Najdziwniejszy z dyktatorów Romuald Traugutt
Wpisał: Ewa Polak-Pałkiewicz   
21.01.2013.

Najdziwniejszy z dyktatorów


Romuald Traugutt

 

Polska istnieć będzie, bo istnienie jej dla postępu ludzkości nie tylko jest potrzebnym, ale i koniecznym, czas zmiłowania Bożego nad nią, jak mocno ufamy, już niedaleki…

 

 

19.01.2013 Ewa Polak-Pałkiewicz in Rycerze Wielkiej Sprawy

 

http://ewapolak-palkiewicz.pl/najdziwniejszy-z-dyktatorow-traugutt

 

 

„Polska będzie katolicka albo jej wcale nie będzie” (Feliks Koneczny)

 

 

Był jednym z najpiękniejszych ludzi w naszych dziejach.

Jednym z tych prawdziwych bohaterów, o jakich dzisiaj śnimy. I - jednym z najdziwniejszych zarazem.

Zawodowy oficer, który za wszelką cenę uniknąć chciał losu powstańca - a co dopiero jego dyktatora!

Po nieprawdopodobnych cierpieniach spowodowanych osobistymi tragediami, wiedziony tajemniczą siłą, jakby wbrew sobie, decyduje się na czyn o nieobliczalnych konsekwencjach.

Jest przygotowany na wszystko. Wie, że udział w powstaniu, a zwłaszcza objęcie steru Rządu Narodowego, zakończy się - jeśli powstanie się nie powiedzie - jego męczeństwem. Gdy Rosjanie przyszli go w nocy aresztować w warszawskim mieszkaniu przy Smolnej, powiedział tylko dwa słowa: „To już…”.

Czyn paradoksalny - gdyby rozpatrywać go na zimno. To jest - w oderwaniu od tego wszystkiego, co oznacza łacińską cywilizację, pielęgnowaną przez Polaków na swoim terytorium przez wieki.

Po utracie niepodległości nadal, na tysiące sposobów, potajemnie ochranianą, kultywowaną, rozszerzaną.

Oto młody kapitan armii carskiej, odznaczony orderami za męstwo na polu bitwy (m.in. podczas tłumienia powstania węgierskiego 1849 roku). Człowiek dążący przez wszystkie lata młodości i dorosłego życia, z niezwykłą konsekwencją, do stabilizacji i spokojnej egzystencji na łonie rodziny. Porzuca dom, w którym zaznawał ogromnego szczęścia. Idzie do lasu.

Najpierw zostaje dowódcą powstańczej partyzantki na Wołyniu, potem - jednoosobowym „rządem narodowym”.

Wszystko - albo nic? Zwycięstwo - albo śmierć? Czyżby ten trzeźwy wojskowy, człowiek myślący w sposób ścisły i precyzyjny, ważący każde słowo, poważnie liczył na zwycięstwo podziemnej armii, złożonej głównie z wychowanych w dworach młodzieńców, którzy strzelać uczyli się na polowaniu?

To jasne, choć dziś coraz trudniejsze do pojęcia — chodziło o walkę w „straconej” świętej sprawie. O dumę i zaszczyt, z niczym nie dające się porównać, żeby stanąć w jednym szeregu z tymi, którzy w obliczu odkrytego do końca duchowego zła napastniczej siły nigdy się nie cofają. Nie ukrywają się, nie udają, że ich, tak naprawdę, nie ma. Że to zło ich nie dotyczy. Że trzeba wciąż wtulać głowę w ramiona, skoro jest się Polakiem. I tak być musi…

Romuald Traugutt nie potrafił udawać czegoś takiego. Rosyjski mundur, który nosił przez kilkanaście lat w niczym mu nie przeszkodził.

Pragmatyk wychowany przez „nowoczesne państwo” zapewne powiedziałby, że Traugutt to tylko jeden z tych szaleńców, których wcześniej czy później wypluwa świat. Groźnych szaleńców. Tacy ludzie nie mogą się podobać. Tu nie ma dla nich miejsca. Są zbyt ekscentryczni. Ta ich przesada…

Przecież podejmując udział w powstaniu, i nie uchylając się potem przed wzięciem za nie całkowitej odpowiedzialności, Romuald Traugutt ryzykował nie tylko osobistym szczęściem i życiem, ale i szczęściem i życiem - a przynajmniej zdrowiem - najbliższych. Całym dorobkiem solidnego, uporządkowanego, choć zarazem bardzo skromnego życia.

Wcześniej wspinał się krok po kroku po szczeblach jedynej kariery, jaka przysługiwała szlacheckim synom pod obcą władzą. Miał sukcesy. Widać jednak wyraźnie, że ta kariera mu ciążyła. Że była koniecznością spowodowaną ubóstwem rodziny.

