Ucieczka do wolności Iza Brodacka Wspominałam już o tym, że kilka lat temu spędziłam nad Jeziorakiem najpiękniejszego Sylwestra w życiu. 30 grudnia przyjechaliśmy z Warszawy do Iławy pociągiem. Znajomy zawiózł nas samochodem do Matyt, skąd przeszliśmy po lodzie na Wyspę Orzechową ( my nazywamy ją Zimową, ze względu na zimowe biwaki). Przenocowaliśmy w namiocie i rano poszliśmy środkiem jeziora do zatoki Widłągi. W skład wyprawy wchodziła wybitna kiedyś alpinistka Stefania, młody, 25 letni alpinista Mikołaj i ja - (nazwijmy to) turystka kwalifikowana. Był też z nami Misiu - pies Steni, przybłęda z odgryzionym w połowie ogonem. Sam marsz po lodzie wprawił mnie w ekstazę. Prószył drobny śnieżek, lód groźnie poskrzypywał, po jeziorze łazili wędkarze w waciakach i walonkach. Jakbym znalazła się nagle w centrum obrazu Bruegela „Zimowy pejzaż z pułapką na ptaki” ( przepraszam za banalne skojarzenia). Zainstalowaliśmy się w namiocie przy ognisku palonym traperską metodą między dwiema kłodami. To zdumiewające, że w dość spartańskich warunkach życie toczy się normalnym trybem. Ja nie zrezygnowałam z porannej kawy z mlekiem. Stenia przed Sylwestrem umyła głowę w przerębli. Wieczór sylwestrowy uczciliśmy wyśmienitym francuskim winem pitym z metalowych kubków. Prawdziwie dekadenckie przeżycie. Nad jeziorem pojawiały się fajerwerki, widać, że nie tylko my wybraliśmy zamiast sali balowej plener. Było nam tak dobrze, że zamiast jednej nocy spędziliśmy w zatoce szaść dni. Mikołaj dostał anginy pomimo, że ofiarnie grzałyśmy go z dwóch stron, a pies spał mu na nogach. Marudził, że specyficzny zapaszek psa przeszkadza mu we śnie. Ci młodzi jednak do niczego się nie nadają. W tym roku wybieramy się na podobnego Sylwestra tylko we dwie. Wiem dobrze, że nawet pisanie o tym to ucieczka. Ucieczka do wolności. Pamiętam, że kiedyś w lecie, za czasów głębokiej komuny mieszkałam przez tydzień w kolebie, w Dolinie Piarżystej w Tatrach. Ponieważ było ciepło spałam na ogromnym kamieniu będącym dachem koleby. Gwiazdy były tak nachalne, że nie dawały zasnąć. Długo przed świtem niebo różowiało. Nigdy nie doświadczyłam takiego poczucia wolności jak wtedy. Jak różne są symbole wolności. Dla wielu jest to zielona, tępawa twarz Statue of Liberty. Dla Tyrmanda były to buty na słoninie i bikiniarskie skarpetki w prążek. Dla pana Piotra krawaty firmy Hermes. Ja nie ironizuję. Doskonale to rozumiem. Kiedy uczyłam w czasach komuny w szkole, czytałam na przerwach kryminały po angielsku. Nie po to żeby komuś imponować. Była to szkoła czerwonej burżuazji i pierwszy lepszy uczeń znał każdy język obcy sto razy lepiej niż ja. Po to żeby nie słuchać partyjnego dyrektora. Po to żeby się odciąć od ogarniającej mnie zewsząd ohydnej, płaskiej głupoty. I przy każdej okazji urywałam się w Tatry. Teraz jestem w takim samym nastroju. Nie jestem w stanie słuchać dziennika. Nie jestem w stanie czytać prasy. Dojrzałam do ucieczki.
|