WOJNA z reżimem Łukaszenki | |
Wpisał: Lech Z. Niekrasz | |
17.01.2013. | |
WOJNA z „reżimem Łukaszenki”
Rozdz. VII. Politykom i politykierom do sztambucha
Lech Z. Niekrasz, Wyd. Biblioteczka Myśli Polskiej
Spróbujmy spojrzeć na sprawę sine ira et studio. Banałem jest twierdzenie, że Polska Rzeczpospolita Ludowa nie była państwem suwerennym i dlatego jej polityka zagraniczna nie reprezentowała polskiego interesu narodowego. Analiza rozlicznych faktów dowodzi, że polityka zagraniczna niepodległej de nomine tzw. Polski posierpniowej również nie wyraża polskiej racji stanu, albowiem jest wypadkową oddziaływania różnych nieprzyjaznych zgoła Polsce sił zewnętrznych. Jednym z wielu ewidentnych tego dowodów jest polityka wschodnia III RP: z jednej strony fraternizowanie się za wszelką cenę z Kijowem i Wilnem, z drugiej - antagonizowanie stosunków z Mińskiem, wobec którego polityka wszystkich bodaj rządów posierpniowych przynosi najwyższą szkodę nie tylko żywotnym interesom Polski, ale jest przede wszystkim zgubna dla losów polskiej mniejszości na Białorusi. Co najmniej zdumiewać musi fakt, że w sytuacji, w której wszystkie orientacje polityczne skaczą sobie do oczu, doszło do powstania czegoś w rodzaju frontu jedności narodu i wypowiedzenia propagandowej wojny "reżimowi Łukaszenki", który stał się dla wielu naszych polityków synonimem nieomal kopii stalinizmu. Jedności narodu to może powiedziane zbyt wiele, albowiem to nie naród kompromituje się na scenie międzynarodowej, szczując na Mińsk Brukselę, tylko nasz polityczny establishment, który nie jest zdolny do przewidzenia skutków swojej równie szkodliwej co i wręcz obłędnej polityki wobec Białorusi. Jak widać, kariera "pożytecznego idioty" nęci wciąż bardzo wielu, których byłoby można posądzać o więcej oleju w głowie. Cała ironia losu polega na tym, że napuszczana przez Warszawę na Mińsk Bruksela wcale się nie kwapi piętnować "reżimu Łukaszenki" jakby wyczuwając, że jest to najwyraźniej sprawa dęta. Z drugiej strony wskutek wojowania Warszawy z Mińskiem najwięcej traci na tym większość mniejszości polskiej, przed którą Warszawa zatrzasnęła drzwi do tej wyidealizowanej Polski. Jak napisał internauta, jest to hańba! Ta wyidealizowana przez białoruskich Polaków Macierz stała się wyrodną macochą. Na placu boju pozostaje coraz bardziej osamotniony establishment polityczny III RP wraz ze stworzoną przez siebie piątą kolumną.
***
Z okazji do kompromitacji skorzystały, czemu skądinąd dziwić się nie należy, gotowe zawsze do szkodzenia Polsce tzw. mainstreamowe mass media. Zaskakiwać w najwyższym stopniu musi jednak fakt, że w sukurs mediom polskojęzycznym pośpieszyły - co już pojąć doprawdy nie sposób - media katolickie, którym nie po raz pierwszy zdarzyło się zagubić busolę polityczną. Wiele światła na rolę władz III RP w wywoływaniu wrogości do władz Białorusi rzuciło w końcu 2005 roku, a więc już po rozłamie w ZPB, podanie się do dymisji ambasadora Tadeusza Pawlaka, któremu według doniesień "prasy polskiej", zarzucono, że "koncentruje się na oficjalnych kontaktach z władzami i reżimowymi organizacjami, lekceważąc opozycję oraz niezależne organizacje społeczne". "Ci, co mi zarzucają zbytnie kontakty z władzami, nie rozumieją po prostu specyfiki pracy dyplomaty" - powiedział ambasador Pawlak, któremu tych jego relacji z władzami szczerze zazdrościli, nota bene, ambasadorzy krajów unijnych! Zgodnie z wytycznymi MSZ ambasador polski w Mińsku winien był natomiast koncentrować się na kontaktach z antyrządową, nacjonalistyczną i antypolską opozycją, z którą kolaboruje finansowana przez władze III RP grupa Andżeliki Borys. Mówiąc prościej, zadaniem dyplomacji polskiej na Białorusi jest zwalczanie jej legalnych władz w niepolskim, ma się rozumieć, interesie. Czy to jest dla wszystkich dostatecznie zrozumiałe? Oficjalnie ambasador Pawlak uzasadnił podanie się do dymisji wściekłym atakiem na jego osobę ze strony opłacanego przez MSZ a wydalonego wcześniej z Mińska przez władze białoruskie Marka Bućki. Pracując w tamtejszej ambasadzie RP