GDY BUDZĄ SIĘ DEMONY... | |
Wpisał: Sławomir M. Kozak | |
19.01.2013. | |
GDY BUDZĄ SIĘ DEMONY...
Sławomir M. Kozak
Chcę opowiedzieć o kolejnym filmie, którego próżno szukać na kinowych ekranach. Co ciekawe, jest to obraz wyreżyserowany przez człowieka, który daje gwarancję dobrego kina, a mimo to, film spowija tajemnicze milczenie. Dla starszych i rozumiejących pewne mechanizmy, to oczywiste, iż niezależnie od siedziby aktualnie wielbionego tronu, czy to w Moskwie, czy Brukseli, tematy tabu pozostają tożsame. Tu więc należy szukać przyczyn. Młodszym potrzebne będzie wyjaśnienie. Paradoksalnie, bardzo to dobrze dla tego filmu, że obłożono go zakazem. Bo nic tak nie przyciąga uwagi ludzi, jak właśnie owoc zakazany. Mimowolnie więc, decydenci „polscy” tkwiący w okowach politycznej poprawności, zamilczając ów film, stają się jego największymi propagatorami. Mechanizm ten znamy już zresztą z czasów PRL, kiedy to najbardziej nieprawomyślne, zdaniem władzy, filmy cieszyły się największą popularnością. I jest to jedyny pozytyw tego, że „animatorzy kultury” w naszym kraju niezmiennie od lat liżą stopy i trochę wyższe partie ciał swym mocodawcom.
Po tym długim wprowadzeniu, pora ujawnić już tytuł owego dzieła. W oryginale – „There Be Dragons”, tłumaczony w Polsce, jako „Tam, gdzie budzą się demony”. Jakkolwiek tłumaczenie nie jest może idealne, to myślę, że dobrze oddaje zamysł jego twórcy, którym w tym przypadku był Roland Joffe. Tak, to znany Państwu reżyser takich filmów, jak „Projekt Manhattan”, „Pola śmierci”, czy słynna „Misja”. Joffe wyjaśniając genezę tytułu tłumaczył, że na średniowiecznych mapach świata, od których to zbliżeń zaczyna się zresztą sam film, nieznane terytoria opisywane były łacińskimi słowami „Hic Sunt Dragonem”, czyli „tu żyją smoki”.
Jako, że fabuła filmu osadzona jest w realiach hiszpańskiej wojny domowej lat 1936-1939, reżyser tworząc film o tak trudnej i skomplikowanej tematyce, odwołał się właśnie do terytoriów zamieszkanych przez mitologiczne, nieznane i okropne smoki. Demony, przywołane przez tłumacza polskiego, uważam za równie trafne, o ile nie celniejsze nawet określenie mieszkańców owej „terra incognita”, jaką od zawsze pozostaje ludzka psychika z jej nie poznanymi, mrocznymi zakamarkami.
Jest to film fabularny w koprodukcji hiszpańsko –argentyńsko -amerykańskiej. O czym dokładnie traktuje? Toczy się dwutorowo, częściowo w czasach obecnych, jednak głównie nawiązując do lat owej hiszpańskiej wojny domowej. Ukazuje młodego dziennikarza, któremu pracodawca zlecił napisanie książki o przeszłości jednego z byłych przyjaciół jego ojca. Problem w tym, że relacje dziennikarza z, umierającym właśnie ojcem, są od wielu już lat fatalne. Aby wykonać zadanie, bohater filmu musi pokonać swe uprzedzenia, zajrzeć w świat, którego dotąd unikał, sięgnąć do miejsc, w których kryją się demony przeszłości, zarówno jego własnej, jak i jego ojca.
Natomiast rzeczywistym bohaterem filmu jest Josemaría Escrivá, założyciel Opus Dei, kanonizowany przez Jana Pawła II w roku 2002. Film, opierając się na fikcyjnej historii dziennikarza, pokazuje Hiszpanię lat 30. z całym jej dramatyzmem ówczesnego faszyzmu, komunizmu i okrutnej wojny z Kościołem. Widzimy w nim drogę późniejszego świętego, jaką pokonał od lat dziecięcych, by powołać do życia w roku 1928 personalną prałaturę Kościoła, nazwaną Boże Dzieło. Film wyraźnie odsłania przed widzem swe główne przesłanie, tożsame z zadaniem Opus Dei, polegającym na głoszeniu, iż życie codzienne i praca stwarzają najlepszą okazję służenia ludziom, społeczeństwu i samemu Bogu.
