Kto wyłączył radiostacje ratunkowe
Wpisał: niezalezna   
23.11.2012.

Kto wyłączył radiostacje ratunkowe

 

http://niezalezna.pl/35088-smolensk-kto-wylaczyl-radiostacje-ratunkowe

 

Miesiąc przed katastrofą w Tu-154 wyłączono radiostacje ratunkowe, stałą i przenośną, które w chwili katastrofy wysyłają sygnał odbierany przez stacje ratownicze na całym świecie. – Jeśli w Tu-154 miała miejsce eksplozja, uaktywniłaby ten sygnał, a moment jego wysłania, odnotowany w wielu krajach, odzwierciedlałby faktyczny czas katastrofy – mówi „Gazecie Polskiej” specjalista ratownictwa lotniczego.

– Gospodarzami całego światowego systemu ratunkowego lotniczego i morskiego są trzy kraje: USA, Rosja i Francja. Jeśli w polskim Tu-154 byłaby aktywna radiostacja ratunkowa, czyli inaczej boja lokalizująca, wówczas państwa, które odebrały sygnał tej boi, znałyby czas wypadku co do sekundy. [I miejsce... MD] Sygnał polskiego samolotu w momencie katastrofy odebrałyby wówczas m.in. Rosja, Białoruś, Estonia, Litwa, Finlandia, oczywiście Polska, ale także inne państwa położone daleko od Smoleńska. W Polsce centrum ratownictwa, które odebrałoby ten sygnał, znajduje się w Gdyni – dodaje nasz ekspert.

Jak tłumaczy, sygnał emitowany przez boję ratunkową (czyli lokalizator) zawiera dane identyfikujące statek powietrzny i określa jego położenie według GPS. Drogą satelitarną trafia on do jednostek ratownictwa.

Boje posiada każdy samolot, nie tylko wykonujący loty HEAD, jak Tu-154M 101. Są niezbędnym wyposażeniem wszystkich samolotów, zarówno cywilnych, jak i wojskowych. Kiedy samolot uderzy w wodę lub ziemię albo nastąpi w nim na przykład wybuch, boja ratunkowa automatycznie włącza sygnał nadawczy.

Zamiast naprawić lokalizatory – wyłączono je


W Tu-154, jak napisała w swoim raporcie komisja Millera, radiostacje zostały wyłączone, bo… zakłócały pracę innych urządzeń. Chodzi o dwie radiostacje, zamontowane podczas remontu w Rosji w 2009 r.: przenośną ARM – 406 AC 1 oraz ARM – 406P, zamontowaną na stałe w samolocie. Jak napisała komisja: „Zabudowana radiostacja awaryjno-ratownicza była wyłączona z powodu zakłóceń, jakie wprowadzała do pracy innych urządzeń pokładowych. Decyzję taką podjął Szef Sekcji Techniki Lotniczej 36 SPLT. Decyzję o wyłączeniu ELT [ELT to skrót od nazwy lokalizatora lotniczego – Emergency Locator Transmitter – przyp. red.] podjęto po stwierdzeniu zakłócania przez tę radiostację pracy odbiorników GPS1 i GPS2 w systemie UNS-1D podczas lotu z Krakowa do Warszawy w dniu 28.02.2010 r.” – stwierdziła komisja.

 

Pilot Grzegorz Pietruczuk też zeznał w tej sprawie w prokuraturze, że po remoncie w Samarze, dokładnie podczas ww. lotu z Krakowa na Okęcie, stwierdzono w Tu-154 przerwy we wskazaniach odbiorników satelitarnych GPS-1 i GPS-2. Zdaniem Pietruczuka – powodem tych przerw mogła być praca radiostacji ratowniczych ARM, zamontowanych przez Rosjan podczas prac remontowych w Samarze. Według naszych informatorów, Pietruczuk powiedział, że „zakłócenie pracy GPS-1 i GPS-2 mogą mieć bardzo duże znaczenie w nawigowaniu przy podejściu do lądowania”.

– To bardzo poważna sprawa. W takim przypadku przed ponownym dopuszczeniem samolotu do użytku powinny zostać przeprowadzone badania zgodności elektromagnetycznej, które wykazałyby, czy zamontowane w Samarze radiostacje ratownicze faktycznie zakłócały działanie GPS-1 i GPS-2. Nie wyobrażam sobie, by takich badań nie wykonano skomentował to Krzysztof Zalewski, redaktor branżowego miesięcznika „Lotnictwo”.

Naprawienie radiostacji trwa pół godziny

Nasz ekspert od ratownictwa lotniczego wyjaśnia, na czym powinny polegać takie badania.

– Sprawdzenie, czy radiostacja ratownicza zakłóca działanie pokładowego GPS, trwa około pół godziny. Samolot, co do którego istnieje podejrzenie takiej usterki, kieruje się na tzw. płytę kompensacyjną, czyli specjalnie wydzielone miejsce na lotnisku do kalibrowania przyrządów nawigacyjnych. Na warszawskim lotnisku Okęcie są dwa takie miejsca. Te wydzielone place są oddalone od miejsc, w których znajdują się inne samoloty, obiekty i anteny, mogące zakłócić przebieg kalibracji – wyjaśnia nasz ekspert. – W Warszawie na Okęciu przeprowadza się zazwyczaj około dwóch takich kalibracji w miesiącu. Dlaczego nie zrobiono tego w przypadku maszyny rządu RP, którą prezydent i elita państwa wybierali się w zagraniczną delegację?

