SERVUS SERVORUM DEI - biskup Pieronek
Wpisał: Rolex   
29.11.2012.

SERVUS SERVORUM DEI - biskup Pieronek

 

Rolex http://hekatonchejres.salon24.pl/463633,servus-servorum-dei   13.11.2012

 

Uważam, że (tym razem ‘że’) kapłani różnych wyznań mają prawo do wypowiadania się na tematy polityczne. Dlatego, że polityka w klasycznym ujęciu to ‘rozumna troska o dobro wspólne’, a pojęcie ‘dobra’ jest również pojęciem i religijnym i teologicznym. Ale również dlatego, że kapłani różnych wyznań są związani z losami narodów, z których bądź się wywodzą, bądź wśród których mieszkają, a ten związek jest szczególnie silny w Polsce, w której kapłani ginęli w obozach koncentracyjnych (jak choćby Ci z młodych kleryków pochodzenia niemieckiego, którzy w poznańskim odmówili podpisania volkslisty, czy Ci, których życie skończyła męczeńska śmierć na ‘nieludzkiej ziemi’, wszędzie tam, gdzie los i wola czekistów zechciały zesłać).

Jako katolik - poglądów kapłanów na tematy inne niż te dotyczące moralności i wiary słucham z uwagą. Poglądy na temat moralności i wiary zazwyczaj przyjmuję na mocy autorytetu epistemicznego, chyba, że są w sposób oczywiście sprzeczne z nauką Kościoła, to jest znajduję się w rzadkiej, przykrej sytuacji spotkania się z oczywistym przykładem heretyka w sutannie.

Osobom niespecjalnie bliskim hierarchii kościelnej muszę wytłumaczyć, że takim, szczególnym kapłanem dla katolika jest biskup, bo jest to osoba duchowna (i urząd) wyposażona w najwyższe święcenia, a więc ciesząca się wśród wiernych najwyższym autorytetem. W zakresie spraw dotyczących moralności i wiary, ale również w zakresie różnych spraw społecznych, choć w tym drugim biskupom nie przysługuje, nazwijmy to, ‘domniemanie mania racji’ :)

Czasami zdarza się, że biskup wypowiada sądy dla jakiejś grupy bądź jednostki kontrowersyjne, to znaczy po pierwsze ważne społecznie, ale nie takie, jakby sobie ta grupa lub jednostka życzyły. Klasyczny przykład takiej sytuacji mieliśmy właśnie dzisiaj, kiedy to ks. biskup Tadeusz Pieronek w ostrych słowach wypowiedział się o tych, którzy twierdzą, że na Polską delegację w dniu 10 kwietnia dokonano zamachu, jak i o tych, którzy dają temu wiarę.

Dla niezależnego publicysty to jak dar niebios (dostarczony ręką uprawnionego szafarza:), bo jest to sytuacja absolutnie wyjątkowa. Jest przecież tak, że walka o prawdę o katastrofie, czyli walka o prawdę w sprawie najważniejszego wydarzenia w powojennej historii Polski, jest w oczywisty sposób związana (została wpisana) w wymiar duchowy narodu i tego się nie da przekreślić. Proszę mnie dobrze zrozumieć; Państwo, którzy wierzycie w wypadek, brzozy i beczki, również poświęciliście część swojej duchowości na zmierzenie się z faktem (i jego konsekwencjami) bycia członkiem najbardziej cywilizacyjnie zapóźnionej nacji na kontynencie (a pewnie nie na jednym), która nie potrafi zapewnić najważniejszym ludziom w państwie bezpieczeństwa, tak jak Serbowie potrafili je zapewnić w czasie bombardowań NATO, Bośniacy w czasie oblężenia Sarajewa, Albańscy rebelianci w trakcie walk z regularnymi oddziałami serbskiej armii, słowem wszędzie tam, gdzie ryzyko poniesienia przypadkowej i gwałtownej śmierci było kikusetkrotnie większe niż w przypadku jednego lotu rzekomo sprawnym, najlepiej wyposażonym i pilotowanym przez najlepszych fachowców jakich mieliśmy, statkiem powietrznym.

O ile nie tysiąckrotnie, bo jeśli Tupolew był przyczyną śmierci (z ładunkami czy bez) dziewięćdziesięciorga sześciorga osób, z których każda była albo kluczowa dla funkcjonowania państwa, albo bardzo istotna z punktu widzenia jego historii lub kultury, to w każdym z przywołanych przypadków na obiekty, w których mogli się właśnie tacy ludzie znajdować, odpowiednio dla państwa, historii lub kultury Serbii, Bośni lub albańskiej mniejszościo -większości w Kosowie bardzo ważni, celowano z tysięcy środków rażenia równie niszczących jak Tupolew, jeśli nie tysiąckrotnie bardziej, gdyby jednak ładunków wybuchowych w Tupolewie nie było.