tak gorliwie przykładał się do realizacji wytycznych centrali w Warszawie, że dosłużył się statusu "persona non grata". Po powrocie z Mińska "dyplomata" Bućko kontynuuje za pieniądze nas wszystkich wojnę z "reżimem Łukaszenki" na łamach finansowanego przez MSZ portalu Kresy24. Najnowszym jego wyczynem jest szerzenie wieści, że "Białoruś coraz szybciej przekształca się w wielkie więzienie dla swoich obywateli. Władze w Mińsku wprowadziły właśnie dwie nowe kategorie osób, które będą miały zakaz opuszczania kraju". Dopóki zakaz ten nie obejmie szkalującej władze białoruskie Andżeliki Borys, dopóty do tego rodzaju rewelacji różnych Bućków podchodzić należy cum grano salis, czyli co najmniej z nieufnością. W ramach swoich ministerialnych obowiązków "dyplomata" Bućko trudni się też sponsorowaniem jadowicie antybiałoruskiego filmu. pt. "My tutejsi. Białoruskie granice". Twórczynią tego załganego obrazu jest Małgorzata Bucka. Cały jej cynizm polega na tym, że ten nakręcony w 1996 roku film sugeruje, jakoby przez tych lat piętnaście nic się na Białorusi nie zmieniło. Na takiej oto podstawie faktograficznej próbuje się robić widzom wodę z mózgu, nie zdając sobie sprawy z tego, że jest to wyraz pogardy oraz traktowania tychże widzów jak ostatnich głupców. Tak oto władze III RP rozumieją ducha podpisanego z rządem Białorusi traktatu o dobrym sąsiedztwie. Dziwić się ambasadorowi Pawlakowi, że jako diplomate de carriere nie widział siebie w towarzystwie dywersantów kreujących polską politykę wschodnią? Istotnym elementem polityki wschodniej przynajmniej na "odcinku białoruskim" jest nie tylko antynarodowa, ale ze swej istoty antyhumanitarna praktyka dzielenia Polaków według kryteriów ideologicznych i politycznych. Winnych tego odrażającego procederu należałoby wcześniej czy później pociągnąć do odpowiedzialności przed krajowym Trybunałem Stanu, a może i przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, których to praw łamanie wcale nie polega na zakazie mordowania dzieci poczętych i wywieszaniu Krzyża w miejscach publicznych. Mówiąc prościej "dobrzy", według Warszawy, Polacy popierają antyrządową grupę Andżeliki Borys, która rewanżuje się im za to Kartą Polaka i wizami do Polski, natomiast optujący za legalną strukturą związkową "źli" Polacy nie mają prawa przekroczenia zachodniej granicy Białorusi. Zgodnie z taką "polityką" wizową wycieczka dzieci polskich z Białorusi do Ojczyzny może przekroczyć granicę bez przeszkód, a jej opiekun dowiaduje się od funkcjonariusza Straży Granicznej, że jego wjazd i pobyt jest niepożądany "ze względu na zagrożenie dla obronności lub bezpieczeństwa państwa albo bezpieczeństwa i porządku publicznego albo mógłby naruszyć interes Rzeczypospolitej Polskiej". Kto tu jest normalny, a komu przysługiwałoby leczenie psychiatryczne? I jakiej to Polsce zagrażają białoruscy Polacy, którzy nie widzą siebie w roli pogromców "reżimu Łukaszenki"? Jeśli Rzeczpospolita Polska obawia się Sybiraków, AK-owców i nauczycieli szkółek polonijnych, to jaka to jest Polska i czy w ogóle jest to jeszcze Polska? Wykoncypowane jeszcze przez rząd SLD "czarne listy" przetrwały rząd PiS-u i znalazły najszersze możliwie zastosowanie w polityce rządu PO. Reprezentujący ten rząd minister Radosław Sikorski nie ograniczył się do Białorusi, uciekając się do haniebnego procederu dzielenia Polonii na drugiej półkuli, od Kanady przez USA do Ameryki Łacińskiej od Meksyku po Argentynę. Wszędzie tam obowiązuje dyrektywa nakazująca ambasadom oraz konsulatom III RP zerwanie relacji ze stanowiącymi większość "złymi" Polakami i hołubienie elementów o charakterze agenturalnym. Celem tej, pożal się Boże, polityki Warszawy jest dezintegracja, podobnie jak dzieje się to na Białorusi, wysoce patriotycznych środowisk polonijnych, które podejmują, jak Unia Stowarzyszeń i Organizacji Polskich Ameryki Łacińskiej (USOPAL) z jej twórcą Janem Kobylańskim, działania rzecz jedności żywiołu polskiego na obczyźnie. O tym, że jest to polityka antynarodowa i antypolska, przekonywać się chyba nie musimy.