– To tak jakby np. w spadochronie pilota samolotu turystycznego przed startem stwierdzono zepsutą sprzączkę i zamiast ją wymienić lub naprawić, usunięto cały spadochron, pozbawiając pilota szansy uratowania życia w razie katastrofy – mówi nasz specjalista. – Ktoś tego w przypadku Tu-154M 101 zaniechał. Dlaczego? Przecież to elementarz – dodaje.

Co innego w raporcie, co innego w załączniku

Do końca jednak nie wiadomo, czy to rzeczywiście wyłączenie lokalizatora z powodu zakłócania przez niego GPS, o czym pisze w raporcie komisja Millera, było powodem, że sygnał ratunkowy nie został z Tu-154M 101 wyemitowany.

Jak zauważył w swoim wpisie bloger Martynka, w załączniku nr 5 do ww. raportu Komisji Millera w punkcie „Opis uszkodzeń samolotu”, na stronie 24 eksperci napisali, że urządzenia te nie zadziałały, gdyż… zostały uszkodzone w czasie katastrofy. Oto fragment, w którym eksperci to stwierdzają: „Zabudowane podczas ostatniego remontu radiostacje awaryjne typu ARM-406AC1 nr 7523242494 i ARM-406P nr 7524241208 oraz ich systemy antenowe zostały uszkodzone w chwili wypadku w stopniu uniemożliwiającym ich zadziałanie. Radiostacja ARM-406P (uruchamiana automatycznie wyłącznikiem przeciążeniowym) – oberwany przewód antenowy i zasilający, zgnieciona obudowa radiostacji. Radiostacja ARM-406AC1 – niewielkie uszkodzenia obudowy (użycie radiostacji wymaga podłączenia anteny i jej uruchomienia przez obsługę)”.

Jaka jest więc prawda: czy radiostacje nie zadziałały, bo zostały wyłączone, czy z powodu uszkodzeń, których doznały w chwili katastrofy?

Czy Rosjanie manipulowali czasem katastrofy?

W przypadku katastrofy smoleńskiej sygnał lokalizatora nie był potrzebny do odnalezienia wraku, ale jego brak uniemożliwił nam ustalenie bezspornego, bo odebranego w wielu krajach, dokładnego czasu katastrofy.

– Nadajnik boi lokalizującej wydaje po uruchomieniu sygnał, który trwa, w zależności od typu, niespełna minutę i pozwala na wyłączenie go w tym czasie przez człowieka. Chodzi o to, by zapobiec wysłaniu niezamierzonego ratunkowego wołania w świat. Niewyłączony, przechodzi w stan nadawania, wysyłając sygnał alarmowy do satelitów, który przekierowany jest do stacji naziemnych, z których informacja o lokalizacji nadajnika wędruje do centrum operacyjnego. Jedno z takich najbliższych okolicy Smoleńska centrów znajduje się w Moskwie. Ten sygnał to zakodowana informacja o samolocie, który wzywa pomocy. Co ważne, nadajniki ratownicze wysyłają informacje także przy zaniku zasilania z samolotu – mówi nasz ekspert.

Czas wyemitowania sygnału przez boję miałby również przełożenie na czas rozpoczęcia akcji ratowniczej, byłby wymiernym odniesieniem do szybkości działań ratowniczych Rosjan.

Komisja Millera stwierdziła w swoim raporcie, że przebieg akcji ratowniczej znany jest jej tylko z Raportu końcowego MAK. Powołując się na ten raport, komisja pisze, że pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce 17 minut po katastrofie, a siedem zespołów pogotowia ratunkowego dotarło po 29 minutach od wypadku.

Eksperci Millera napisali w raporcie: „Wyłączenie radiostacji nie miało wpływu na prowadzenie akcji poszukiwawczo-ratowniczej w dniu 10.04.2010 r.” Dodali jednak w przypisach, że „w przypadku zaistnienia wypadku tego samolotu w trudno dostępnym terenie lub nad akwenem brak radiostacji ratowniczej automatycznie wysyłającej sygnał pozwalający na jego lokalizację mógłby poważnie utrudnić lub wręcz uniemożliwić prowadzenie akcji poszukiwawczo-ratowniczej”.

– Jeśli katastrofa została spowodowana celowo, czego nie wyklucza przecież polska prokuratura, być może Rosjanie w Samarze zepsuli radiostacje, aby mogli potem manipulować czasem katastrofy. Przecież najpierw przekonywano nas, że tragedia miała miejsce o godz. 8:56 czasu polskiego, potem podano, że jednak wydarzyła się o 8:41. Dziś już nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy sygnał lokalizatora nie wskazałby jeszcze innego czasu mówi nasze źródło.

Całość artykułu w tygodniku „Gazeta Polska”