Koniec czwartej władzy
Wpisał: Muldi   
15.11.2011.

Koniec czwartej władzy

...Władza bezbłędnie wykorzystała zawsze skuteczną procedurę wrogiego przejęcia cudzymi rękami i z minimalną pomocą użytecznego biznesmena założyła „Rzeczpospolitej” zmyślną pętlę na nogi i szyję: poruszy głową, drętwieją jej nogi; prostuje nogi, dławi się i traci dopływ krwi do głowy.

Czwartą władzą nazwali samych siebie dziennikarze.

Doszli do wniosku, że mają tak silne wpływy w świecie i poszczególnych krajach, że w rzeczywistości to oni decydują o wszelkich wydarzeniach, od poczęcia do śmierci obywatela, od jednych wyborów do drugich w państwie.

Klasa polityczna, uważają, a nawet całe społeczeństwa są poddane ich dyktatowi, to znaczy władzy, która wystaje ponad ustawodawstwo, wykonawstwo i sądownictwo. Tak może rzeczywiście się wydawać, bo istotnie bywają okresy, kiedy poszczególni dziennikarze, używający mediów, w których pracują, jako narzędzi oddziaływania, funkcjonują niczym szare eminencje, kształtujące umysły wyborców i urzędników zza węgła, przez podpowiadanie rozwiązań, interpretowanie pojęć i antycypowanie faktów za pomocą z pozoru niewinnych, ale preparowanych informacji, zmanipulowanych twierdzeń i natłoku newsów od czasu do czasu maskujących te istotne teksty, które mają dotrzeć do zdezorientowanego i ogłupionego odbiorcy powszechnego. Przypomnijmy słynny tekst Adama Michnika "Wasz prezydent, nasz premier", wyprzedzający powołanie pierwszego rządu po wyborach 4 czerwca 1989 r. (Gazeta Wyborcza nr 40, 03.07.1989, str. 1). Michnikowi się wydaje, że to trwa nadal. Ale się myli.

Oto co pisał w 1986 r. Józef Maria Bocheński:

Cytat:

DZIENNIKARZ. Dziennikarstwo jest zawodem ludzi wyspecjalizowanych w tak zwanych środkach masowego przekazu, a więc w dziennikach, periodykach, telewizji, radiu itp. jak sama nazwa wskazuje, zadaniem środków masowego przekazu jest przekazywanie masom informacji. Stąd dziennikarz jest sprawozdawcą i niczym innym. Jest specjalistą w zbieraniu, przedstawianiu i podawaniu innym informacji. Jak długo pozostaje w tej dziedzinie, jego praca jest pożyteczna i nie można mu niczego zarzucić. Ale w ciągu ostatniego wieku dziennikarze przywłaszczyli sobie inną funkcję, a mianowicie występują w roli nauczycieli, kaznodziejów moralności. Nie tylko informują czytelników i słuchaczy o tym, co się stało, ale wydaje się im, że mają prawo pouczać ich, co powinni myśleć i czynić. A że ich poglądy są rozpowszechniane masowo, dziennikarze zajmują uprzywilejowane stanowisko, mają niekiedy istny monopol na pouczanie ludzi, co jest dobre, a co niedobre.

Wiara, że tak ma być, że dziennikarz ma prawo tak się zachowywać, że należy mu wierzyć, gdy nas poucza, jest jednym z typowych zabobonów współczesnych. Bo jeśli chodzi o pouczanie nas, dziennikarz nie ma żadnego autorytetu. Nie jest, jako taki, ani specjalistą w żadnej nauce, ani autorytetem moralnym, ani przywódcą politycznym. Jest po prostu dobrym obserwatorem i umie pisać, względnie mówić. Co gorzej, sam zawód dziennikarza jest dla niego samego o tyle niebezpieczny, że musi pisać o najróżniejszych rzeczach, o których zwykle niewiele wie, a w każdym razie nie posiada głębszej wiedzy. Dziennikarz jest więc niemal z konieczności dyletantem. Uważać go za autorytet, pozwalać mu pouczać innych ludzi, jak to się obecnie stale czyni, jest zabobonem.

Kiedy szukamy przyczyny szerzenia się tego zabobonu, wypada przyznać ze wstydem, że nie ma chyba innej, niż dziecinne wierzenie, że wszystko co drukowane jest prawdziwe - a zwłaszcza jeśli jest drukowane pięknymi słowami.

