Zielona wyspa brunatnieje | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
25.11.2012. | |
Zielona wyspa brunatnieje
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2679 Komentarz • tygodnik „Goniec” (Toronto) • 25 listopada 2012 Nasza zielona wyspa chyba nie jest aż tak zielona, jakby to wynikało z deklaracji rządowych optimistienków. To znaczy - jest zielona, jakże by inaczej - ale czy to z powodu jesieni, czy z czegoś innego - coraz bardziej brunatnieje. Oto komendant główny policji pochwalił się, że 11 listopada policja działała praworządnie i profesjonalnie. Wszystko było w jak najlepszym porządku i jeśli ktoś może być niezadowolony, to tylko „chuligani” i „bandyci”. Pan komendant najwyraźniej jeszcze wstydzi się użyć określenia „warchoły”, jakiego Milicja Obywatelska używała na określenie demonstrantów w roku 1976 w Radomiu i Ursusie. Wstydzi się - a może zapomniał? Tak czy owak - wszystko jeszcze przed nami, bo te samochwalcze deklaracje pana komendanta pokazują, że skończyły się żarty. Do naszej zielonej wyspy zbliża się nieubłaganie fala kryzysu, więc na wszelki wypadek trzeba niesforny naród tubylczy chwycić za twarz, żeby sobie nie pomyślał czegoś złego. A co najgorszego mógłby sobie pomyśleć? Ano na przykład, żeby zlikwidować, a przynajmniej poluzować model kapitalizmu kompradorskiego, zaprojektowany jeszcze w 1989 roku przez generała Kiszczaka z jego konfidenty, w którym tajniacy okupują nasz nieszczęśliwy kraj, kontrolując kluczowe segmenty gospodarki i życia publicznego przy pomocy rozbudowanej do monstrualnych rozmiarów agentury. Ta agentura stanowi nie tylko sprawny instrument okupacji, ale również - trzon „naszej młodej demokracji”, dzięki któremu jest ona przewidywalna i sterowalna. Żarty się skończyły i w obliczu nadchodzącego kryzysu bezpieczniackie watahy najwyraźniej zawiesiły potępieńcze swary. Można się tego domyślić między innymi po tym, że na przykład kolejne afery trumienne nie są już rozdmuchiwane przez niezależne media głównego nurtu - a jeszcze niedawno przecież były. Nieomylny to znak, że bezpieczniackie watahy przedstawiły Umiłowanym Przywódcom, stanowiącym żywą fasadę naszej młodej demokracji, propozycję nie do odrzucenia. Jak zwykle u bezpieczniaków, przedstawiona została ona w formie aluzji, na tyle jednak czytelnej, by zrozumiał nawet najgłupszy. Oto Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w porozumieniu z niezależną prokuraturą zatrzymały wykładowcę akademickiego Brunona K., który „chciał” wysadzić w powietrze Sejm w momencie, gdy będzie się tam znajdował prezydent, premier, Umiłowani Przywódcy i pozostałe sejmujące stany. Zanim to jednak nastąpiło, kabewiacy przez cały rok prowadzili z Brunonem K. subtelną „grę operacyjną”, polegającą na obstawianiu go „pomocnikami” oraz adeptami, których on „szkolił”. Zbyteczne jest chyba dodawać, że ci „pomocnicy” oraz „adepci” byli współpracownikami kabewiaków. Na konferencji z udziałem szefa ABW Krzysztofa Bondaryka, przedstawicieli niezależnej prokuratury oraz Umiłowanych Przywódców z sejmowej komisji do spraw służb specjalnych, kabewiacy pokazali Umiłowanym „niezbite dowody”, zaś niezależna prokuratura zapewniła, że agenci w żadnym wypadku do zamachu Brunona K. „nie podżegali”. Znaczy się - jeśli „chciał”, to z własnej inicjatywy. Skoro tak mówią, to oczywiście nie wypada zaprzeczać, chociaż warto przypomnieć uwagę księcia Gorczakowa, który nie mógł nie znać prowokatorskich metod Ochrany, że nie wierzy wiadomościom nie zdementowanym. I tak dobrze, że przynajmniej ten cały Brunon K. nie był agentem ABW, chociaż - czego to ludzie nie gadają? Tak czy owak, kabewiakom najwyraźniej udało się przyprawić Umiłowanych Przywódców o drżączkę, bo skwapliwie we wszystko uwierzyli. Tę skwapliwość lepiej zrozumiemy, kiedy przypomnimy, że członkostwo sejmowej komisji służb specjalnych wymaga uprzedniego uzyskania certyfikatu dostępu do informacji niejawnych, które w naszym nieszczęśliwym kraju wydawane są właśnie przez ABW. Oprócz tej prostej przyczyny mógł być również inny powód tej skwapliwości. Tym razem szczęśliwie udało się zapobiec zamachowi, ale któż może wiedzieć, co przyniesie przyszłość - zwłaszcza, gdyby