Czy Związek Sowiecki był autonomicznym i suwerennym projektem? A Putin?
Wpisał: Grzegorz Braun   
17.12.2012.

Czy Związek Sowiecki był autonomicznym i suwerennym projektem? A Putin?

 

...w tym scenariuszu musi być wariant rezerwowy, czyli wariant ewakuacji części mieszkańców państwa położonego w Palestynie. [Mam to za wariant GŁÓWNY. MD]

 

Od Lenina do Putina (cz. II)

 

Rozmowa z Grzegorzem Braunem

 

2012-12-16 http://www.pch24.pl/od-lenina-do-putina--cz--ii-,10810,i.html#ixzz2FIQmTCr4

 

Czy Związek Sowiecki był autonomicznym i suwerennym projektem, którego twórcy, autorzy i budowniczowie oszukali Zachód wykorzystując jego naiwność dla swoich celów, czy też projektem politycznym, powołanym do istnienia przez ludzi, którzy nigdy nie mieszkali na Kremlu, a użyli ZSRS jako walca do zniwelowania gruntu pod budowę jeszcze większej wieży Babel? To pytanie, które postawił Grzegorz Braun w pierwszej części rozmowy z PCh24.pl. Dziś publikujemy dokończenie wywiadu z twórcą cyklu dokumentalnego pt. „Transformacja – od Lenina do Putina”.

 System sowiecki miał posłużyć budowie wieży Babel, ale i stworzeniu „nowego człowieka”.

 Tak, nie da się zbudować wieży Babel bez stworzenia, wychowania „nowego człowieka” oraz bez eliminacji człowieka „starego”. Ta eliminacja, oczywiście następuje drogą eksterminacji, pauperyzacji, marginalizacji, deprawacji, ale przede wszystkim trzeba zauważyć, że „nowy człowiek” może być wychowany – czy raczej: wyhodowany - tylko w przypadku, jeśli się go wyrwie z trzech naturalnych wspólnot: rodziny, narodu i wspólnoty religijnej, czyli Kościoła. To właśnie te organizmy musi zaatakować ktoś, kto chce stworzyć „wspólnotę” wynaturzoną, sztuczną, „wspólnotę” wieży Babel. To właśnie rodzina, naród i Kościół są głównymi wrogami przeznaczonymi do eksterminacji.

 Z sowietami nie ma negocjacji. Jeśli je prowadzą, to wyłącznie jako posunięcie taktyczne, kiedy naprawdę, z jakichś obiektywnych przyczyn nie są w stanie rzucić nam się do gardła. Gdy zaś odżywają, odbudowują się, natychmiast wracają do swej natury, czyli agresji, ekspansji, podboju. Niezależnie, dodajmy, czy to akurat sowiet czerwony, zielony, czy brunatny. Warto rozumieć racjonalne powody, które pchają ich do zbrodni. I tu pouczające są właśnie dzieje tamtego Związku Sowieckiego, ze stolicą w Moskwie. Warto zauważyć, że Wielki Głód i wielka czystka lat 30. były efektem bynajmniej nie paranoi Józefa Stalina, ale logiczną konsekwencją wejścia sowietów na ścieżkę „postępu”. Setki tysięcy ludzi na Ukrainie umierają więc z głodu, bo Związek Sowiecki potrzebuje zbudować największą armię świata. Przypomnijmy, iż na przełomie lat 30. i 40. Armia Czerwona ma więcej czołgów, więcej samolotów, więcej spadochroniarzy, więcej łodzi podwodnych niż wszystkie armie świata razem wzięte.

 Jednak ustępuje w pewnym momencie Hitlerowi.

 Ustępuje, bo w pojedynku bokserskim liczy się to, kto pierwszy wyprowadzi celny cios. Związek Sowiecki był istotnie nieprzygotowany do wojny obronnej, bowiem w 105 procentach, jak nikt inny, przygotowany był do wojny ofensywnej. Ponieważ cała potęga Armii Czerwonej została wyprowadzona na rubieże wyjściowe w celu ataku na zachód, uderzenie armii narodowych socjalistów Hitlera zmusiło międzynarodowych socjalistów do przejściowej defensywy.