(Józef Maria Bocheński, Sto zabobonów. Krótki filozoficzny słownik zabobonów, reprint: wyd. Antyk 2008, www.antyk.org.pl)

Zaczyna się coś sypać. Od 2005 roku, kiedy Donald Tusk kategorycznie odmówił utworzenia koalicji Platformy (co za ironiczny przymiotnik!) Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością, dziennikarstwo polskie stopniowo, ale szybko konsolidowało się w bezwzględnej walce z PiS i w bezkrytycznym popieraniu PO. Tylko nieliczne media nie poddały się dyktatowi dziennikarskiego ogółu i nadal starały się kontrolować rząd, sądownictwo, prezydenturę.

Większość całkowicie tej kontroli zaniechała, nie przeczuwając, że wpada w zastawioną przez samą siebie pułapkę, że wchodzi w ślepy zaułek, z którego nie ma odwrotu, bo brama z tyłu się zamyka. Dziennikarze takich mediów kontrolują teraz tylko siebie - nawzajem, tropią każdego, kto się wyłamuje, i niepokornych wyrzucają poza nawias. Ten mechanizm działa już automatycznie, stał się bezwzględnie nieludzki, a z tego rodzaju automatami tak już jest, że mają cybernetykę własną, mielą na ślepo. Jest w tym systemie koło zamachowe, którego już nie sposób zatrzymać.

Władzy zostało do dokończenia tej roboty niewiele. Nie musiała się wysilać, dziennikarze zrobili to za nią samodzielnie. Trzeba było jeszcze tylko troszkę ten system "domknąć", aby już żadna wroga mysz mściwemu kotu się nie wymykała. Ostatecznym aktem stało się zawładnięcie Rzeczpospolitą, bastionem pewnej niewielkiej, ale jednak niezależności. Samowola bezczelnego dziennika minęła jak sen złoty. Władza bezbłędnie wykorzystała zawsze skuteczną procedurę wrogiego przejęcia cudzymi rękami i z minimalną pomocą użytecznego biznesmena założyła Rzeczpospolitej zmyślną pętlę na nogi i szyję: poruszy głową, drętwieją jej nogi; prostuje nogi, dławi się i traci dopływ krwi do głowy. Na razie dziennikarze Rzepy starają się zbyt ostentacyjnie nie wierzgać przeciw ościeniowi. Wolno im tylko trochę mniej, niż do tej pory, ale codziennie tej wolności ubywa. I tak powstał nowy typ równoważni, jeszcze w fizyce ani sporcie nieznany. Codziennie dokonuje się tam jakaś niezauważalna zmiana, ale takie zmiany się sumują i coś się wreszcie przechyli.

Pułapkę zastawioną na samą siebie najbardziej jednak odczuwa Gazeta Wyborcza. Nie potrafi wydobyć się z matni, komentuje świat coraz sprzeczniej i zamiast filozoficznie z sensem, coraz bardziej szczegółowo i ku dołowi. Jej dawne wielkie pryncypia okazały się własnością Platformy. Gazeta przestała mieć wpływ na cokolwiek. Może co najwyżej czepiać się pojedynczych ludzi, gmerać w zdarzonkach i fakcikach. Serwis gazeta.pl przybiera formy ginekologiczne.

Wpływy ma tylko Tusk i Gazecie nie zostało nic innego, jak ochoczo go w tym wspierać. Jest już tylko narzędziem. Zapomniała, czym naprawdę jest dziennikarstwo, a marzenie o czwartej władzy prysło. W podobnej sytuacji znaleźli się wszyscy Pacewicze, Żakowscy, Stasińscy, Kuczyńscy, Sadurscy, Wołki, Olejniki, którzy mielą bezargumentowe obelgi, a przeprowadzając wywiady, nie dopuszczają rozmówców do głosu. Za nimi podąża czambuł ociemniałych sprawozdawców z Marszu Niepodległości i im podobnych. Idą jak za fletem czarodziejskim, aż jakiś wielki szczur ich pożre.

Michnikowi nie pozostaje nic innego, jak dostrzec tożsamość swego dawnego planu i obecnego planu Tuska, i wspólnie doprowadzić do ujednolicenia polskiego społeczeństwa za pomocą klasycznego równania w dół, osłabiania edukacji, likwidowania historii, tępienia wszelkich wartości, uniemożliwiania reakcji na zło, przestawiania ludzkiego myślenia i odczuwania na tępą radość z sobotniego grilla. W tej sytuacji jedyne, co Gazecie, Polityce, Wprost, telewizjom, rozgłośniom radiowym pozostało, to jeszcze bardziej podporządkować się Donaldowi. Innego wyjścia nie ma, kończy się czwarta władza, niechybnie.