Katoliccy mężowie stanu wobec wrogów ojczyzny i Kościoła | |
Wpisał: Ewa Polak-Pałkiewicz | |
05.01.2013. | |
Katoliccy mężowie stanu wobec wrogów ojczyzny i Kościoła
Ewa Polak-Pałkiewicz http://ewapolak-palkiewicz.pl/rycerze-wielkiej-sprawy „Może się zdarzyć — pisał ks. prałat Robert Mäder — że nieposłuszeństwo jest koniecznością, a posłuszeństwo staje się grzechem A zachodzi to wtedy, gdy dusza, rzecz najważniejsza w człowieku, staje wobec niebezpieczeństwa. Dusza jest ponad wszystkim, przed wszystkim i mimo wszystko!”1. Bojowy oddział Kościoła, polscy jezuici, stanowili największą w historii Kościoła siłę kontrreformacyjną. Odzyskali dla katolicyzmu w ciągu kilkudziesięciu zaledwie lat — w XVII i na początku XVIII wieku — wielki obszar naszych Kresów, zagrożonych protestantyzmem. Polska w czasie kontrreformacji wydała też jednego z największych świętych tej epoki, św. Andrzeja Bobolę, „Duszochwata”, męczennika za wiarę, który oddal życie na Kresach wschodnich, walcząc o wiarę ludności zagrożonej przez schizmę prawosławną. Także św. Jana Sarkandra, męczennika, który zginął z rąk protestantów na Śląsku. Ale nie są to wszystkie zwycięstwa duchowe i moralne naszego narodu, który — przypomnijmy rzecz, która całkiem dziś wypadła z pamięci — w XVIII i XIX wieku składał się w 10 procentach ze szlachty. Rok 1773 — data kasaty zakonu jezuitów — jest rokiem pierwszego rozbioru Polski. Odnotowując zbieżność tych dat, wybitny katolicki pisarz i dyplomata francuski Paul Claudel dodaje: „Zaczyna się era Rewolucji”. Ten sam myśliciel przypomina cyniczny komentarz do traktatu rozbiorowego autorstwa króla pruskiego: „Zjednoczy to trzy religie, grecką (tj. prawosławną — EPP), katolicką i kalwińską, przyjmujemy bowiem komunię z jednego i tego samego ciała eucharystycznego, jakim jest Polska, a jeśli nie jest to dla dobra naszych dusz, będzie to z pewnością dla dobra naszych krajów”2. Czy można być Polakiem i katolikiem, a zarazem lojalnym poddanym cara albo cesarza niemieckiego w rozdartej przez zaborców ojczyźnie? Oto dramatyczne pytanie, które musiano zadawać sobie przez z górą wiek w katolickim społeczeństwie. Władza zaborców została narzucona przemocą. Rozbiory były permanentną wojną toczoną przez sześć pokoleń przeciwko katolickiemu narodowi przez dwa państwa niekatolickie i jedno, niestety, katolickie. Były hańbą Europy, za którą wcześniej czy później trzeba będzie zapłacić, jak bezkompromisowo podsumował francuski pisarz Paul Claudel3. Przyzwolenie ze strony chrześcijańskich państw na zniesienie Polski z mapy kontynentu, „ohydny rozbiór narodu chrześcijańskiego”, jest grzechem śmiertelnym Europy, który musi zostać odpokutowany. Dlatego też naród polski miał moralne prawo bronić swoich świętych praw do wolnego życia w niepodległym państwie. I to nie tylko poprzez bierny opór wobec niesprawiedliwych rozkazów uzurpatorskiej władzy i nie tylko przez wytrwałe poszukiwanie rozwiązań politycznych, co czynili m.in. konserwatyści wileńscy i krakowscy. Chwycenie za broń przeciw zaborcom w powstaniach narodowych nie było żadną „rewolucją”, jak się dziś często uważa w posługujących się demagogią kręgach konserwatywno-liberalnych, nawet jeśli wśród organizatorów i przywódców powstań można osoby znaleźć o lewicowych przekonaniach. Polaków przed rewolucją uchronił głęboko zakorzeniony w ich mentalności i całej kulturze katolicyzm. Co było celem ich walki? Czy zniesienie władzy w państwach zaborczych, anarchia i publiczne upokarzanie