 Dlaczego przemilczenie i nieuznanie tego faktu, że rozpętanie II wojny światowej przez Hitlera nie byłoby możliwe bez carte blanche ze strony Stalina, dlaczego kłamstwo o roli Związku Sowieckiego jest kluczowe także dla współczesnej, aktualnej polityki? Otóż dlatego, że porządek światowy podyktowany został przez zwycięzców II wojny światowej. Ci zwycięzcy to Józef Stalin i drugi zbrodniarz wojenny - Franklin Roosevelt.

 Na to, że wersja podyktowana przez nich obowiązuje do dzisiaj, mamy rozliczne dowody. Niespełna rok temu w Izraelu odsłonięto pomnik wdzięczności Armii Czerwonej. Wcześniej, latem 2009 roku przywódcy Rosji i Izraela po spotkaniu nad Morzem Czarnym deklarowali bardzo jednoznacznie, że będą przeciwstawiać się wszelkim próbom rewizji historii. Co mamy przez to rozumieć? To także jasno zostało wyłożone. Istotni przywódcy polityczni współczesnego świata będą potępiać, ścigać i penalizować wszelkie próby kwestionowania, po pierwsze, wyjątkowości zagłady Żydów w dziejach II wojny światowej, a także wyzwolicielskiej, „zbawczej” roli Armii Czerwonej.

W perfidny, a fatalny dla nas sposób spleciono tu prawdy i fałsze historyczne – to rodzaj szantażu: każdy, kto wspomni o sowieckich zbrodniach podpadać ma pod „paragraf antysemicki”, podejrzenie, że potępiając zbrodniczą rolę Sowietów tym samym kwestionuje lub relatywizuje fakt masowej zagłady Żydów. Otóż uleganie tamu szantażowi, uznawanie przez świat tego kłamstwa historycznego, zupełnie pomijającego udział Związku Sowieckiego w rozpętaniu wojny, w każdym przypadku oznacza podeptanie polskiej wrażliwości i polskiej racji stanu. Taka wersja nie może być do przyjęcia dla polskich państwowców – i w ogóle dla uczciwych, współczujących ludzi. Nasza racja stanu wymaga kwestionowania takiej wersji historii i wymaga wysiłku, aby ta historia napisana została na nowo.

 Istotną część tego kłamstwa, o którym Pan wspomniał jest przemilczenie na zachodzie dokonanej przez sowietów zbrodni katyńskiej. Na przykład w Wielkiej Brytanii przez całe dziesięciolecia była ona tematem tabu.

 W Wielkiej Brytanii, ale i w Stanach Zjednoczonych, gdzie dopiero w tym roku zostały odtajnione dokumenty dotyczące tego mordu, niczego zresztą do tej sprawy nie wnoszące. Aż nie chce się wierzyć, żeby nie zostały zachowane dokumenty zaświadczające udział, i to udział z pełnym rozmysłem, z polityczną deliberacją rządu amerykańskiego, właśnie w cementowaniu kłamstwa katyńskiego. Otóż, na razie żadnych dokumentów na ten temat rząd amerykański nie odtajnia, a warto byłoby je przeczytać.

 Tak, zbrodnia katyńska i kłamstwo katyńskie to taki fenomen naszych dziejów. Fenomen i paradoks, że to nie jest żadna nasza megalomania narodowa czy jakiś powód do próżnej chwały. To jest raczej krzyż Pański i dopust Boży, ale tak właśnie - dzieje Polski, w tym zbrodnia katyńska, ogniskująca los naszego państwa i narodu w XX wieku, one są kluczowe dla dziejów świata.

 W Pańskim filmie wyraźnie pada teza, mówiąca, iż kto sprawuje kontrolę nad Europą Środkową, w tym nad Polską, jako państwem na tym obszarze najważniejszym, ten trzyma w ręku również klucze do polityki światowej.

 Tak, jest to koncepcja jednego z brytyjskich geopolitologów, Halforda Johna Mackindera, a przytacza ją w filmie prof. Tadeusz Marczak. Mówiąc w skrócie, to koncepcja Heartlandu, czyli serca kontynentu. Kto panuje nad Europą Środkową, ten panuje nad kontynentem, nad Eurazją. Kto panuje nad Eurazją, ten panuje nad światem. Kto zatem chciałby zapanować nad światem, musi zapanować nad Polską, ponieważ układanki środkowoeuropejskiej, a także w ogóle europejskiej nie da się ułożyć bez – takiego czy innego – ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej. Nie jest to żaden powód do próżnej dumy, a raczej powinien być to powód do gorzkiego namysłu. To nie my wybraliśmy ten los, wyznaczył go nam Pan Bóg. Bez rozwiązania sprawy polskiej nie można snuć planów geopolitycznych w skali ponad-kontynentalnej.