Nie sposób jednak nie zauważyć, że tak właśnie zagospodarowujące swoją duchowość osoby mają dzisiaj święto, bo było nie było, to już nie ‘kapelan WSI’ czy też jakiś były (lub obecny) TW w sutannie wypowiada się otwarcie po jednej ze stron, ale to biskup Kościoła Katolickiego, którego można lubić lub nie za sprzyjanie ‘Kościołowi zamkniętemu na głucho’ bądź też ‘otwartemu na oścież’, ale zarzucić, Szanowni Państwo, świadomej manipulacji w czyimś interesie, a przy tym sprzecznym z polską racją stanu i z racją Kościoła (bo Kościół jest ufundowany na prawdzie, a nie na kłamstwie) nie można.

Oczywiście, jedno z polskich nieszczęść – zapaść intelektualna, pokłosie zapaści duchowej czasów komunizmu formalnego i post-komunizmu konsumpcyjno-faktycznego, znajdzie tu swoje prostackie rozwiązanie i wytłumaczenie, to znaczy – wicie rozumicie – szantaż służby, Rosja, GRU, skoro ośmiela się przeciw najgorliwszym z praktykujących (ach, jak te czasy się zmieniają!) występować. Chciałoby się łatwo, ale tak łatwo nie jest; do odnajdowania śladów, tropów, interesów, aranżacji i akcji służb trzeba łba i wiedzy, sama gorliwość nie wystarczy – zazwyczaj zresztą w Polsce doby najnowszej Polacy entuzjastycznie wynosili do władzy agentów, wodzeni za nos przez siły, których istnienia nawet się nie domyślają (No czyż tak nie jest? Sięgnijmy pamięcią wstecz w dwudziestolecie!).

Ten numer nie przejdzie, bo zastanawiamy się tutaj nad słowami profesora doktora habilitowanego, adwokata, rektora Papieskiej Akademii Teologicznej (że zacznę od końca ze względu na wrażliwość niekatolików), biskupa tytularnego Cufruty, biskupa (byłego) pomocniczego diecezji sosnowieckiej, byłego zastępcy przewodniczącego, a później przewodniczącego Konferencji Episkopatu, przewodniczącego Komisji Konkordatowej, wreszcie przewodniczącego trybunału pomocniczego ds. Beatyfikacji Jana Pawła II.

Mało?

Nie ma wyjścia, jak nad słowami biskupa Pieronka pochylić się z uwagą, rozebrać logicznie, i postarać się zrozumieć ich sens.

Otóż biskup Pieronek twierdzi, że ‘cała ta legenda o zamachu w Smoleńsku, o morderstwie, jest po prostu śmieszna’. Pierwsza moja wątpliwość jest natury estetycznej, bo jakby się nie przyglądać sprawie 10 kwietnia 2010 roku, jakich hipotez by nie stawiać, to ona śmieszna nie jest, niezależnie od tego, czy była brzoza, beczka, plecy (tam gdzie rura cieńsza, ale odległość od pasażera większa), czy też ładunki wybuchowe, albo jeszcze coś innego.

Ona nie jest śmieszna by tych dziewięćdziesięciorga sześciorga osób pomiędzy nami nie ma, ich ciała ‘pozamieniano na krzyż’ i w przypadku (ja twierdzę) jeszcze nieekshumowanych szczątków nie ma żadnej pewności poprawności identyfikacji, więc jeśli byłoby w tym co śmiesznego, to byłby to bardzo specyficzny rodzaj makabrycznego poczucia humoru, o który biskupa Pieronka absolutnie nie posądzam.

Ja sądzę, że biskup Pieronek, człowiek doskonale wykształcony, a do tego opanowany mówił swoje słowa w stanie silnego podenerwowania i mówiąc ‘śmieszny’ chciał użyć najmocniejszego epitetu wywiedzionego od słów: ‘nieodpowiedzialny’, ‘przeczący zdrowemu rozsądkowi’, a nie od słowa ‘wesoły’, czy ‘zabawny’.

I tu właściwie zaczyna się dla mnie najbardziej interesująca część analizy słów biskupa. Otóż biskup Pieronek od zawsze, ze względu na pewnego rodzaju przymioty osobiste jest bardzo blisko świata mediów i blisko świata polityki, a to oznacza, że biskup Pieronek ma dużo więcej wiedzy o świecie polityki i mediów, niż ma jej proboszcz z parafii w Wólce; z kolei z racji niezwykle starannego wykształcenia (KUL, Papieski Uniwersytet Laterański, Studium Roty Rzymskiej) ma przyswojony aparat rozumowego, logicznego analizowania zdarzeń najwyższego rodzaju, możliwego do osiągnięcia w dzisiejszym świecie.

Nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć, że według biskupa Pieronka teza, że nie doszło do zamachu i ‘morderstwa’ polskiej delegacji jest tezą w oczywisty sposób fałszywą.

To bardzo mocna teza, bo nawet jeśliby przyjąć najbardziej bliską ‘przypadkowi’ wersję błędnego naprowadzania na pas lotniska w Smoleńsku (a jest udowodniona zeznaniami załogi Jaka, która pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznała, że bliższa radiolatarnia na lotnisku w Smoleńsku przekazywała przekłamany sygnał oraz zapisami czarnych skrzynek Tu-154, według których kontrolerzy lotu upewniali załogę, że jest na ‘ścieżce i na kursie’, choć nie była, a ponadto otrzymali niezgodne z regulaminami polecenie służbowe sprowadzenia samolotu na ziemię z centrum ‘Logika’ w Moskwie) to w tym przypadku również mamy do czynienia z - w najlepszym  przypadku - ‘nieumyślnym zabójstwem’, a granica pomiędzy ‘morderstwem’, a ‘zabójstwem nieumyślnym’ może być w tym przypadku płynna, bo zależy od ‘zamiaru’, a co jeśli w jakimś momencie przez głowę kontrolera lotu bądź generała Krasnokutskiego lub jego zwierzchników z ‘Logiki’ przemknęła myśl: ‘a żebyś się tak rozbił!’? To co wtedy? Mamy zamiar ewentualny, księże biskupie, za całym szacunkiem, nie ma rady!

Jeśli przyjęlibyśmy zapisy czarnych skrzynek za dobrą monetę (to znaczy uznali, że nie dokonano przy nich manipulacji) oraz przyjęli za wiarygodne zeznania załogi Jaka, to możemy dywagować na temat stopnia winy aktorów dramatu, ale ‘morderstwa’ nie możemy wykluczyć ‘z całą pewnością’ i uznać takiej hipotezy za ‘śmieszną’ w znaczeniu w jakim zdefiniowałem powyżej.

Biskup Pieronek w swojej wypowiedzi nie odniósł się do wersji ustalonej przez generał Anodinę (poprzednio pisałem: ‘generałową’, ale to błąd) [pisze się: „gienieralsza”  MD] i ministra Jerzego Millera wraz z komisją. Biskup Tadeusz Pieronek jest osobą absolutnie uprawnioną do tego, żeby wypowiadać się w tej sprawie; z punktu widzenia porównania metodyki pracy (choćby prostą metodą porównawczą), właściwości zakresu podjętych badań, ich przedmiotu (czy to fizyka ciała stałego w ruchu, chemia?), wiarygodności metodologii ‘badania psychologicznego post-mortem’ wykazującego błędy w badaniu psychologicznym dokonania za życia, ‘tunelowania’, oraz chociażby możliwości odtworzenia trajektorii obiektu przemieszczającego się w przestrzeni trójwymiarowej na podstawie dwuwymiarowej dokumentacji fotograficznej wykonanej aparatem z obiektywem o nieznanej ogniskowej (a więc o nieznanym stopniu i wzorze zniekształceń obrazu), ustalenia niemożliwych fizycznie przeciążeń, wykluczonej przez ekspertów możliwości wykonania ‘beczki autorotacyjnej’ bez celowego działania pilota (a więc: zamiaru pilota jej wykonania), i wielu innych rzeczy, o których biskup wie, bądź z łatwością może się dowiedzieć.

Stawiam tezę, że raporty generał Anodiny i Jerzego Millera mecenas biskup Tadeusz Pieronek musiałby uznać za równie ‘śmieszne’, a być może jeszcze bardziej z metodologicznego punktu widzenia niepoważne, niż ‘zamach’ – rozumiem z kontekstu, że chodzi tu o ostatnią tezę stawianą mocno po publikacji w Rzeczpospolitej, a więc zakładającą wybuchy na pokładzie Tupolewa.

Co ciekawe, biskup nie wyklucza odkrycia śladów substancji wybuchowej na wraku samolotu, ale ich istnienie (co według mnie dowodzi, że w kręgach politycznych i medialnych sprawa jest oczywista) tłumaczy pozostałościami po II wojnie światowej. I ten trop skierował mnie w kierunku uznania, że biskup Pieronek wygłasza swoje sądy mniej jako naukowiec, bardziej jako osoba zatroskana losem kraju, a to dlatego, że teza o materiałach wybuchowych, które w dużej ilości zalegają obszary przyległe do lotnisk jest... bardzo redukcjonistyczna, a przez to też trochę, jakby to powiedzieć ‘śmieszna’ (ciągle w zdefiniowanym powyżej znaczeniu), bo na jakiej podstawie na całej palecie możliwości mielibyśmy dokonać aż tak daleko idącej redukcji?

