Polskie dzieci germanizowane | |
Wpisał: pch24 | |
15.01.2013. | |
Polskie dzieci germanizowane
2013-01-14 pch24 - Działania Jugendamtów są bardzo niebezpieczne. Wydają one decyzje, na skutek których polscy rodzice tracą dzieci, które następnie wychowywane są na Niemców. To przypomina działania hitlerowskich okupantów – mówi PCh24.pl Wojciech Pomorski, prezes stowarzyszenia „Dyskryminacja.de” walczącego o prawa polskich rodziców i dzieci pokrzywdzonych przez niemieckie sądy.
Z jak licznymi przypadkami zabierania przez niemieckie Jugendamty (sieć urzędów do spraw młodzieży, podlegających samorządom; w każdym niemieckim mieście jest jego oddział – przyp. red.) dzieci z małżeństw polsko–niemieckich spotyka się Pana stowarzyszenie? Nie ma żadnej reguły. Zdarzają się nawet tak intensywne dni pracy, kiedy mamy kilka zgłoszeń. Tendencja jest generalnie wzrostowa, co jest pochodną braku wspierających Polaków działań aktualnego rządu, z którym - czego nie rozumiem - nie możemy się jak dotychczas porozumieć. Chodzi tu o naszych braci Polaków - jesteśmy przecież jedną rodziną i powinniśmy się wspierać tak jak w rodzinie. I nie jest to sprawa partyjnego szyldu, bo akurat to nas, Polaków na emigracji, nie interesuje. Patrzymy przede wszystkim na konkretne działania władzy i w przypadku rządzącej od kilku lat koalicji PO – PSL obserwujemy niestety dużą nieudolność, jeśli chodzi o sprawę odbierania przez niemieckie Jugendamty oraz sądy dzieci z małżeństw mieszanych, czy zakazywania przez Jugendamty mówienia dzieciom i rodzicom między sobą w języku polskim. Działania Jugendamtów są bardzo niebezpieczne. Wydają one decyzje, na skutek których polscy rodzice tracą dzieci, które następnie wychowywane są na Niemców. To przypomina działania hitlerowskich okupantów, którzy wywozili z polskich terenów małe dzieci, by wychowywać ich w niemieckim duchu. Takie działania przeprowadzano chociażby na Zamojszczyźnie. Główną rolę w takich akcjach odgrywały wówczas - podobnie jak dzisiaj – właśnie Jugendamty, które od czasów wojny - co istotne - nie zostały zreformowane. Akta tych wywiezionych w czasie okupacji polskich dzieci zostały spalone w latach 50–tych. Dzisiaj nie wiemy kto w Niemczech ma polskie korzenie, kto został zabrany przed wielu laty polskim rodzicom i zgermanizowany. Obecne działania Jugendamtów niestety często również mają na celu germanizację polskich dzieci. Skąd myśl, by działać właśnie na tym polu? Wszystko zaczęło się w 2003 roku, gdy zostały porwane moje dwie córki Justyna i Iwona-Polonia Pomorskie i dostałem zakaz rozmowy z dziećmi w języku polskim. Sprawa stała się od razu niezwykle głośna szczególnie w polskich, niemieckich i anglojęzycznych mediach. Wtedy też zaczęli się do mnie zgłaszać poszkodowani ludzie, którym starałem się pomagać. Polskie Stowarzyszenie „Dyskryminacja.de” powstało więc spontanicznie jako odpowiedź na całkowity deficyt jakiejkolwiek pomocy naszym rodakom, w konfrontacji z dyskryminującymi ich działaniami Jugendamtów i sądownictwa w Niemczech i w Austrii. W ten sposób zajęliśmy się działalnością, o której mało kto wtedy myślał. Gdy Polskie Stowarzyszenie „Dyskryminacja.de” zaczęło działać, o problemie odbierania praw rodzicielskich polskim rodzicom, czy rodzicom z małżeństw mieszanych polsko – niemieckich, przez sądy naszego zachodniego sąsiada, zaczęto coraz więcej mówić w mediach. Ja sam o swoje prawa rodzicielskie walczę cały czas. Ta walka trwa już blisko dziesięć lat. Jakieś przykłady