Co ciekawe, kiedy sięgam pamięcią wstecz, do opisywanego przeze mnie wcześniej filmu „Cristiada”, znajduję wiele wspólnych wątków dla obu tych produkcji. Ich akcja toczy się w krajach hiszpańskojęzycznych, będących w świecie współczesnym uosobieniem państw katolickich. Szatan musiał w nich sięgnąć po najgorsze zbrodnie, by podjąć walkę z wiarą. Ale nie przemógł. W Hiszpanii zrujnował ponad 2000 świątyń, wymordował kilkanaście tysięcy duchownych i kilkadziesiąt tysięcy wiernych. Ofiary szatańskich mordów były torturowane, grzebane żywcem, zakonnice gwałcono, a zwłoki bezczeszczono. Obudziły się demony, ale Kościoła szatan przemóc nie zdołał. W żadnym z tych krajów i w żadnym z ich społeczeństw.
W obydwu filmach reżyserami są znani i, co ważniejsze, uznani na całym świecie, twórcy. Oba powstały też w ostatnich dosłownie miesiącach. Film pokazano w Niemczech już 12 lutego 2011 roku, podczas Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Natomiast hiszpańska premiera miała miejsce 25 marca 2011 roku.
Również w marcu, na prywatnym pokazie w papieskim North American College w Rzymie, obejrzało go blisko 150 osób, w tym 11 kardynałów, księża, ambasadorowie i przedstawiciele wielu wspólnot katolickich.
W obu tych filmach znajdujemy doskonałą obsadę. Przy budżecie 35 milionów dolarów nie obawiano się zatrudnić i w tym obrazie znanych aktorów. W postać księdza Josemarii wcielił się Brytyjczyk, Charlie Cox, znany nam z filmów „Kupiec Wenecki”, „Casanova” czy „Gwiezdny pył”. Inne role odtwarzają między innymi Wes Bentley znany z „American Beauty” i „Ceny Honoru”, Olga Kurylenko, występująca w filmach „W skórze węża”, „Hitman” czy bondowskim „Quantum Of Solace”, wspaniała Geraldine Chaplin u nas pamiętana z ról w takich przebojach, jak „Wiek niewinności”, „Nakarmić kruki”, „Trzej muszkieterowie”, „Mrożony peppermint” i „Doktor Żywago”. W filmie gra również Derek Jacobi, aktor z uzyskanym za swą pracę dla teatru tytułem szlacheckim, znany z udziału w takich obrazach, jak „Dzień Szakala”, „Ja, Klaudiusz” czy „Jak zostać królem”. Na ekranie pojawił się też Dougray Scott, którego widzieliśmy w „Dniu Zagłady” oraz „Mission: Impossible II”. Przejmująco swą rolę odtworzyła irańska aktorka Golshifteh Farahani. W filmie gra także Rodrigo Santoro, którego mieliśmy okazję widzieć w filmach „Aniołki Charliego”, „300” oraz „I Love You Phillip Morris”.
Muzykę do filmu skomponował sam Ennio Morricone. Dystrybucją zajmuje się firma Sony Pictures Entertainment. Zdjęcia rozpoczęły się w czerwcu 2009 roku w Argentynie, a potem były kontynuowane w Hiszpanii. Producentem filmu jest zresztą właśnie Hiszpan Ignacio Gómez Sancha.
W Polsce projekcja kinowa była odkładana wielokrotnie, aż do jej… ostatecznego odwołania przed zapowiadaną na 15 czerwca 2012 roku premierą, o czym, jak zapewnił operujący na naszym rynku dystrybutor Monolith Films, zdecydowały kwestie biznesowe (!). Warto tu wspomnieć, że jeszcze w kwietniu 2012 roku, Joffe był w Krakowie na polskim pokazie filmu, który odbył się w ramach festiwalu filmowego Off Plus Camera.