autorów krwawej przemocy przeciw Polsce? Dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt, słynący z osobistej prawości, gorliwy katolik, przykładny mąż i ojciec, którego spowiednikiem był św. abp Zygmunt Szczęsny Feliński, w swojej odezwie do powstańców pisał: „Żołnierze bracia! Nie na podbój idziemy, ale na odbiór wydzieranego nam dobra boskiego. Dobrem boskim jest wolność. Wygraną będzie ocalenie narodu. Jeżeli przegramy, rzeką krwi naszej inni popłyną ku wolności”. Traugutt słał również listy do Piusa IX z prośbami o apostolskie błogosławieństwo dla walczących Polaków. Jego błagania nie pozostały bez odpowiedzi. W mowie tronowej z 24 kwietnia 1864 r. papież wypowiedział słowa niezwykle mocne: „(…) sumienie mnie nagli, abym podniósł głos przeciwko potężnemu mocarzowi, którego kraje rozciągają się aż do bieguna. (…) Monarcha ten prześladuje z dzikim okrucieństwem naród polski i podjął dzieło bezbożne wytępienia religii katolickiej w Polsce”. Wybitny historyk Stefan Kieniewicz, komentując wydarzenia z lat 1863–1864, przyznał, że w wyniku powstania istotnie „załamał się system trzymania Polski w niewoli rękoma Polaków”4. Dusza narodu, zagrożona przez zewnętrzną przemoc i kuszona do zdrady, by uzyskać doczesne przywileje od morderców ducha, została ocalona. Święty arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński, metropolita ówczesnej Warszawy, początkowo był niechętny rozlewowi krwi. Zdecydowanie zaprotestował jednak u władz rosyjskich przeciwko prześladowaniu Polaków. Zapłacił za to 20‑letnim zesłaniem. Ale niewielu na świecie, poza nieliczną grupą duchowieństwa, rozumiało sens walki Polaków. To właśnie ów tragiczny brak zrozumienia dla naszej niemożności życia w niewoli i dla gotowości do płacenia krwią za marzenia o odzyskaniu bytu narodowego — co dla Polaków było tożsame z możliwością praktykowania wiary — jest tematem wstrząsającego wiersza Cypriana Kamila Norwida Pieśń o ziemi naszej, którego bezpośrednim motywem stał się wyrok wykonany przez Rosjan na Romualdzie Traugutcie na stokach Cytadeli Warszawskiej… Przypomnijmy, Norwid, uważany za wieszcza narodowego, nie należał do romantycznego nurtu ideologicznego, nigdy nie „wadził się z Bogiem”; był niezwykle trzeźwym analitykiem współczesności, myślicielem, którego intelekt ożywiała, pokorna, wręcz dziecięca wiara. Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica, Od wschodu: mądrość‑kłamstwa i ciemnota, Na zachód: kłamstwo‑wiedzy i błyskotność, Na północ: Zachód z Wschodem w zespoleniu, Gdy ducha z mózgu nie wywikłasz tkanin A tobie, Wschodzie, znaczę dzień‑widzenia, Południe! — klaśniesz mi, bo klaszczesz mocy; Braterstwo ludom dam, gdy łzę osuszę, Romuald Traugutt został powieszony na oczach 30‑tysięcznego tłumu, który w chwili jego śmierci śpiewał suplikację: „Święty Boże, święty mocny…”. Rosjanie, chcąc zagłuszyć potężne śpiewy i głośne modlitwy podczas egzekucji, kazali orkiestrze wojskowej grać walca Na wzgórzach Mandżurii. Kardynał Stefan Wyszyński uznawał dyktatora powstania styczniowego za świętego; Prymas Tysiąclecia był nawet jednym z inicjatorów przekreślonych przez wojnę i okupację starań o beatyfikację Traugutta. Żeby nie zginąć jak piesPolski katolicyzm nadał specyficzne piętno Rzeczypospolitej szlacheckiej, ocalając ją od rozpadu wskutek zagrożenia wewnętrznego, potęgowanego przez nasze cechy narodowe, które tak bezbłędnie potrafili sto lat później wykorzystać nasi polityczni wrogowie. Męstwo w obronie ojczyzny