 Mówił Pan w pierwszej części naszej rozmowy o stałych, powtarzalnych wariantach gry. Czy jesteśmy zatem teraz w schyłkowym okresie NEP?

 Owszem, kończy się okres pieriedyszki, wytchnienia. Między czym a czym? Otóż, między okresami dokręcania śruby. Między okresami pieriestriełki są okresy pieriedyszki. Dlaczego aktualna pieredyszka się kończy? Z jednej strony dlatego, że i tak kończą się pieniądze, system socjalistyczny w jego nowym wcieleniu, tak czy inaczej, prowadzi do bankructwa, skutkuje niewydolnością ekonomiczną, a równocześnie nabrzmiewają problemy, których inne niż wojenne rozwiązanie jest chyba dla bardzo wielu mężów stanu trudne do pomyślenia.

 Z jednej strony nabrzmiewa problem eurokołchozu, który jako zamordystyczne, socjalistyczne superpaństwo nie może być dłużej utrzymany bez ujawnienia się autoagresywności tego systemu. To znaczy, bez ujawnienia agresji do wewnątrz, przeciwko własnym obywatelom. Jest to agresja, która, póki co, przybiera dla niektórych trudno zauważalną, aksamitną formułę potęgującej się inwigilacji i zaostrzającego się dyktatu poprawności politycznej. Tego, co bardzo słusznie pan Stanisław Michalkiewicz nazywa marksizmem kulturowym. Ten system, myślę, bardzo szybko wyczerpuje swoje możliwości, a repertuar działań, jakie ma do zastosowania, jest bardzo ograniczony.

 Z jednej strony jest zatem kwestia europejska, z drugiej zaś – by nie sięgać dalej – jest kwestia bliskowschodnia, czyli wojna perska, do której dąży i za nieodzownością której opowiada się część współczesnego establishmentu politycznego. Być może dzieje się tak dlatego, że trudno nie zauważyć, iż w obliczu tego kluczowego konfliktu nowego stulecia, jakim jest konflikt amerykańsko-chiński, niektórym nasuwa się prawdopodobnie przekonanie o nieodzowności ostatecznego rozwiązania kwestii bliskowschodniej zanim cała potęga Stanów Zjednoczonych zostanie zaabsorbowana właśnie przez konflikt USA-Chiny. Niektórzy chcieliby rozpętać wojnę perską, bo nieodzowne jest, dla pomyślnego jej przeprowadzenia zaangażowanie imperium amerykańskiego.

 Wielkie problemy ma do rozwiązania Rosja. Tutaj z kolei bije zegar demografii. Ten kraj stoi w obliczu pytania, czy w ogóle przetrwa biologicznie w obliczu starcia z tym wewnętrznym wrogiem, jakim jest autodestrukcja będąca konsekwencją wynaturzeń i zbrodniczych praktyk, które zostały tam podniesione do rangi zasady kulturowej, właśnie za czasów Związku Sowieckiego.

 I dalej, czy Chiny zdążą wzbić się na Księżyc zanim uda się Stanom Zjednoczonym przekierować energię Chin na Syberię? Czy też skanalizuje się ona w jakimś otwartym konflikcie – bynajmniej nie zimnowojennym – ze światem zachodu? 

 Czy wojna perska doprowadzi do ostatecznego rozwiązania kwestii bliskowschodniej? Nie wiem tego, ale obawiam się, że istotnym dla Polski, a nieodzownym z punktu widzenia tamtejszych scenarzystów wojennych elementem czy aktem w tym scenariuszu musi być wariant rezerwowy, czyli wariant ewakuacji części mieszkańców państwa położonego w Palestynie. Owszem, jest ono mocnym, zasobnym i świetnie uzbrojonym, ale jednak tylko lotniskowcem na wzburzonym morzu, które to państwo otacza. Sądzę, że mężowie stanu, najlogiczniej rozumując i najlepiej życząc sobie i swojemu narodowi, muszą szukać bazy stałej i jakiegoś bezpiecznego portu na stałym lądzie.