Jak możemy przeczytać na jednym z portali („Polacy nie zobaczą filmu o Opus Dei. „Zdecydowały kwestie biznesowe”- mówi naszemu portalowi dystrybutor filmu”, http://wpolityce.pl, Ł. Adamski, 28/05/2012):
„Okazuje się, że film został wycofany z dystrybucji. Dystrybutor w rozmowie z portalem wPolityce.pl przekonuje, że chodzi wyłącznie o kwestie biznesowe, a nie ideologiczne. To podobno jedyna przyczyna decyzji Monolith Films. Szkoda, że Polacy nie obejrzą porządnego filmu Joffe. Jest to świadectwo wielkiej wiary, która zwycięża przemoc.
„W ‘Gdy budzą się demony’ chciałem opowiedzieć o tym, co to znaczy być człowiekiem, czym są miłość i przebaczenie. To także film o podjęciu kluczowego dla naszego życia wyboru. Dawni koledzy z seminarium, Josemaria i Manolo - postać fikcyjna, w chwili wybuchu wojny domowej w 1936 r. stają po dwóch stronach barykady. Escriva opowiada się za pogłębianiem życia duchowego, a Manolo przyłącza się do faszystowskiej Falangi, wybierając politykę, pożądanie i przemoc. Ale według mnie nie można podejmować właściwych wyborów pod presją, nie będąc wolnym” - mówił w wywiadzie dla „Uważam Rze” reżyser filmu.
Polacy jednak będą musieli poczekać na premierę filmu na DVD. W świetle ostatnich barbarzyńskich ataków na Kościół jest to smutna wiadomość. „There Be Dragons” opowiada o dziennikarzu prowadzącym dochodzenie w sprawie zmarłego właśnie Josemaríi Escrivá de Balaguera, z którym zaprzyjaźniony był jego ojciec, który jako agent armii generała Franco rozbijał od wewnątrz komunistów. Obraz Rolanda Joffe, skupia się nie tylko na przedstawieniu wyważonego obrazu wojny domowej w Hiszpanii z lat 1936-39, ale również kładzie nacisk na ogromną siłę wiary założyciela Opus Dei oraz wielkości Jezusowego przesłania. Ten film naprawdę dotyka serc, nie tylko z powodu pokazania siły przyjaźni czy prawdziwego chrześcijańskiego uniżenia, ale również z uwagi na antykomunistyczny wydźwięk. Widać to dobrze m.in. we wstrząsającej scenie egzekucji księdza czy obrazie brutalnego potraktowania w metrze samego Escrivy, którego z opresji ratuje motorniczy.
Scena szyderstwa z duchownego, plucia na niego, szturchania z pewnością spodobałaby się „młodym wykształconym spod krzyża” na Krakowskim Przedmieściu. Na ekranie widać te same „argumenty” i taką samą nienawiść w oczach, którą widzieliśmy na filmie duetu Stankiewicz - Pospieszalski. Ta scena przypomina, że w Hiszpanii również zaczęło się od prostackiego szyderstwa z czarnych…. (podkr. smk)
Wojna domowa w Hiszpanii i rządy Franco są jednym z najbardziej zakłamanych okresów w historii XX wieku. Tę propagandę można porównać chyba tylko z kłamstwami na temat Piusa XII. Wynika to oczywiście nie tylko z mitów wytworzonych przez wielkich światowych artystów, takich jak Ernest Hemingway czy Picasso, ale również ignorancji historycznej coraz większej liczby ludzi. W pojęciu większości Amerykanów czy Europejczyków wojna w Hiszpanii w latach 1936-39 jawi się jako starcie postępowych, liberalno-lewicowych sił z faszystami, wspieranymi przez Hitlera. Dziś w ten konflikt wpisuje się bardzo chętnie dzieło Escrivy. Film Joffe w wielkim stopniu odkłamuje czarną legendę zarówno wojny domowej, jak i Opus Dei. Niestety wizerunek „Dzieła” będzie wciąż naznaczony absurdalnym „Kodem da Vinci”. Miejmy nadzieję, że dystrybutor wypuści film na DVD. Opus Dei zasługuje na rzetelne opowiedzenie swojej historii. Hollywoodzki film Joffe robi to znakomicie i idealnie niszczy antyklerykalną propagandę, która zagościła również w naszym kraju.”
