Tropy prowadzą do Samary? | |
Wpisał: Marcin Austyn | |
25.11.2012. | |
Tropy prowadzą do Samary?
Tu-154M z nieczynną radiostacją awaryjno-ratowniczą nie powinien zostać dopuszczony do lotu HEAD - twierdzą piloci Problemy z radiostacją awaryjno-ratowniczą z pokładu Tu-154M "101" wskazują, że podczas remontu samolotu na terenie Federacji Rosyjskiej mogło dojść do błędu. Chodzi o urządzenie, które w chwili przeciążenia powinno emitować sygnał pozwalający na lokalizację samolotu. Według raportu komisji Jerzego Millera, radiostacja automatyczna została wyłączona po tym, jak 28 lutego 2010 r. stwierdzono, że zakłóca pracę odbiorników GPS1 i GPS2 w systemie UNS-1D. Decyzję taką podjął szef Sekcji Techniki Lotniczej 36. SPLT. Czy usterka została naprawiona? Tego na pewno nie wiadomo, bo komisja pominęła ten szczegół. Jedynie w załączniku technicznym do raportu znajduje się informacja, że "zabudowane podczas ostatniego remontu [w Samarze - red.] radiostacje awaryjne typu ARM-406AC1 nr 7523242494 i ARM-406P nr 7524241208 oraz ich systemy antenowe zostały uszkodzone w chwili wypadku w stopniu uniemożliwiającym ich zadziałanie". Wiadomo też, że sygnał radiostacji awaryjnej nie został odnotowany w chwili katastrofy. W ocenie pilotów, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik", samolot z nieczynną radiostacją awaryjno-ratowniczą nie powinien i nie mógł zostać dopuszczony do lotu HEAD. - Gdyby na pokładzie samolotu były dwa takie urządzenia i jedno byłoby niesprawne, sprawa wyglądałaby inaczej, bo takie sytuacje pod pewnymi warunkami są dopuszczane, ale jeśli odbywa się lot, a jedyna na pokładzie automatyczna radiostacja awaryjno-ratunkowa jest wyłączona, to jest to niedopuszczalne - twierdzą nasi rozmówcy. Zdaniem lotników, nie można bazować wyłącznie na uruchamianej ręcznie radiostacji, która była na pokładzie, bo może dojść do sytuacji, że nikt nie przeżyje katastrofy lub osoby żyjące nie będą na tyle świadome, by uruchomić urządzenie ręcznie. - Bazowanie na ręcznej obsłudze to niedorzeczność. To automatyczne urządzenie, tak jak czarne skrzynki, powinno przetrwać katastrofę właśnie po to, by emitować sygnał umożliwiający zlokalizowanie samolotu. Jeśli podczas katastrofy uszkodzony został przewód zasilający, antenowy radiostacji, to może należałoby wrócić do remontu samolotu i sprawdzić, czy elementy te zostały właściwie zamontowane - ocenia jeden z pilotów. Jak wyjaśnia, na to, że podczas remontu mogło dojść do błędu, może wskazywać fakt, iż radiostacja zakłócała pracę odbiorników GPS. To dziwne, bo radiostacja awaryjna w czasie lotu nie działa, uruchamia ją dopiero włącznik reagujący na przeciążenia. - Skąd więc brały się te zakłócenia od radiostacji? Ona nie mogła emitować sygnału w czasie lotu, bo jest to sygnał ratunkowy. Jest jeszcze jedna kwestia. Skoro były jakieś zakłócenia sygnału GPS, to samolot nie był sprawny i nie mógł latać - podkreśla lotnik. Jak dodaje, decyzja o wyłączeniu radiostacji i ominięcie problemu, a następnie dopuszczenie takiego samolotu do lotu stanowiłyby poważne złamanie procedur. Pozostaje jednak jeszcze kwestia, czy wyłączona z użytku radiostacja została jednak przed lotami z VIP-ami zreperowana i włączona. To jednak i tak nie tłumaczy faktu, że urządzenie w chwili wypadku nie zadziałało właściwie. - Wiemy, że czarna skrzynka nie została zniszczona. Ta radiostacja to urządzenie, które też ma przetrwać wypadek i emitować sygnał. Takie jest jej przeznaczenie. Widać zatem, że gdzieś, być może podczas remontu samolotu, popełniono błąd - ocenia nasz rozmówca. |