Detektory "złej energii" | |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
22.11.2012. | |
Detektory "złej energii"
22 listopada 2012 http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/15802,detektory-zlej-energii.html
Jeśli w samolotach przewożących najważniejsze osoby w państwie wykrywane są substancje wysokoenergetyczne, to czy taka maszyna może być uznana za bezpieczną? - pytają wojskowi piloci. - Niejeden raz samolot, którym lecieliśmy, przechodził kontrole pirotechniczne, ale nie przypominam sobie, by urządzenia sygnalizowały obecność materiałów wybuchowych czy im podobnych. Dopuszczam taką możliwość w samolotach, w których transportuje się broń, przewozi żołnierzy, niebezpieczne ładunki, choć są one odpowiednio zapakowane i zabezpieczone, ale w samolotach wożących pasażerów? To zadziwiające - mówi doświadczony pilot lotnictwa transportowego w randze majora. W jego ocenie, informacje prokuratury wojskowej twierdzącej, że elementy bliźniaczego do rozbitego Tu-154M, stacjonującego w Mińsku Mazowieckim, dawały pozytywne sygnały w trakcie badań pirotechnicznych, są zaskakujące. - Skąd w takim samolocie jakieś tło, na które reagują detektory pirotechników? Jeśli to norma, to jak dotąd sprawdzane były samoloty VIP-ów? Czy bagatelizowano tego rodzaju sygnały? - pyta pilot. Jego zdaniem, jeśli rzeczywiście pewne materiały znajdujące się w kokpicie czy salonce powodują reakcję urządzeń, to z uwagi na bezpieczeństwo należało je zastąpić innymi materiałami, które nie wywołują fałszywych alarmów. - Mówimy o bezpieczeństwie VIP-ów. Jeśli więc urządzenia coś wskazywały, to należało to sprawdzić, dojść do tego elementu, który powodował alarm, i upewnić się, że nie jest to np. ładunek wybuchowy - dodaje nasz rozmówca. Spektrometr w embraerzeW ocenie pilotów byłego 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, sytuacja opisywana przez prokuratorów wojskowych wskazuje też na potrzebę sprawdzenia statków powietrznych obecnie wykorzystywanych przez najważniejsze osoby w państwie, czyli śmigłowców oraz czarterowanych embraerów. - Jeśli mamy poważnie traktować bezpieczeństwo VIP-ów, to należałoby wykonać takie badania i w przypadku reakcji urządzeń wyeliminować z samolotów podejrzane materiały. Bo jeśli - mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie - w przyszłości przydarzyłoby się jakieś nieszczęście na tych maszynach, to będziemy mówić o zaniedbaniach służb. Wyciągajmy wnioski, zanim coś się stanie - wskazuje pilot. W ocenie specjalistów, wskazania detektorów mogą zwodzić, ale czy można wykluczyć, że w przypadku alarmu uznanego za fałszywy pod tapicerką czy pod pokładem faktycznie nie ma niebezpiecznych ładunków? - Moim zdaniem, błędem było to, że w czasie remontów samolotów Tu-154M w Samarze nie było odpowiedniego zabezpieczenia maszyny. Są przecież takie elementy skrzydła, statecznika, do których dostęp jest możliwy tylko w czasie poważnego serwisu. A wystarczy mikro-ładunek umieszczony w newralgicznym punkcie samolotu, chociażby w układzie cięgieł służących do sterowania maszyną, by taką maszynę unicestwić. Takiego ładunku nie da się wykryć w stosunkowo pobieżnych kontrolach wykonywanych przez pirotechników przed lotem - tłumaczy nasz rozmówca, który konsultował się w tej sprawie z innymi znawcami tematu. Hamowanie śledztwaProfesjonaliści nie mają wątpliwości, że przekaz prokuratury w kwestii domniemanej obecności na wraku Tu-154M śladów materiałów wybuchowych jest jak do tej pory zaciemnianiem rzeczywistych wyników badań grupy pirotechników. - Niestety od chwili katastrofy widoczne są dwa obozy. Jeden dąży do tego, by śledztwo szło do przodu, by wyjaśnić sprawę, a drugi działa jak hamulec. To mydlenie ludziom oczu, tendencyjne wystąpienia pseudo-ekspertów w mediach czy publikacje nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością - mówi żołnierz. Przeprowadzone przez ekspertów prokuratury wojskowej badania pirotechniczne na bliźniaczym Tu-154M zostały zrealizowane 7 i 12 listopada. Do tego celu wykorzystano urządzenia przeznaczone do przesiewowego badania pod kątem obecności związków chemicznych mogących stanowić materiały wysokoenergetyczne, w tym materiały wybuchowe. Badaniom zostały poddane m.in. fotele załogi, pasy foteli załogi, pasy foteli pasażerów czy salonka. Stwierdzono, że w niektórych miejscach samolotu urządzenia reagowały w analogiczny sposób jak w Smoleńsku, podając sygnały mogące wskazywać na obecność materiałów wysokoenergetycznych, w tym wybuchowych. Równocześnie prokuratura zastrzegła, że wyniki eksperymentu nie mogą być podstawą do wydania kategorycznej opinii o obecności materiałów wybuchowych lub wybuchu. Zebrany materiał posłuży bowiem do dalszych badań laboratoryjnych i na jego podstawie opracowana zostanie końcowa opinia biegłych. Marcin Austyn |