Wydaje się, że piszący powyższe słowa dziennikarz Łukasz Adamski wyjątkowo trafnie zdiagnozował powody, dla których ów film nie znalazł się w polskich kinach. Porównanie wyczynów barbarzyńskiej tłuszczy madryckiej z dokonaniami warszawskiej hołoty pod przewodnictwem podobnych ideowo alfonsów nowej, świeckiej tradycji, stojących na czele frontu walki z czarnosecinnym zaściankiem, nie kojarzyłoby się właściwie. Zbyt wyraźnie wskazywałoby tym, którzy jeszcze mieli wątpliwości, jaka swołocz stała w jednym i drugim przypadku, po stronie wyzwolonych, nowoczesnych, oddających mocz na znicze tu i strzelających księżom w głowy tam, bandytów. Ot, cała tajemnica.
Mówi jednak ona i o tym, że sternicy dzisiejszej polityki doskonale zdają sobie sprawę z możliwych porównań, i dlatego ten film blokują. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, można przyjąć za pewnik, że na tyle bystrze rozumujący nasi umiłowani przywódcy, muszą doskonale wiedzieć, jak wyglądają smoki. I boją się ich widoku. A to, wbrew pozorom, dobry omen. Bo pokazuje, że nie są jakimiś nawiedzonymi satanistami, przeświadczonymi o słuszności swych działań, a tylko zwykłymi sprzedawczykami, mającymi świadomość odpowiedzialności za swe niegodziwe czyny. Odpowiedzialności, która wcześniej czy później, zapuka do ich drzwi.
Pokazuje wyraźnie, że zniesiona, jako pierwsza i dla spokoju ich działań najważniejsza, przed tak zwaną transformacją kara - kara śmierci, wciąż się odzywa w ich koszmarnych snach dźwiękiem otwieranej z hukiem, zapadni. A cóż takiego zagrożone było zawsze najwyższą karą? Zdrada stanu, najgorsza ze zbrodni, przestępstwo wymierzone we własny naród. Zniesienie tej kary świadczy również o tym, że jedyni na tym zyskujący, działali od samego początku z premedytacją, zakładając w przyszłości zdradzanie własnego państwa i rozmyślne działanie na jego szkodę. Stąd ich wściekły klangor, podnoszony cyklicznie, również ostatnio, w obronie tej „europejskiej” wartości, jaką jest brak kary głównej dla nich właśnie. Bo, przecież nie chodzi im o zwyrodniałych morderców, a o kolegów i własne rodziny.
Przykład ich wspólnika, dyktatora Nicolae Ceausescu, na początku ich drogi zdrajców, dał im z pewnością do myślenia. Rumuńska tłuszcza, sterowana przez tamtejszą wojskówkę, rozwaliła go dla przykładu, by reszta tej międzynarodowej szajki wiedziała co ją może czekać w przyszłości i kto o tym decyduje. Była to zbrodnia założycielska przyszłej demokracji „Europy wyzwolonej” z okowów demokracji ludowej. Z tego powodu już od ćwierć wieku obowiązuje swoista dintojra, cicha zmowa tego przestępczego półświatka. Dlatego tak zajadle zaatakowały ostatnio usłużne szakale reżysera Grzegorza Brauna mówiącego o zasłużonej i jedynej możliwej karze dla zdrajców państwa polskiego. Przewrotność i bandycki cynizm pozwalają im rzucać się z kłami oszczerstw na prawdziwego Polaka, by odwrócić sens znaczenia słów takich jak prawość, patriotyzm i polskość. Bo boją się o swoje szyje. I mają rację, powinni się bać. Zdrada główna karana może być tylko w jeden sposób. Jeśli do steru władzy w Polsce dojdzie kiedykolwiek jakakolwiek opcja nie skażona zdradą okrągłego żłobu, naturalną koleją rzeczy będzie rozliczenie tej najgorszej, antypolskiej hydry.
