Miejsce przy wigilijnym stole | |
Wpisał: Izabela Brodacka | |
24.12.2012. | |
Miejsce przy wigilijnym stole
Iza Brodacka 24. XII. 2012
Dzisiaj czyli w dzień Wigilii przeczytałam wykład mojej znajomej na temat obyczajów ziemiańskich. Pani Ewa Pałkiewicz dużo i chętnie pisuje o ziemiaństwie. Temat jest mi bliski, publicystkę szanuję i cenię a jednak odebrałam ten tekst- szczególnie w tym dniu- jako poważny dysonans. Nie sprawdzałam pochodzenia pani Ewy – nie jest koniem, którego chciałabym kupić, a w przypadku koni też hołduję zasadzie, że same papiery ani nie skaczą, ani nie wygrywają wyścigów. Zakładam, że pani Ewa pisze o tym, co zna z autopsji. Już pierwsze zdania tego wykładu zniecierpliwiły mnie tak bardzo, że z trudem doczytałam tekst do końca. Otóż pani Ewa traktuje o traktamencie czyli sztuce towarzyskiego wykluczania ludzi, która to sztuka miałaby być podstawową, kulturotwórczą i prawie sakramentalną umiejętnością ziemiańską i arystokratyczną. W posiadłościach Wańkowiczów na przykład – o czym pisze z podziwem i szacunkiem- odmawiało się podobno wstępu do domu „ zarówno Srulowi pachciarzowi, jak i kupcowi na las” i Wańkowicz- jak twierdzi- bardzo się tym szczycił. Szkoda, że za czasów PRL pisarz nie odmawiał wstępu do swego domu różnym komunistycznym bonzom (widziałam to na własne oczy) o wiele bardziej zasługującym na ostracyzm niż nieszczęsny pachciarz. Ale nie chodzi tu o Wańkowicza. Jak twierdzi pani Ewa - to, o czym pisze to „ chrześcijańska, ewangeliczna zdolność, by jednych wpuszczać do naszych domów , a innym tego odmawiać” , a dyskryminowanie ludzi, jest jej zdaniem wyrazem „tęsknoty za nadprzyrodzonym ładem”. Podobnych wypowiedzi spotyka się ostatnio co raz więcej. Co raz więcej osób odkrywa w sobie arystokratyzm – jeżeli nie pochodzenia to przynajmniej ducha. Moja spostrzegawcza wnuczka, zapytała mnie niedawno: „babciu w Polsce, była chyba sama arystokracja. To dlaczego w historii pisze się tyle o pańszczyźnianych chłopach?”. Wytłumaczyłam jej, że na tej samej zasadzie w USA prawie każda rodzina twierdzi, ze jej przodkowie przybyli na Mayflower i gdyby to poważnie traktować, ten statek musiałby być chyba wielkości Nowego Jorku. Te rzekomo dobre ziemiańskie obyczaje autorka przeciwstawia komunistycznej urawniłowce i egalitaryzmowi. Trudno o większą naiwność. Komunistyczne elity władzy pragnęły jak najszybciej zająć miejsce elit pochodzenia. Nie bez przyczyny w międzynarodówce śpiewano: „panami wówczas będziem my”, zamiast: „nie będzie żadnych panów”, choć właśnie to obiecywano otumanionym ludziom. Nie bez przyczyny Karol Radziwiłł okazał się bardzo przydatny przy uczeniu swych protektorów zachowania przy stole, a niektórzy bezeci ( byli ziemianie) zarabiali na chleb lekcjami języków i fortepianu. Elitarność to argument obrotowy. Komunistycznej proweniencji elita wytłumaczywszy sobie i innym, że jest arystokracją ducha, rozpychała się w cudzych dworach i pałacach. To ziemianom groziło wtedy, że będą stali z czapką pod drzwiami. Nie zapomnę wizyty ( gdzieś w 65 roku) w starym dworku, którego nie zabrano właścicielkom chyba tylko dlatego, że był zbyt nędzny. Dwie zaniedbane (jak to ziemianki) staruszki o szlachetnych rysach serwowały rozentuzjazmowanym