już wtedy nie mogło być wystarczającą rękojmią. Adam Mickiewicz przedstawia w Panu Tadeuszu typowy motyw społecznego i religijnego życia dawnej Polski — scenę z sejmiku szlacheckiego, który odbywał się w klasztorze, przedstawioną na „arcyserwisie” podczas uczty weselnej: „Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa. „Lecz tam, na korytarzu, Państwo uważacie „Ach! Wy nie pamiętacie tego, Państwo młodzi, W Polsce nie istniała wolność bez pokory wobec Boga. Świadectwem są dziś przepiękne świątynie na Kresach Rzeczypospolitej — ocalałe z zagłady, spośród dziesiątków tysięcy, które ufundowała szlachta na tej ziemi, znacząc nimi wojenne zdobycze „przedmurza chrześcijaństwa”. Polski katolicyzm obecny w kulturze, w wychowaniu, w wielopokoleniowych rodzinach nieraz ocalił przed całkowitym rozkładem moralnym także tych spośród polskich magnatów, którzy nadużywali fortun dla zaspokojenia namiętności. Matylda z Windisch‑Graetzów Sapieżyna, Austriaczka z pochodzenia, tak pisała o odejściu ze świata w 1905 r. właściciela Łańcuta, Józefa Potockiego, człowieka wiarołomnego, choć wielkiego pana z szerokim gestem wobec chłopów: „Nieraz mówiliśmy z Pawłem [Sapiehą, mężem, bratem kardynała Adama Sapiehy], że człowiek innej narodowości, po takim życiu, jakie prowadził Józef, i w innych okolicznościach byłby zginął jak pies; u Polaka wiara w życie pozagrobowe jest jednak tak głęboko zakorzeniona w uczuciu. (…) Istotnie żył jeszcze dwa dni w ciężkich cierpieniach, wyspowiadał się ze szczerym żalem i napisał do żony, by się z nią pogodzić”5. Stanisław Falkowski celnie komentuje w Ciężkich norwidach wzruszającą scenę z Pana Tadeusza: „Oto wyruszającego do wojska Tadeusza Zosia obdarowuje relikwiami «świętego Józefa Oblubieńca, patrona zaręczonej młodzi» oraz obrazkiem ze świętą Genowefą. Może to nie przypadek, że poeta udzielił schronienia w sercu Zosi i pod dachem soplicowskiego dworu patronce Francuzów i Paryża, znieważonej we własnej zepsutej ojczyźnie? Relikwiarz św. Genowefy spalono w stolicy Francji w czasie rewolucji w 1793 r.; kościół pod jej wezwaniem zmieniono w świecki Panteon. W Soplicowie świętości się czci, a nie depcze” — puentuje autor, dodając, że temat pożegnania rycerzy „wiąże się z jednym z najgłówniejszych tematów dzieła — tematem dwóch cywilizacji, z których jedna czci świętości, a druga własne świętości lekceważy lub wręcz profanuje”. Rodziny dostarczają wzorów„Chrześcijanie nie są rewolucjonistami, ale nie są też niewolnikami — pisał ks. Robert Mäder. — Twoja dusza i sumienie mają pierwszeństwo, a w twoim sumieniu najpierw Bóg, a potem państwo!”6. Celem walki zbrojnej Polaków była elementarna sprawiedliwość, niepodległość polskiego państwa — państwa katolickiego od setek lat, państwa, które nigdy nie przyjęło herezji protestanckiej ani schizmy prawosławnej… Rozbiory były czasem walki przede wszystkim o dusze. Bez wzmocnienia wiary Polska się nie odrodzi — rozumiano to powszechnie w elitach polskich, pojmowali to głęboko polscy święci tego okresu, bohaterscy duchowni i przedstawiciele wyższych stanów. Tej walce towarzyszyła niezwykła inwencja w zmaganiach z okupantami na wszystkich możliwych polach — duchowym (obrona Kościoła!), kulturowym, pracy społecznej i zabiegów politycznych. Polacy umieli cierpieć. Krzepiło ich przekonanie, że ich ofiara nie pójdzie na marne. Przemoc fizyczna i duchowa, kaganiec nałożony na życie religijne, kulturę, oświatę, naukę, uniemożliwienie swobodnego krzewienia wiary