jakimś Umiłowanym Przywódcom zaczęło się wydawać, iż mogą się od bezpieczniackich watah uniezależnić? „Banda nie przebacza, kula jest zapłatą” - śpiewało się w starej piosence złodziejskiej. Toteż wśród parlamentarzystów rozgorzała dyskusja, czy by tak nie ogrodzić gmachu Sejmu jakimś murem, albo przynajmniej płotem. Ze swej strony uważam, że jak najbardziej; trzeba by ogrodzić teren Sejmu podwójnym płotem z drutu kolczastego pod napięciem, zaś w „strefie śmierci” między płotami umieścić karabiny maszynowe automatycznie reagujące na najmniejszy ruch - jak na granicy między NRD i RFN. To oczywiście nie zabezpieczyłoby jeszcze Sejmu przed atakiem z powietrza, toteż najlepiej byłoby cały ten kompleks gmachów wkopać głęboko w ziemię, przykryć warstwą gleby i na wierzchu posadzić drzewa. W ten sposób korzyść byłaby podwójna: Umiłowani Przywódcy mogliby delektować się nie tylko bezpieczeństwem, ale i coraz lepszym samopoczuciem, wynikającym z utraty kontaktu z rzeczywistością. Skoro wszyscy nie mogą być szczęśliwi, to niech szczęście spotka przynajmniej niektórych. Ale nie tylko o Umiłowanych Przywódców tu chodziło, a w każdym razie - nie przede wszystkim. Jestem przekonany, że cudownie udaremniony zamach na Sejm pełni taką samą polityczną funkcję, jak podpalenie berlińskiego Reichstagu w 1933 roku, które posłużyło Adolfowi Hitlerowi za pretekst do dekretu „O ochronie narodu i państwa”, za pomocą którego zrobił w Niemczech porządek. Sytuacja powoli do tego dojrzewa, bo w ubiegłym roku prezydent Komorowski wykonał inicjatywę nowelizacji przepisów o stanach nadzwyczajnych w państwie, a niedawno podpisał ustawę ograniczającą swobodę zgromadzeń. „Profesjonalna” akcja policji 11 listopada pokazuje, że wszyscy już wiedzą, o co chodzi, a w tej sytuacji tylko patrzeć, jak razwiedka skłoni Umiłowanych do uchwalenia jakichś „surowych praw”. Na razie jednak korzysta z tych narzędzi, jakie ma pod ręką. Tego samego dnia, gdy kabewiacy wraz z reprezentantami niezależnej prokuratury przekonywali Umiłowanych, a za ich pośrednictwem - opinię publiczną do autentyczności niedoszłego zamachu, Platforma Obywatelska, SLD i Ruch Palikota złożyły wniosek o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. Do wniosku nie przyłączyło się PSL pod nowym prezesem Januszem Piechocińskim i w rezultacie brakuje dwóch głosów, wymaganych do podjęcia przez Sejm uchwały o postawienie przed Trybunałem Stanu na podstawie art. 156 konstytucji, przewidującego większość 3/5 głosów. Jednym z argumentów za wnioskiem jest samobójstwo Barbary Blidy. Kiedy za rządów PiS do pani Blidy wczesnym rankiem zawitała ekipa ABW by ja aresztować, pani Blida musiała sobie pomyśleć, że wszystko wykryte i w łazience się zastrzeliła. Okazało się, że niepotrzebnie, ale ona jeszcze o tym nie wiedziała. Widać zatem wyraźnie, że podstawowym celem wniosku o postawienie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu jest przypomnienie wszystkim Umiłowanym Przywódcom iż konstytuująca III Rzeczpospolitą zasada: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych” - cały czas pozostaje w mocy i każdego, kto ją naruszy, dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej. To przestroga dla szlachty, to znaczy - naszych Umiłowanych, podczas gdy całą resztę nasi okupanci zamierzają zdyscyplinować przy pomocy represjonowania charakterystycznej dla „faszystów”, „ksenofobów”, „antysemitów” i homofobów” „mowy nienawiści”, za którą może być uznane wszystko, co dajmy na to, nie spodoba się bezpieczniakom czy choćby sodomitom. Warto podkreślić, że Brunon K. też działał z pobudek „ekstremistycznych”, „ksenofobicznych” i - jakże by inaczej? - „antysemickich”. Jak zauważył Stanisław Lem, „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. A właśnie mamy do czynienia z bardzo metodycznymi działaniami naszych okupantów, w następstwie których w dyskursie publicznym już wkrótce słychać będzie wyłącznie „świergolenie”, poprawne zarówno politycznie, etnicznie, jak i obyczajowo, niczym na budowie Kanału Białomorskiego. Nic dziwnego; mieszanina czerwieni i zieleni zawsze daje przecież kolor brunatny. Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). |