Gdy Donald zadeklaruje coś niedorzecznego, zastanawiam się, czy...
Wpisał: Dr hab. Andrzej Lewandowicz   
08.01.2013.

Gdy Donald zadeklaruje coś niedorzecznego, zastanawiam się, czy...

 

Urodzenia pod kontrolą

 

Dr hab. Andrzej Lewandowicz

8 stycznia 2013 http://www.naszdziennik.pl/mysl/20274,urodzenia-pod-kontrola.html

 

Gdy premier Donald Tusk zadeklaruje coś niedorzecznego, zastanawiam się, czy powiedział to od siebie, czy wypowiedź podsunął mu sztab PR na zlecenie odpowiednich grup interesu.

Tym razem według premiera elementem polityki prorodzinnej w roku 2013 ma być wsparcie sztucznego zapłodnienia, jak zapowiedział na konferencji prasowej 3 stycznia br. Niewątpliwie u źródeł tej absurdalnej wypowiedzi leży wyrachowanie i chęć usłużnego, ideologicznego przypodobania się „lokalnym” i międzynarodowym środowiskom lewicy, także w dalszej perspektywie starań o utrzymanie się przy władzy.

Przy tym konformizm kogoś, kto za wygodę płynięcia na fali liberalnego mainstreamu sprzedaje własną godność – nie powiem o odpowiedzialności, gdyż to pojęcie jest jemu zapewne obce. Czym w istocie, jeśli nie cynicznym kłamstwem, jest rzucona deklaracja oparta na ostatnio nośnym sloganie lobbystów, właścicieli klinik in vitro (przypadkiem - doradców rządowych)?

Wsparcie in vitro, i to za cudze pieniądze podatników, to jednak nie „wsparcie polityki prorodzinnej”, ale kluczowy element inżynierii reprodukcyjnej zgodnie z klasyczną wizją heroldów kontroli urodzeń. Według niej, rozwój populacji (preferencyjnie poza małżeństwem) zależeć ma od woli i potrzeb totalitarnego państwa. Promowanie przez rząd sztucznej reprodukcji opartej na eugenice i oderwaniu prokreacji od małżeństwa, obok prowadzonej równocześnie polityki antynatalistycznej w postaci refundacji środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych przez Narodowy Fundusz Zdrowia, spójnie reprezentują te nie nowe utopie.

Manipulacje ludzką prokreacją poprzez procedurę in vitro, która leczeniem nie jest, tylko hodowlą, z samej definicji trudno zaliczyć do działań prorodzinnych. Metody sztucznej reprodukcji z założenia uderzają w godność małżeństwa i godność poczętych osób, co samo przez się uderza w godność rodziny. To abstrakcja dla zajmujących się hodowlą ludzi in vitro, ale czy działania z gruntu złe mogą stanowić element polityki prorodzinnej?

Do kogo przy tym mają iść pieniądze „na dofinansowanie zabiegów” in vitro z naszych podatków? Gdyby nawet założyć, że in vitro to „procedura lecznicza”, czy pieniądze te pójdą na „wsparcie” – zabrzmi to sarkastycznie – dla biednych i potrzebujących rodzin? Czy biedne i często wielodzietne rodziny, które wolałyby otrzymać realne ulgi podatkowe na wychowanie dzieci, skorzystają z takich „dobrodziejstw”? Czy też nagradzane mają być „pary” (pomijam przypadki niezawinione), które kultywowały hedonistyczny egoizm, a teraz ponoszą konsekwencje stosowania antykoncepcji? W rzeczywistości chodzi o wsparcie finansowe dla niegodziwego biznesu i promowanie struktury zła.

Trudno po raz kolejny nie pytać, czy poza rzucaniem deklaracji ideologicznych Tusk pomyślał o realnych potrzebach, których zapewnienia wymagają dzieci poczęte z in vitro, jak chociażby o konieczności specjalistycznej opieki w okresie pre- i postnatalnym z racji bardziej problematycznych ciąż i zwiększonej częstości wad wrodzonych? Czy dalsze losy tych dzieci w ogólne interesują premiera Tuska, czy można je dalej nawet „zabortować”, jeśli okażą się chore? Ustawa nadal na to zezwala, do czego przyczynił się właśnie premier.

Wątpię, aby Tusk zastanawiał się nad uczciwością „swoich” deklaracji, gdyż w to miejsce zapewne wolałby pokopać piłkę. Wystarczy, że jest PR, istnieje wpływowe lobby in vitro i do tego może zrobić na złość Kościołowi. Motywacja małych ludzi nie prowadzi do wielkich celów, chociaż takimi posługują się wrogowie.

Dr hab. Andrzej Lewandowicz