Nawet jeśli przyjmiemy, że na pokładzie Tu-154 nie było trotylu i nitrogliceryny, to pozostaje jeszcze możliwość celowego bądź przypadkowego umieszczenia ich na wraku po wydarzeniu (tuż po, na długo po), i jest to o wiele racjonalniejsze wytłumaczeni niż szukanie pozostałości po dawnych wojnach. A już w ramach tego rodzaju wyjaśnień sensowniej brzmi tu teza o wożeniu trotylu luzem przez rozkokoszonych wojaków do Afganistanu, choć tu pojawiają się pewne komplikacje, bo szukamy przeca śladów wybuchu trotylu, a nie ‘trotylu luzem’.

I w tym momencie dochodzimy do sedna kłopotu, który ja mam z wypowiedzią biskupa Pieronka, bo nie wierzę, żeby biskup Pieronek wypowiedział swoje kontrowersyjne dla wielu polskich katolików słowa bez świadomości, że właśnie wielu z nich odczuje je – wypowiedziane tak kategorycznie – jako niezasłużony epitet. No nikt nie chce być człowiekiem o ‘słabym umyśle’, podatnym na celowe manipulacje jakichś demonicznych, grających ze śmiercią (w tym osób najbliższych) cyników o nieprawdopodobnej sile oddziaływania.

I dla tego właśnie celu ci ludzie mieliby wyprodukować ‘legendę’, a więc pewną opowieść opartą o elementy zdarzeń przeszłych, które faktycznie miały miejsce, ubogaconych elementami zmyślonymi, dodajmy – zmyślonymi celowo.

I kim mieliby owi manipulatorzy być? Czy to wewnętrzna, zdaniem biskupa, skrajnie cyniczna, gra o władzę? Po co? Dla władzy? Czy ta gra, jeśli się odbywa, to odbywa się przy udziale, czy też w asyście całkowitej obojętności oficerów KGB (dzisiaj FSB) sprawujących władzę na Kremlu? Jakie zagrożenia, zdaniem biskupa Tadeusza Pieronka się w związku z tą grą wiążą?

Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że wypowiadając swoje sądy biskup Pieronek bazował na wiedzy wystarczającej, żeby je formułować (w tym wiedzy poufnej), oraz wypowiadał je z intencją ochrony, a nie wprowadzenia w błąd, wspólnoty, której służy. A to, co mnie niepokoi to właśnie to, że ta wiedza jest poufna. Natomiast całkowicie wykluczam podejrzenie, że biskup Pieronek zadecydował po prostu wygłosić tezę, z którą zgadza się znaczna część dziennikarskiego mainstreamu, dla wygody, by nie stawić czoła sile prądu, bo krzyż to znak sprzeciwu i męki, a jego wyznawcy nie mają prawa liczyć na zbyt intensywną ilość komfortu za życia.

Skoro jedno jest upiorną baśnią, a drugie heroiczną, choć z gruntu fałszywą legendą, to jaka jest prawda? Pytam poważnie, jako katolik swojego biskupa. Bo przecież nie zatrzymamy się tam, gdzie zatrzymał się namiestnik pytając: ‘A co to jest prawda?’

Jako szeregowy katolik liczę, że jeden z najwybitniejszych polskich biskupów pochyli się nad tą tragiczną sprawą powodującą postępujący demontaż państwa w sposób szczególny. Jeśli to wypadek, to trzeba – wobec wątpliwości – poddać go osądowi jakiegoś ciała złożonego z niezależnych (w tym również z obcokrajowców), specjalistów z dziedziny wypadków lotniczych.

Nie będzie to co prawda postulowana, a dzisiaj niemożliwa w praktyce do czasu zmiany politycznej w Polsce, o ile ta nastąpi, komisja międzynarodowa (w tym również NATO-wska, która byłaby komisją jednego z paktów wojskowych, ale i do tego potrzeba woli polskiego rządu, a tej nie ma i nie będzie), ale z deklaracji politycznych wynika, że wszyscy uczestnicy życia publicznego pogodziliby się z wynikami takiego ‘naukowego’ arbitrażu. Taka komisja mogłaby powstać przy PAN, co nadałoby jej wiarygodności, tak jak działania, by nie odbyła się pod patronatem PAN-u obniżyłyby jej wiarygodność i służyłoby tym, którzy chcą sprawę zaciemniać i gmatwać zamiast ją wyjaśniać; poparcie księdza biskupa dla takiej inicjatywy byłoby niezwykle pożądane i przydatne i służyłoby dobrze Polsce i Kościołowi w Polsce, bo nie ma takiej prawdy, której katolik powinien się bać.