Obawiam się, że trudno będzie im taką bazę znaleźć gdziekolwiek indziej poza krainą rozciągającą się pomiędzy Odrą a Bugiem, ponieważ jest to kraina – tak się dobrze składa dla tamtejszych mężów stanu – w której nie ma rządu, nie ma władzy, nie ma wojska, które mogłoby się czemukolwiek przeciwstawić.

 W taki okres właśnie wkraczamy, u schyłku pieriedyszki, po de facto zlikwidowaniu polskiej armii rozwiązuje się także wojskowe struktury administracyjne. Rząd warszawski dąży w istocie do zlikwidowania Sztabu Generalnego, co w ostatnich dniach właśnie ogłoszono (SG ma być podporządkowany bezpośrednio MON). Poddanie dowództwa armii dowództwu cywilnych psychiatrów (dobrze chociaż, że nie ich pacjentów!) to jest już ostateczny akt likwidacji Wojska Polskiego.

 Wróćmy na zakończenie do „Transformacji”, zrealizowanej w konwencji znanej chociażby z filmu „Eugenika. W imię postępu”. Adresuje Pan swoje najnowsze dzieło przede wszystkim do młodych ludzi?

 Mam nadzieję, że jest to film bez ograniczeń wiekowych, ani w górę ani w dół. W filmie obejrzeć można, jak mniemam, dość imponująca kolekcję „gadających głów”, to znaczy ekspertów, specjalistów. Kryterium ich doboru było właśnie takie: by byli niekwestionowanymi znawcami jakiejś dziedziny, i tak możemy tutaj wymienić całą litanię historyków, dziennikarzy, analityków, z których część bywała również zaangażowana politycznie - jak np. John Lenczowski, istotny członek administracji prezydenta Reagana, czy Herbert Rommerstein, który przez całe życie zwalczał komunistyczne siatki w Stanach Zjednoczonych i jest ekspertem w dziedzinie infiltracji sowieckiej w USA czy z drugiej strony Włodzimierz Bukowski, który za młodu będąc tzw. dysydentem odgrywał w latach późniejszych także pewną rolę w polityce rosyjskiej.

Oprócz tych „gadających głów” mamy w filmie sporą kolekcję archiwaliów - z których, mam nadzieję przynajmniej część okaże się interesująca i „nieopatrzona” także dla tych, którzy specjalnie interesują się historią. No i stworzone przez kolegę Michała Czubaka animacje, które są już rozpoznawalnym „znakiem firmowym”, bowiem współpracowaliśmy już wcześniej przy kilku filmach, ze szczególnym uwzględnieniem „Eugeniki…” właśnie. Mam nadzieję, że animacje są elementem, który pomaga widzowi przebrnąć od początku do końca przez tę historię, przez ów koszmarny łańcuch strasznych faktów, przez ten obraz horroru stulecia. Kiedy umawialiśmy się z kolegą Michałem Czubakiem na pracę przy „Transformacji”, uzgodniliśmy, by animacje nawiązywały do tych bazgrołów, które obydwaj kreśliliśmy, uzupełniając ilustracje w podręcznikach szkolnych o jakieś dorysowane wąsy czy szramy na twarzach postaci historycznych.

 Film „Transformacja” wyprodukował na własne ryzyko kolega reżyser i producent Robert Kaczmarek. Film ten nie został zamówiony przez żadną telewizję w Polsce.

 Czyli nie ma szans, by „Transformacja” stała się kolejnym „półkownikiem”!

 To dobra wiadomość, nikt nie może tego filmu zaaresztować, tak jak zaaresztowany i „wycofany z eksploatacji” przez Telewizję Polską SA został „Towarzysz generał”.Transformacji” to nie spotka, ale losy tego filmu i to, czy uda się ukończyć prace nad cyklem zależą od tego, czy znajdzie on jakąś inną drogę do publiczności i do widzów. Bo gotowe dwie pierwsze części filmu, to dopiero połowa roboty – pełny tytuł brzmi wszak: „Transformacja – od Lenina do Putina”. Czy uda się tę historię dokończyć – czas pokaże.

 Dziękuję za rozmowę.

 Rozmawiał Roman Motoła