***
Trudno ukryć, że toczona pod fałszywym sztandarem obrony praw polskiej mniejszości wojna z "reżimem Łukaszenki" wypełnia znamiona otwartej i jawnej ingerencji w wewnętrzne sprawy niepodległego i suwerennego państwa białoruskiego. Łatwo natomiast dowieść, że nikt nie jest w stanie bardziej zaszkodzić polskiej mniejszości na Białorusi niż polscy politycy wszystkich orientacji oraz, co bodaj najbardziej zawstydzające, poniektórzy i ulegający presji kłamliwych mass mediów ludzie nauki i tzw. autorytety moralne. Wszystko to w sumie dowodzi tylko katastrofalnej degrengolady polskiego świata polityki i kultury oraz całkowitego zatracenia poczucia interesu narodowego. Na prawach smutnej anegdoty przytoczyć warto fakt, że w uznaniu dla zasług w dziele kultywowania polskości, "Wspólnota Polska" obdarowała kilka lat temu władze oddziału Związku Polaków na Białorusi w Słonimiu... czajnikiem!!! Wartość prezentu nie stoi w żadnej proporcji do tysięcy dolarów transferowanych przez tę "Wspólnotę Polską" i inne agendy rządowe na konta rozłamowego Związku Polaków na Białorusi i jej szefowej, której status materialny zdradza znamiona rzadkiego jeszcze na Białorusi luksusu. I za to płaci ogłupiany przez cyniczną propagandę medialną podatnik polski! O tym, że szefowa antyrządowych rebeliantów na Białorusi pełni rolę porte parole polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, świadczy opublikowany przez to ministerstwo "Raport o sytuacji Polonii i Polaków za granicą 2009". Część dotycząca mniejszości polskiej na Białorusi i firmowana przez Ambasadę RP w Mińsku wyszła spod pióra samego "Prezesa Związku Polaków na Białorusi, mgr Andżeliki Borys"! Lektura tego zgoła kuriozalnego dokumentu, w którym prawie ani słowa o legalnym Związku Polaków na Białorusi, skłania do postawienia pytania, kto od kogo ściągał: Borys od załganych mediów polskojęzycznych czy media od równie kłamliwej Borys? I pod tym ma odwagę podpisać się plenu titulo minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.
***
Światełkiem w tym tunelu bezdennej głupoty politycznej są przykłady wysoce korzystnej obustronnie współpracy Puław z Nieświeżem i Powiatu Tarnowskiego z Rejonem Nieświeskim. Są to ewidentne dowody karygodnie zaprzepaszczanych możliwości, jakie mogłaby przynieść dobrosąsiedzka współpraca w skali kraju, gdyby władze III RP odważyły się na wypowiedzenie wasalnego posłuszeństwa mocodawcom zagranicznym i zadbały wzorem prezydenta Aleksandra Łukaszenki o interes narodowy, rezygnując z możliwie najgorzej pojętej misji demokratyzacji Białorusi, której poczęta pod "okrągłym stołem" demokracja na modłę polską po prostu nie odpowiada. Na piramidalną hipokryzję zakrawa zarzucanie "reżimowi Łukaszenki" tłamszenie wolności słowa w państwie zwanym III RP, gdzie pleni się maskująca cenzurę poprawność polityczna i gdzie w rolę dawnego Biura Prasy KC PZRP weszła redakcja niepolskiej zgoła gazety dla Polaków. Parafrazując klasyka gatunku, Adama Michnika, należałoby zawołać: odpieprzcie się od Łukaszenki!!! Mieliście jedyną w swoim rodzaju okazję wycofania się z kabały, w którą wpakowaliście się tak bezmyślnie. Wystarczyło przeproszenie prezydenta Republiki Białoruś za popełnione wobec niego szelmostwa i wystosowanie oficjalnego zaproszenia na uroczystości grunwaldzkie 2010. W polityce nie takie zdarzały się już wolty. A trzeba też i wiedzieć, że w odniesieniu sześć wieków temu wiktorii Rzeczypospolitej nad teutońskim krzyżactwem pod Grunwaldem miały walny udział również pułki białoruskie. Czy nasi politycy i politykierzy są w ogóle zdolni zdać sobie sprawę ze skali profitów nie tylko politycznych, jakie mogłyby wyniknąć z faktu zaproszenia na pola Grunwaldu prezydenta Republiki Białoruś Aleksandra Łukaszenki?
Lech Z. Niekrasz |