Jan Krusiński - "Stańczyk" (1953 - 2008) | |
Wpisał: Jerzy Przystawa | |
25.11.2008. | |
Jan Krusiński – „Stańczyk” (1953 - 2008) W poniedziałek, 24 listopada 2008, opuścił nas nagle Janek Krusiński, dzielny Wojownik, przez długie lata szef Radia „Solidarności Walczącej”. Tak się złożyło, że dwa lata temu uznałem za swój obowiązek napisanie w Jego sprawie listu do Prezydenta Wrocławia. Dzisiaj, pozwalam sobie, zamiast nekrologu, podać ten list do wiadomości publicznej. Wrocław, 11 listopada 2006 Dr Rafał Dutkiewicz Prezydent Miasta Wrocławia ul. Sukiennice 9 Wrocław Szanowny Panie Prezydencie, Zwracam się do Pana z prośbą o pomoc w sprawie p. Janusza Krusińskiego, lat 54, byłego długoletniego pracownika Urzędu Miejskiego Wrocławia, od ubiegłego roku na rencie inwalidzkiej i bezdomnego. Janusz Krusiński żyje, de facto, dzięki przypadkowi, ponieważ w maju ubiegłego roku, doprowadzony do desperacji swoją sytuacją życiową, targnął się na swoje życie. Gdyby nie przypadek, który sprawił, że na zupełnym odludziu natknął się na niego jakiś nieznany poszukiwacz szczęścia, już ponad rok temu Janusza Krusińskiego nie byłoby wśród nas. Udało się go odratować, ale przypłacił to kalectwem, porażeniem centralnego układu nerwowego, niedowładem nóg i innymi problemami. Janusza Krusińskiego znam bardzo dobrze, ponieważ spędziłem z nim 4 miesiące na wiosnę 1982 roku w jednej celi w więzieniu w Nysie, a potem przez wiele lat od stanu wojennego współpracowaliśmy w podziemiu. Wiem więc o nim bardzo dużo, zarówno o środowisku z jakiego się wywodzi, środowisku łódzkiej biedy i przestępczości, z której ten młody i utalentowany chłopak potrafił się wyrwać, zdobyć kwalifikacje technika-elektronika, dobrą pracę we wrocławskim „Dolamie”. Zaangażowanie w ruch „Solidarności” zaprowadziło go do więzienia w Nysie, gdzie się spotkaliśmy. Wspominam o tym incydencie więziennym, ponieważ Janusz Krusiński wyróżniał się w sposób istotny od innych internowanych działaczy „Solidarności”; całymi dniami, razem z drugim młodym zapaleńcem, planowali, konstruowali, obliczali układy radiowe i telewizyjne, konstruowali wirtualne radiostacje. Inni internowani uważali ich za nieszkodliwych maniaków. Ale Janusz Krusiński maniakiem nie był. Kiedy zwolniono go z internowania natychmiast włączył się w pracę podziemną i związał się z „Solidarnością Walczącą”. Konstruował, instalował i obsługiwał słynne Radio Solidarności Walczącej, z którego wrocławianie do dzisiaj są dumni i które dodawało nam sił i budowało optymizm i wolę walki w tamtych czasach. Wiele razy bywałem wtedy w mieszkaniu Krusińskich i wiem, że była to po prostu całodobowa stacja radiowa, łącznie z biurem konstrukcyjnym i warsztatem naprawczym, miejscem z którego wychodzili ludzie z nadajnikami, potem rozstawianymi na dachach wrocławskich domów. Podziemie, konspiracja, życie w tamtych czasach to nie były warunki dla normalnego życia, pracy i rozwoju. Za te nienormalne lata cała Polska zapłaciła ogromną cenę, ogromną cenę zapłacili pojedynczy ludzie, w szczególności ci, którzy z takim oddaniem włączyli się w tę walkę, a także, jakże często, ich rodziny. To nie były warunki do kultywowania tradycyjnych wartości rodzinnych, właściwego wypełniania roli ojca czy męża. Rozpadło się wtedy wiele rodzin i składa się to na cenę, jaką Polska i Polacy zapłacili za tę walkę o wolność. Taką cenę zapłaciła też i rodzina Janusza Krusińskiego. Dzisiaj, ludziom nierozumiejącym tamtych czasów, łatwo stawiać zarzuty i ferować pochopne oceny i wyroki. Janusz Krusiński po wyjściu z więzienia, inaczej niż na przykład ludzie tacy jak ja, nie mógł już wrócić do pracy w „Dolamie”, znalazł się na oficjalnym społecznym marginesie, bez środków do życia. Nie przyjął jednak, w odróżnieniu od wielu innych działaczy „Solidarności”, oferty wyjazdu z Polski i emigracji, którą podsuwała mu Służba Bezpieczeństwa. Zdecydował się zostać i walczyć. „Oficjalną” pracę zarobkową znalazł dopiero w 1991 roku, kiedy zatrudniono go w Urzędzie Miejskim, gdzie miał stworzyć Radio Miejskie. W 2003 roku ten młody, 50 letni, zdolny i pracowity człowiek, znalazł się bez pracy i bez mieszkania. Przez dwa lata usiłował samodzielnie znaleźć wyjście z rozpaczliwej sytuacji. Nie udało mu się. Zdecydował się na krok samobójczy. Od momentu kiedy go odratowano bezskutecznie kołacze do nas wszystkich z prośbą o pomoc. Bezskutecznie pisze do Władz Miejskich i nachodzi jego urzędników. Dowiedziałem się o tym wszystkim dosłownie kilka dni temu, bo jakoś przez ostatnie lata nie kontaktowaliśmy się ze sobą i nie miałem o jego losach pojęcia. Dzisiaj, kiedy już o tym wszystkim wiem, postanowiłem zwrócić się do Pana. Wiem, że Janusz Krusiński, pomimo swego obecnego kalectwa, jest nadal wartościowym i sprawnym umysłowo fachowcem-elektronikiem, który z pewnością jest w stanie nadal pracować i służyć swoją pracą innym. Niestety, na rynku pracy nie ma wielu ofert dla 54-letnich rencistów, którzy mają takie trudności z poruszaniem się. Nie ma też żadnych perspektyw na rozwiązanie swojego problemu mieszkaniowego na drodze jakiegoś kredytu bankowego, bo żaden bank nie udzieli mu takiej pomocy. Wydaje mi się, Panie Prezydencie, że Miasto powinno przyjść z pomocą Januszowi Krusińskiemu, ponieważ nie tylko należy mu się nasza pomoc jak każdemu innemu człowiekowi w potrzebie, ale także dlatego, że należy on do tego szlachetnego grona „wierzycieli miejskich”, wobec których wszyscy mamy jakieś zobowiązania. Ufam, że znajdzie Pan chwilę czasu, żeby wejrzeć w tę sprawę. Piszę te słowa w przededniu wyborów samorządowych i jestem pewien, że Pan Prezydent te wybory wygra i tego Mu życzę. Z wyrazami prawdziwego szacunku, Jerzy Przystawa |
|
Zmieniony ( 04.01.2009. ) |