadectwa.

"Zaprawdę, powiadam wam, wy będziecie płakać, a cały świat będzie się weselił, lecz płacz wasz w radość się obróci" a 17,20). Stanie się tak, ponie­waż będziecie zakorzenieni w prawdzie, którą jest sam Bóg.

Historia chińskiej wioski pokazuje, co dzieje się na płasz­czyźnie rodzinnej i politycznej, gdy matka zostaje oderwana od swego domu. To, co dokonuje się na płaszczyźnie duchowej i nadprzyrodzonej w chrześci­jańskim domu, jest jednak o wiele poważniejsze. Ponieważ matka reprezentuje w ludzkiej trójcy - jeśli można tak powie­dzieć - osobę Ducha Świętego, jest ona zasadą immanencji i jedności, osobą, poprzez którą powinno być przekazywane zarówno życie fizyczne, jak i duchowe. W niej i przez nią aktywność rodziny jest spajana i pomnażana.

Jej osobista obecność jest wyrazem Bożej obecności w domu, na podobieństwo obecności Ducha Świętego mieszkającego w świętym człowieczeństwie Zbawiciela oraz miejsca Niepokalanej w Koście­le. Jej nieobecność redukuje dom do poziomu budynku, miejsca spotkań, zamiast małe­go Kościoła, jakim być powi­nien. Pusty dom, puste łono ­to sanktuaria obrabowane z "rzeczywistej obecności". "Uczyńcie sobie mieszkanie we Mnie, jak i Ja uczyniłem je w was" - nalega Syn Boży.

Tak często słyszy się pracują­ce matki mówiące: "Moja rodzina nie ponosi szkody z powodu mojej pracy. Przyno­szę dodatkowe pieniądze, lepiej się czuję, a poza tym moje godziny pracy są tak dopasowa­ne, że zwykle jestem już w domu, gdy dzieci wracają ze szkoły". Jakież to płytkie poj­mowanie macierzyństwa! Ich dzieci powracają codziennie do domów pozbawionych obecno­ści Bożej przez cały czas, gdy są poza nimi. W co zamienia się taki dom? Prowadzić dom – to opiekować się sanktuarium. Boża obecność musi tam być podtrzymywana "bez ustanku" - poprzez modlitwę, naukę i pracę.

Matki, które pracują poza domem, nie mogą wiedzieć, co się w nim naprawdę dzieje. Czego mogą nauczyć swe dzie­ci? Kto modli się za rodzinę podczas dnia? Kto będzie uspo­kajać burze, które świat wznie­ca w sercach jej członków? W pewien sposób matka zaczy­na być najbardziej wyalienowa­nym i zagubionym członkiem rodziny, a jednak to ona jest jej ostatnią nadzieją.

Nie znaczy to, że cała wina leży po jej stronie. O tych, któ­re mają zdrowych mężów, ale utrzymują, że potrzeba im dodatkowych dochodów, nie warto nawet wspominać. Zapo­mniały o fundamentach chrześ­cijańskiej ekonomii: "Starajcie się naprzód o królestwo Boże i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam doda­ne. Nie troszczcie się więc zbyt­nio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy" (Mt 6, 33-34). A może po prostu nie wiedzą, że ubó­stwo jest cnotą.

Gdy matki opuszczają dom, wszyscy się rozpierzchają. Wie­le kobiet pozostaje w domach fizycznie, nie przebywa w nich jednak duchowo. Inne, nie wykonujące płatnej pracy, rów­nież mogą być duchowo nie­obecne, do tego stopnia są pochłonięte dodatkowymi zaję­ciami. Z drugiej strony matki, które pozostają w domach, podobnie jak Duch Święty pozostaje w Trójcy Przenaj­świętszej, mogą być "posłane" do świata tak, jak On jest posła­ny - będzie to jednak misja prawdziwie duchowa. (...)

Również misja, jaką pełni Matka Boża względem ludu Bożego, została Jej powierzona jedynie ze względu na misję Jej Syna. "Bądź pozdrowiona, peł­na łaski, Pan z tobą". Gdyby Ona sama czy ktokolwiek inny chciał działać poza Mistycznym Ciałem Chrystusa, zostałaby pozbawiona Bożej obecności. To właśnie wierność matczyne­mu powołaniu uczyniła Ją Kró­lową męczenników. Gdyby usi­łowała zachować swe życie, jak to czyni tak wiele Jej córek, przez pogoń za karierą, która ma znaczenie jedynie dla nich lub dla świata, utraciłaby nie tylko swe własne życie, ale i nasze.

Chrześcijańska matka, która lekceważy Jej święty przykład, nie pracuje dla swego odkupie­nia. W pewnym momencie jej oczy, podobnie jak oczy Ewy, otworzą się na nieuchronny upadek rodzaju ludzkiego.

 

Tłumaczył z języka angielskiego Tomasz Maszczyk.