akcji, które podejmuje Pana stowarzyszenie? Takich przykładów jest bardzo dużo. Mogę powiedzieć chociażby o niedawnym przykładzie z Krakowa. Zgłosiła się do nas pani, której dwójkę dzieci wywiózł do Niemiec jej mąż, Szwajcar. Jugendamt wspierał go od początku, jednak udało się nam to rodzeństwo odzyskać i oddać polskiej matce. Inny przykład to sprawa mężczyzny, któremu żona wywiozła dziecko do Niemiec. Akcję przeprowadziła jej siostra, ona wyjechała nieco później. Jugendamt stanął oczywiście po stronie kobiet. Mężczyzna prosił nas o pomoc, przesłał do nas całą mailową korespondencję między swoją żoną, a jej siostrą, w której ustalały różne kwestie związane z wywiezieniem dziecka. Nagła utrata dziecka i brak kontaktu z nim jest dla rodzica rzeczą straszną. Jakiś czas temu - dokładnie w październiku 2012 - pomogliśmy odzyskać z Jugendamtu 7-letnią córeczkę pewnej kobiecie z Tarnowskich Gór. Była skrajnie wyczerpana, załamana psychicznie. Akcja się udała, ale kobieta straciła dużo zdrowia. Wspomniał Pan o problemach jakie ma pańskie Stowarzyszenie z aktualnymi polskimi władzami. Jak to konkretnie wygląda? Nasza instytucja - Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech - Dyskryminacja.de - oficjalnie działa od 18 lutego 2007 roku, gdy została formalnie założona i następnie zarejestrowana przez niemiecki sąd. Jeśli mówić o relacjach z koalicją, która rządzi w Polsce od ponad pięciu lat, to oczywiście początkowo liczyliśmy na pomoc rządu. Próbowaliśmy kontaktować się m.in. z Władysławem Bartoszewskim, ministrem w Kancelarii Premiera, który zajmuje się relacjami polsko–niemieckimi. Usiłowaliśmy również nawiązać kontakt z premierem Donaldem Tuskiem, czy ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Dobijaliśmy się do nich bezskutecznie. Niestety nie mieli dla nas nigdy czasu i nie chcieli rozmawiać o żywotnych dla nas sprawach Polaków w Niemczech i ciągle nabrzmiewających sprawach. A pomoc? Takowa w ogóle nie zaistniała. Wspominałem wcześniej o kobiecie z Tarnowskich Gór, której Jugendamt zabrał dziecko. Była na skraju psychicznego wyczerpania. Udzieliliśmy jej natychmiastowej wszelkiej możliwej pomocy, daliśmy jej dach nad głową i kilkaset euro na podstawowe potrzeby. Postanowiłem wtedy ponownie dać szansę polskim władzom i zwróciłem się z prośbą do polskiego konsulatu w Hamburgu o pomoc. Konsulat nie pomógł. Tylko straciliśmy czas na drętwą rozmowę w tej placówce i pieniądze na dojazd. Stamtąd sam, jedynie z matką dziecka, pojechałem do Jugendamtu walczyć o jej córeczkę. Konsultowałem się wtedy intensywnie telefonicznie z naszym wyśmienitym prawnikiem panem Markusem Matuschczykiem. Odpowiednie pismo przygotowywaliśmy do późna w nocy. I ostatecznie w ten sam dzień, jadąc prosto z Konsulatu do Jugendamtu na rozmowę z jego szefostwem, odzyskałem dla matki dziecko. Bez żadnej pomocy polskiej placówki konsularnej. Doskonale pamiętam też od początku pilotowaną przez nas sprawę polskiej rodziny z Bytomia. Dotyczyła ona rodziców, którzy mieszkali w Niemczech, gdzie błyskawicznie odebrano im prawa rodzicielskie. Jugendamt zabrał im dzieci i oddał do jednego z tamtejszych domów dziecka. Miały być na dniach oddane jakiejś niemieckiej rodzinie do... adopcji. Rodzice i ich dzieci strasznie cierpieli przez kilka miesięcy. Nie widząc realnych szans - w świetle doświadczeń Stowarzyszenia - na zreflektowanie się manipulowanego przez Jugendamt sędziego, zdecydowali się jednak - wykazując dużą odwagę i