Zdrajcy sądzili, że różne wajdy, kuce i inne pasikowskie będą gwarantami usypiania narodowego zaścianka, tumanienia Polaków, dodatkowo wspieranymi własnymi telewizjami, gazetami i stacjami radiowymi, corocznymi galami, nagrodami i ogólnie mówiąc – igrzyskami dla głupiej gawiedzi, na której zresztą przy tej okazji, dodatkowo zarabiać można miliony złotych. Jaka to jest mentalność, to wiedzą dziś już wszyscy, nie trzeba jej nawet po imieniu nazywać. Ale na szczęście, cała ta hucpa obliczona jest według innych, dla Polaków obcych założeń, nie mogących trafić w polskie, patriotyczne i katolickie, na ogół, dusze. Ta cała koncepcja, nieźle nawet pomyślana, zajmująca zmysły chwilowo, jak wszystko, co nowe, runąć jednak musi. Bo nie jest polska. I z polskim myśleniem niewiele ma wspólnego. Polacy nie chcą już oglądać idiotyzmów. Chcą prawdy, prawdziwego radia, prawdziwej telewizji i prawdziwego kina. Dlatego tak ogromną popularnością cieszą się wszelkiego rodzaju spotkania z twórcami drugiego obiegu, kiermasze dobrych książek, pokazy filmów organizowane, niczym w latach komuny, w parafialnych ośrodkach i lokalnych domach kultury. Naród ma dosyć. Odnośnik do tego filmu znaleźć można w Gazecie Internetowej KWORUM, w tradycyjnej wersji niniejszego felietonu. Oglądajcie, bo ściągająca coraz bezczelniej haracz telewizja reżimowa, jak mawia Grzegorz Braun, dla zmylenia przeciwników zwana publiczną, tego obrazu Wam nie zafunduje. (http://bestplayer.tv/film/9927-gdy-budza-sie-demony-2011-napisy-pl.html).
Ksiądz Clavell, doradca omawianego tu filmu, osobisty przyjaciel księdza Josemarii, mówił, że ponieważ Escriva miał porywczy temperament, jego zdolność do przebaczenia była niemal aktem heroizmu. Przypomniał zdarzenie, gdy po wojnie domowej w Hiszpanii, pewien taksówkarz powiedział założycielowi Opus Dei, że szkoda, iż nie zabili go razem z innymi księżmi. W reakcji na te słowa Josemaría dał kierowcy duży napiwek i odpowiedział, żeby kupił swym dzieciom jakiś prezent.
Ja niestety nie jestem godnym uczniem księdza Escrivy. I nigdy nie będę. Wolny jestem od tak pojmowanego heroizmu. Ja nawołuję do wpisywania na listę zdrady narodowej wszystkich tych, którzy zaprzedali się diabłu na Krakowskim Przedmieściu wyzywając i bijąc prawych Polaków, plując na modlące się Polki, gasząc znicze zapalane dla upamiętnienia elity Państwa Polskiego przez polskich harcerzy, spadkobierców Szarych Szeregów. Namawiam do notowania w narodowej księdze hańby nazwisk złodziei majątku narodowego, zdrajców Narodu Polskiego, zaprzańców nawołujących do likwidacji Krzyża. To nie jest mowa nienawiści. To wezwanie do elementarnej przyzwoitości wobec samych siebie i zachowania twarzy w świetle przyszłych pytań, które kiedyś zadadzą nam nasze dzieci. Jeśli dziś nie możemy jeszcze nic zrobić w imię obrony najważniejszych wartości, znaczmy przynajmniej te bestie i smoki w naszej zbiorowej pamięci, by w nieodległej przyszłości miały szansę zadośćuczynienia i pokuty. By właśnie wtedy nie zaczęły budzić się demony! Tak nam dopomóż Bóg!
Sławomir M. Kozak |
|
Zmieniony ( 19.01.2013. ) |