TEORIA WYSP (i praktyka...)
Wpisał: Sigma   
21.11.2011.

TEORIA WYSP (i praktyka...)

Sigma http://niezalezna.pl/19256-teoria-wysp

 

Ucieczka do wolności” Izy Brodackiej Falzmann wywołała spory oddźwięk wskazujący na niewątpliwy fakt zaistnienia identycznego zespołu objawów („Nie jestem w stanie słuchać dziennika. Nie jestem w stanie czytać prasy. Dojrzałam do ucieczki.”) u sporej liczby czytelników tego znakomitego bloga. Między innymi u mnie.

Jako remedium na ten stan można podać opisywaną przez prof. Raszewskiego jego Teorię Wysp. Zalecała ona w przypadkach, gdy społeczeństwo oszaleje, ratowanie duszy poprzez separowanie się od ogółu, „póki się da, wespół z innymi ludźmi zdrowego rozsądku”. „Czy można w takich sytuacjach ratować te wartości, które może pielęgnować tylko zbiorowość? Moja odpowiedź: można, póki możliwe jest istnienie zbiorowości ratunkowej. (...) Z moich doświadczeń wynika, że zbiorowość ratunkowa może być maleńka, np. kilkuosobowa, i mimo to twórcza. Ale musi być absolutnie wolna. (...) Chodzi mi o wolność umysłu, przede wszystkim. Żadnych uprzedzeń. Żadnej mody intelektualnej. Tak-jakby-się-w-ogóle-nic-nie-zdarzyło. Wolno rozważać naturę potopu. Nie wolno przyjmować do wiadomości, że jest dokoła” (Zbigniew Raszewski, „Listy”).
Małgorzata Musierowicz, do której te listy były kierowane, stworzyła już taką wyspę w postaci Księgi Gości na jej autorskiej stronie. Musi to być urocze, ciepłe miejsce, bo jest to ulubione schronienie córki.

Ilekroć czytam wspomnienia sprzed wojny, największy żal budzi we mnie to, że zniknęły wspaniałe, żywe dwory i dworki wiejskie – te rajskie wyspy sensu stricte, dokąd zjeżdżało się na lato, gdzie życie płynęło wolno, sensownie i zgodnie z Bożym porządkiem. Gdzie dożywali swych dni starzy rezydenci, gdzie dzieci mogły się wyszaleć. Dwory, które były samowystarczalne, które musiały tylko czasem kupić zapas soli, czy igieł. Ducha tych wysp oddają „I w sto koni nie dogoni” Porazińskiej, „Galopem na przełaj” Ginter, „Pan Tadeusz” Mickiewicza, „Szatan z siódmej klasy” Makuszyńskiego, czy „Pożoga” Kossak-Szczuckiej.

Nie do odtworzenia przez współczesnych właścicieli dworków, bo nie ten duch przenika nuworyszy. Tamten duch został bezpowrotnie zamordowany.

Chociaż nie całkiem bezpowrotnie. Duch przetrwał. Tylko własność tych majątków przeszła w ręce okupantów, którzy już się postarali, żeby kamień na kamieniu nie postał. Bo to były mateczniki polskości. Natomiast właściciele, o ile przeżyli, niewiele się zmienili. Tylko rozproszyło ich po całym świecie. Ale tam, gdzie są, są domy. Prawdziwe. Domy będące ostoją polskości i bezpieczeństwa. Gdzie spokojnie może rozwijać się nasza najmniejsza ojczyzna – rodzina. Gdzie ściany są wytapetowane dobrymi książkami. Dokąd chce się wracać. Gdzie trwa „łagodne istnienie, w którym byt i historia nie ranią człowieka” (. Alina Witkowska, „Mickiewicz. Słowo i czyn”)
Gdzie są psy, koty, dzieci. Ptaki śpiewające. Ogrody, lasy i góry. Strumyki, jeziora, mokradła i morza. Nawet Herbert w „Przesłaniu Pana Cogito” nakazuje, żeby o nich nie zapominać:


(...)strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba.(...)



Bo kiedy niszczą nam naszą wolność, musimy ją wciąż na nowo tworzyć w sobie i wokół siebie.

Bo z wolnością jest tak, jak mówił błogosławiony Jan Paweł II:
Wolności nie można tylko posiadać, nie można jej zużywać. Trzeba ją stale zdobywać i tworzyć przez prawdę.