determinację - wrócić do Polski i - za naszą radą - zabrali ze sobą dzieci. Było to działaniem na granicy prawa. Jugendamt zażądał, by zwrócili je z powrotem do niemieckiej placówki. Wywarliśmy wtedy presję na polskim konsulacie, by zajął się sprawą. Zajął się? Nie zrobił właściwie nic w tej sprawie. Miałem na bieżąco relacje rodziców, że osoba, która miała tę sprawę załatwić jeździła do Jugendamtu nie po to, żeby wywrzeć nacisk, aby Jugendamt i sąd zmienił swoją decyzję w tej kwestii. Polskie konsulaty nie zajmują się problemami polskich dzieci zabieranych przez niemieckie Jugendamty i sądy, ale głównie organizowaniem nikomu niepotrzebnych rautów. My sami przez rok, gdy rodzina, o której dzieci walczyliśmy ukrywała się na Śląsku, zbieraliśmy dla nich pieniądze na utrzymanie, na opał, ubrania i wyżywienie dla dzieci. Ostatecznie w czerwcu i lipcu 2012 roku, gdy nasze Stowarzyszenie, oraz prowadzący z nami tę rodzinę od początku adwokat Matuschczyk, zdecydowało się nagłośnić tę sprawę, mieszkająca już wówczas w Bytomiu rodzina obroniła się przed niemieckimi sądami. Wsparcia udzielały nam - przemawiając jednym głosem - właściwie wszystkie polskojęzyczne media oraz współpracujący z nami niemieccy i polscy eksperci. No i co było decydujące: po stronie polskich rodziców stanął też polski sąd i nie ugiął się przed niemieckimi roszczeniami, by wydać Jugendamtowi nasze polskie dzieci. I chwała temuż polskiemu Wymiarowi Sprawiedliwości. Z polityków i instytucji wsparcia udzielili nam i tej konkretnej polskiej rodzinie była minister spraw zagranicznych pani Anna Fotyga i Rzecznik Praw Dziecka. Była to precedensowa sprawa i niezwykle głośna. Obserwując relacje polsko –niemieckie z punktu widzenia działalności Polskiego Stowarzyszenia „Dyskryminacja.de” mogę powiedzieć, że polskie władze rozmawiają ze stroną niemiecką na zasadzie relacji dalekiej od wzajemnego partnerstwa. Jestem przekonany, że w końcu także nasze aktualne władze są w stanie zrozumieć, iż jako Polacy nie powinniśmy mieć kompleksów i o naszych polskich interesach można i powinno się rozmawiać także z Niemcami czy z małą Austrią i skutecznie je egzekwować. Oby pozytywna zmiana nastąpiła jak najszybciej, gdyż jest od dawna z utęsknieniem oczekiwana przez naszą instytucję „Dyskryminacja.de” i przez dużą część przebywających w Niemczech Polaków. Nie wszyscy politycy reprezentują i rozumieją taką postawę, a z niej przecież wynikają brzemienne dla nas, Polaków na emigracji, konsekwencje. Ta nieporadność polskich władz to przecież ewidentna pochodna braku wyrobienia politycznego, kompleksów i braku rozumienia suwerennego stawiania spraw swojego narodu i umiejętności konsekwentnego upominania się o nie. Nie chcemy tracić nadziei, że w końcu, nawet w gronie aktualnego rządu, dojdą do głosu ludzie, którzy będą te podstawowe prawidła polityki zagranicznej rozumieli i wprowadzali w życie. Nasz Naród na to przecież zasługuje i byłby takim politykom bardzo wdzięczny. Ile z prowadzonych przez „Dyskryminacja.de” spraw udało się rozwiązać pomyślnie w okresie całej państwa działalności? Wszystko zależy od rodzaju takiej sprawy. Zgłoszenia, jakie do nas docierają, wnikliwie badamy. Jeśli dojdziemy do wniosku, że doszło do prawnych nieprawidłowości i niemieckie Jugendamty lub sądy w jakimś punkcie dopuściły się dyskryminacji polskiego dziecka, rodzica, czy rodziców, to wówczas działamy. I w takich sytuacjach mamy - powiedzmy - 95-procentową skuteczność. Krzysztof Gędłek |