i praktykowania jej publicznie oznaczało karygodne niewolenie narodu. Takich czynów nigdy nie można nawet kojarzyć z wolą Bożą. Dziś często się o tym zapomina, szermując w duchu historycznego rewizjonizmu pojęciem prawowitości świeckiej władzy. Z tego właśnie powodu uczono polskie dzieci w domach rodzinnych, odsuwając je od carskich szkół, gdzie szalał rosyjski nacjonalizm urzędników. Wywoływało to nieustanne wrzenie, czynny sprzeciw uczniów, niezdolnych do podporządkowania się absurdalnym, łamiącym charaktery zarządzeniom. Szlachetna kultura polskich domów warstwy wyższej — ale także kultura chłopska i sfer inteligenckich (choć one szczególnie łatwo, zwłaszcza w Kongresówce, ulegały rusyfikacji) — została przepojona duchem katolickim. Polski dom był miejscem, w którym wspólnie — także ze służbą — modlono się, przestrzegano postów, dbano o dobre obyczaje (czego żelazną ręką pilnowały panie domu), pracowano, wychowywano dzieci w miłości do Boga i ojczyzny. Domek nazaretański był ideałem dużej liczby ziemian‑katolików. Dla dzisiejszych Polaków tamte postawy stanowić mogą — i dla wielu stanowią — wspaniały wzór. Laicki świat zmienił obyczaje większości, ale dawne wzorce pozostały. Ich siła jest nieprzeparta, roztaczają ogromny urok, bo były oparte na niezmiennych zasadach moralnych i umiłowaniu prawdziwego piękna, wyższej kultury bycia, także w relacjach z bliźnimi różnych stanów. Dzisiejsze pielgrzymki piesze na Jasną Górę, te o tradycyjnym pokutnych charakterze, ciągnące kilometrami przez zmienne pogody sierpniowego pejzażu, z unoszącym się nad nimi śpiewem Bogurodzicy, są echem niewygasłym tej potężnej miłości. I próżno z niej szydzić i ją ośmieszać… Przeszłość ma wielką siłę przyciągania. „Zobaczcie, jacy byliśmy, byśmy mogli powrócić do dawnej wielkości, wzbogaceni o doświadczenia upadków, z których należy wyciągnąć wnioski” — zdają się mówić wspomnienia ziemian pisane w XIX i XX wieku. Dokumenty, listy, pamiętniki zawierają relacje bezpośrednich świadków i uczestników wydarzeń; one nie kłamią ani nie upiększają rzeczywistości. Dziś, zwłaszcza dziś, gdy za „katolickie” uchodzą w niektórych środowiskach akcje charytatywne Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy czy marsze po ulicach miast „w obronie dostępności platformy cyfrowej”, katolicki obyczaj, dawna polska kultura jest skarbem, który nie może zostać zmarnowany. Wszystko bowiem, co kiedykolwiek istniało w dziedzinie ducha, a było szlachetne i piękne, ma w oczach Boga wielką wartość i nie ulegnie zniszczeniu. Ugoda, czyli zimna krewCzym była tzw. polityka ugodowa polskich katolickich konserwatystów, którymi byli w pierwszym rzędzie przedstawiciele wielkich rodów polsko‑litewskich z terenów dawnej Litwy? Jej istotą i celem było osiągnięcie poprawy sytuacji Polaków pod zaborem rosyjskimi i przywrócenie państwu polskiemu niepodległości, gdy tylko warunki polityczne okażą się sprzyjające. Najważniejszą sprawą było oczywiście doprowadzenie do poprawy sytuacji Kościoła katolickiego, poddanego przez rosyjskie władze niezliczonym represjom, począwszy od utrudniania kandydatom do seminariów zdobycia studiów na odpowiednim poziomie, po zabieranie kościołów, więzienie i zsyłki w głąb Rosji księży, zamykanie klasztorów i zmuszanie ludności grekokatolickiej do przechodzenia na prawosławie. Drogą, na której starano się osiągnąć te cele, były zabiegi dyplomatyczne w kręgach związanych z dworem carskim i rządem rosyjskim. Prowadzili je w bardzo trudnych