parweniuszom ze sfer literackich móżdżek w pięknych kokilkach i dobre wino, które „ państwo” łaskawie przywiozło ze sobą. Przyznam, że mnie to wówczas zabolało. Rozumiałam, że starsze panie z tego żyją i robią to z biedy, ale mimo woli odbierałam to jako prostytucję. Nie przeczę, że swego czasu we dworach i pałacach nie wszyscy wchodzili do domu. Była to smutna konieczność. Rodziny ziemiańskie, szczególnie na kresach stanowiły mniejszość i choćby ze względów bezpieczeństwa nie można było dopuścić do zbytniego spoufalania się „tutejszych”. Moja matka mówiła, że gdy jechali powozem, chłopi stali za rowem, z czapką w ręku. Ją osobiście bardzo to bolało, ktoś inny mógł nie zwracać na to uwagi, ale czerpanie z tego satysfakcji i poczucia własnej wartości, a w szczególności doszukiwanie się w tym stanie rzeczy jakiegoś porządku nadprzyrodzonego to czysta dulszczyzna. Pochodzę z kresowej rodziny z tradycjami i nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim. Jak już pisałam moja matka twierdziła, że jedyną zasadą dobrego wychowania jest nie robić nikomu bez powodu przykrości. I tę zasadę konsekwentnie przez cała życie stosowała. Do wszystkich, nie interesując się ich pochodzeniem. Jest jeszcze ważniejszy, praktyczny aspekt tej sprawy. Chcemy czy nie chcemy mamy demokrację z jej wszystkimi wadami i zaletami. Im więcej się pisze takich tekstów o przyrodzonej nierówności ludzi, zgodnej z rzekomym porządkiem boskim czy naturalnym, tym bardziej zwierają szeregi dawni skrzywdzeni i poniżeni. Czy naprawdę można być tak naiwnym, żeby szczerze wierzyć, że ktoś pochodzenia chłopskiego czy proletariackiego o niczym innym nie marzy jak o tym, żeby stać z czapką w ręku przed jakimś arystokratą krwi? Albo żeby reaktywować ten porządek, uznając go za odwieczny ład naturalny czy nadnaturalny. „A niedoczekanie wasze” – powie sobie taki delikwent i zagłosuje na SLD. I wcale mu się nie dziwię. To samo dotyczy rozważań na temat usankcjonowanej nienawiści, czy konieczności rozstrzelania tych czy owych, które pojawiają się na różnych tak zwanych prawicowych portalach. Rozumiem, że są to figury retoryczne. Ale czy wszyscy tak to rozumieją ? Za czasów Solidarności szeregowi partyjni szczerze wierzyli w listy proskrypcyjne, które rzekomo sporządzała Solidarność i w te „drzewa co zamiast liści…”. Dlatego jak szczury przyparte do muru bronili swego stanu posiadania. Te celowo rozpuszczane przez bezpiekę plotki miały za zdanie odepchnąć od Solidarności wielu zwykłych oportunistów , którzy być może stanęliby po jej stronie. Pozostawiły pole do działania agentom i funkcjonariuszom służb , którzy szybko stali się oligarchami ze szkodą dla nas wszystkich, w tym również szeregowych partyjnych koniunkturalistów. Wracając do „ chrześcijańskiej, ewangelicznej zdolności, by jednych wpuszczać do naszych domów, a innym tego odmawiać” . Czytałam kiedyś opowiadanie o tym jak Pan Jezus chodził w Wigilię od drzwi do drzwi i wszędzie był odprawiany. Przyjęto go dopiero w ubogiej wiejskiej chacie. W naszej ziemiańskiej rodzinie przy Wigilii zawsze stawiało się i stawia na stole dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca. I takiego zbłąkanego wędrowca gościło się i gości nie pytając kim jest. |