warunkach, po klęsce powstania styczniowego, katoliccy mężowie stanu. Byli to ludzie świetnie wykształceni, znający języki, o nienagannych manierach, swobodnie poruszający się wśród dyplomatów i koronowanych głów Europy. Niemal każdy z nich był właścicielem ziemskim, często ograbionym przez carat za udział ojca czy dziada w powstaniu. Odzyskanie ojcowizny i dbanie o jak najlepszy stan majątku, tak by przynosił dochód i zapewniał godziwą pracę możliwie dużej liczbie ludzi, uważano za główny obowiązek patriotyczny. Symbol i zarazem ukoronowanie tej strategii polskiego katolickiego ziemiaństwa stanowił Wileński Bank Ziemski, potężna instytucja gospodarcza dająca oparcie wielu ziemianom walczącym o utrzymanie i odbudowę majątków nadwątlonych popowstaniowymi represjami. Jak pisze kronikarz owych zmagań, ks. Walerian Meysztowicz, bank „stał się wkrótce nie tyko źródłem tak wówczas potrzebnych kredytów rolnych, ale i potężną organizacją ziemiaństwa Litwy”7. Ważną rolę odgrywały również tzw. towarzystwa rolnicze, założone w Mińsku przez Edwarda Woyniłłowicza, namiastka „od pół wieku zniszczonej, prastarej instytucji sejmików szlacheckich. Miały ogromny wpływ na życie gospodarcze kraju (…). Liberalizujący kierunek moskiewskich rządów było to zwykłe zjawisko u epigonów wielkich carów, bez przekonania ciągnących linię poprzedników — tolerował instytucję z imienia tylko kredytową”8. Litewscy panowie nie chcieli żadnego pisemnego układu z dynastią, w zamian zmuszeni byli uczestniczyć w aktach symbolicznych; kilku ziemian — w tym ojciec księdza Meysztowicza — z wyrachowaniem przyjęło na siebie przykry obowiązek obecności przy odsłonięciu pomnika Katarzyny II w Wilnie. „Po długich targach i układach w zamian obiecano ulgi dla Kościoła i zgodę na prywatne szkoły polskie i litewskie. Byłem na ganku w Pojościu, gdy mój ojciec wsiadł do powozu jadąc na odsłonięcie tego pomnika. Nie rozumiałem o co chodziło. Ale pamiętam wyraz twarzy i słowa po francusku do matki: „Nous sommes toujours les boucs émissaires” (‘zawsze jesteśmy kozłami ofiarnymi’)… Uczestnicy tej demonstracji nie stracili zaufania współobywateli i byli potem obierani na najwyższe stanowiska społeczne i polityczne”9. Kierownictwo Wileńskiego Banku Ziemskiego po śmierci pierwszego prezesa, Adama Platera z Wieprz, objął ojciec autora tych słów, Aleksander Meysztowicz, człowiek o dużym autorytecie osobistym, cieszący się przy tym sympatią zarówno Polaków, jak i Litwinów. Litewscy ziemianie mieli poczucie swojej historycznej misji. Towarzystwo Rolnicze czy Bank Ziemski „były zewnętrznym wyrazem niepisanego dziedzictwa wspólnoty rodzin, które siebie uważały za dalszy ciąg Senatu Rzeczypospolitej (…). Ta wspólnota to było coś bardziej zwartego niż jakakolwiek organizacja, niż związek lub partia — to była świadoma siebie warstwa społeczna o starej tradycji, oparta o posiadanie ziemi”10. Celem prowadzonej przez nich „polityki realnej” było odzyskanie niepodległości. „«O tym nigdy nie trzeba mówić, ale o tym trzeba zawsze myśleć» — były to słowa matki Aleksandra Meysztowicza (…). Musieli być przygotowani na ostre zarzuty wielu współczesnych. (…) W Petersburgu przedstawiali oni [członkowie rosyjskiej Rady Państwa] interes Polski — właściwie niewygłaszaną, lecz stale im przyświecającą sprawę niepodległości Polski (…) nie tylko i może nawet nie tyle nawet wobec Rosji, co wobec państw mających swoje przedstawicielstwo nad Newą. (…) Można było bronić polskiego szkolnictwa (…), ukrócać samowolę czynowników wobec kleru, uzyskiwać lokalne ulgi dla Kościoła, bronić chłopów. Polscy panowie z Rady Państwa zaraz zawiązali «koło», do którego zaraz wszystkie takie sprawy spływały. «Koło» stało się w Petersburgu nieoficjalnym, ale w praktyce uznawanym przez korpus dyplomatyczny przedstawicielstwem Polski”11. Czy były to działania skuteczne, wykraczające ponad wymiar lokalny? Mieczysław Jałowiecki, syn wielkiego właściciela ziemskiego z Litwy, był w tym samym czasie, na parę lat przed I wojną światową, młodym, świeżo po studiach i doktoracie, attaché rolniczym przy ambasadzie rosyjskiej w Berlinie. Jako przedstawiciel ambasady został pewnego wieczoru zaproszony przez dowódcę jednego z cesarskich pułków gwardyjskich na uroczyste przyjęcie. Wśród ubranych w galowe mundury oficerów był jeszcze jeden tylko cywil, hr. Ledebur z ambasady austriackiej. Jałowiecki wspomina: Dowódca pułku z wyszukaną grzecznością zapoznał nas po kolei z korpusem oficerskim. Przydzielono do każdego z nas młodego oficera jako cicerone. Dobór był właściwy, bo znalazłem się pod opieką młodego porucznika von Kempis, jak się okazało, katolika i ziemianina z okolic Bonn. Zasiedliśmy do stołu w obszernej, wykładanej ciemnym dębem sali jadalnej. (…) Pod koniec obiadu dowódca powstał, a za nim my wszyscy. — Zdrowie cesarza! — zawołał podnosząc kielich. Trzymając przepisowo kieliszki na wysokości piersi wypiliśmy zdrowie cesarza Wilhelma. Po trzykrotnym «hoch!» rozległ się hymn niemiecki. Następnie wzniesiono toast na cześć cesarza rosyjskiego. Dowódca i oficerowie zwrócili twarze i kieliszki w moją stronę, jako członka rosyjskiego korpusu dyplomatycznego. Potem nastąpił toast na cześć cesarza Austro-Węgier. Tym razem hr. Ledebur był przedmiotem owacji. Hymnem austriackim Gott erhalte, Gott beschutze unsern guten Kaiser Franz… zakończono oficjalną część obiadu. Jakież było jednak moje zdumienie, gdy dowódca pułku powstał z miejsca i z kieliszkiem w ręku dał znak orkiestrze. Rozległa się dziarska melodia Jeszcze Polska nie zginęła… — Ihres spezial! — zawołał dowódca podnosząc kieliszek i patrząc w moją stronę. — Hoch, hoch — odpowiedzieli chórem oficerowie…12. Autor wspomnień zaznacza, że zaprzyjaźnił się z porucznikiem von Kempis i że miał uznanie dla oficerów Pułku Cesarzowej Augusty, przedstawicieli sfery, gdzie ceni się wartości prawdziwe, nie tylko symboliczne. Polski od ponad stu lat nie było na mapie. O odrodzonej Rzeczypospolitej nikomu się jeszcze w Europie nie śniło. W 1920 r. „niepodległościowcy i ugodowcy, a przynajmniej ich synowie, mogli wysiąść z obcych tramwajów i karet i razem wsiąść na koń — strzemię przy strzemieniu”13. Pan Bóg pobłogosławił w tej wojnie. Nie oszczędzali się w niej nie tylko synowie ziemian, lecz i wszyscy wierni Bogu i Kościołowi Polacy. „Wykazywano nam, że Polacy są «histerycznymi dziećmi», pozbawionymi dyscypliny, zmysłu praktycznego, niezdolni do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. «Histeryczne dzieci» odpowiadały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polu bitwy, podczas gdy my poprzestaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, jednocześnie pobłażając mu tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu”14. 19 czerwca 1920 r. Polska oddała się Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. 15 sierpnia Maryja, od XVII wieku czczona u nas jako Regina Poloniæ, zwyciężyła. Polska i Europa została ocalona przed najazdem bolszewickim. |