Ten polski szlachcic chciał pozostać sobą. Musiał zrzucić to z siebie, jak zrzuca się zużyte ubranie. Potwierdzić radykalnym - jedynym możliwym - wyborem, że nie da się zdradzać duchowych treści życia w imię bezpieczeństwa. Że nie sposób wyprzeć się własnych ideałów. One nie są abstrakcją; konieczność ich obrony wynika z przyjętych własnym rozumem prawd katolickiej wiary.

Powstanie to „mus”, jak wyrazi się później.

W młodym, głęboko religijnym mężczyźnie w mundurze rosyjskiego oficera odezwało się z niezwykłą siłą przekonanie, że tu w Polsce bronić trzeba czynnie cywilizacji łacińsko - chrześcijańskiej, że tu nie może mieć miejsca żadna synteza Wschodu i Zachodu. Że Polska katolicka jest czymś absolutnie odrębnym i unikalnym w tej części świata. I z jej duchowego wnętrza, z jej historii, z jej chrztu bierze początek ta zadziwiająca siła stawiania oporu złu - złu w postaci przemocy, kłamstwa, barbarzyńskich obyczajów i praw - siła, której ulegało każde niemal kolejne pokolenie Polaków. I która przyprawiała o takie paroksyzmy lęku naszych imperialnych sąsiadów. I sprawiała im tak zadziwiająco wiele kłopotów. Bo wyrażała bynajmniej nie tylko lokalne tęsknoty. Ona ogarniała Europę i symbolizowała to wszystko, co było w niej szlachetnym prądem ku prawdziwej wolności.

Polska… reprezentowała wszystkie wielkie idee, które nadaremnie buntowały się wówczas przeciw porządkowi opartemu wyłącznie na sile”, pisze prof. Oskar Halecki1

Wiele uczyniono - w dziedzinie polityki, dyplomacji i ideologii - by tę nikczemną siłę poganizującego się państwa i międzypaństwowej zmowy nazwać dobrodziejstwem dla narodów i usytuować ją - kłamliwie i pokrętnie - w odwiecznym porządku zasad chrześcijańskich państwowości i „odwiecznego” prawa. W istocie chodziło jedynie o znalezienie alibi dla despotyzmu władzy.

Podobne zjawisko wcale nie tak rzadko ma miejsce w naszych dziejach. Polacy - m.in. w czasie powstań, ale nie tylko - demaskowali tę kłamliwą ideę. Wielkiego polskiego historyka prof. Oskara Haleckiego fascynował ten moralny nurt polskiego życia, oparty o zdrowe rozróżniania pojęć i wierność Ewangelii, podobnie jak Feliksa Konecznego. Dlatego jego nazwisko - tak jak i nazwisko Feliksa Konecznego - zostało wykreślone z polskiej historiografii przez komunistów tak starannie, że nie miało prawa się pojawić nawet w przypisie.

Przodkowie Romualda ze strony ojca, Ludwika Traugutta, pochodzili z Saksonii. Przybyli do Polski z Augustem II Mocnym. Ze strony matki, Ludwiki z Błockich - z książąt Szujskich (potomków carów, którzy przeszli na katolicyzm).

Romuald wcześnie osierocony przez matkę, wychowywany był przez Babkę, Justynę Błocką z Szujskich, gorącą patriotkę. W wieku kilkunastu lat był zdolnym, wybitnie inteligentnym uczniem znakomitego Gimnazjum w Świsłoczy, w powiecie Grodzieńskim, nad którym patronat przez wiele lat sprawował Uniwersytet Wileński. Ukończył je z odznaczeniem. Obdarzony był talentem plastycznym, zdolnościami lingwistycznymi i osobistym urokiem. Bezskutecznie próbował wstąpić do Instytutu Inżynierów Dróg Komunikacyjnych w  Petersburgu. Okazało się, że jako 18­‑latek jest „za stary”, prawdopodobnie zabrakło też wymaganego potwierdzenia szlachectwa (Trauguttowie herbu Ślepowron); jego uzyskanie łączyło się z wysokimi kosztami, zbiedniała polska szlachta nie zawsze mogła sobie na to pozwolić. Jak wielu Polaków ze średnio zamożnych szlacheckich rodzin, żeby zdobyć wykształcenie umożliwiające samodzielne utrzymanie się (ojciec był dzierżawcą skromnego majątku w powiecie brzeskim), Romuald ukończył trzyletnią szkołę oficerską w Żelechowie. Studiując, budził zdumienie kolegów swoją codzienną, wytrwałą pobożnością.

Zaraz po ukończeniu szkoły wojskowej zostaje skierowany do tłumienia powstania na Węgrzech (1849). Tam zmuszony jest walczyć m.in. z oddziałami wspieranymi przez Legiony Polskie. Z Węgier wynosi jak najmilsze wspomnienia; pisze w swoim pamiętniku:

…poznałem i śliczny kraj Węgierski i co więcej szlachetny charakter mieszkańców jego jako też ich prawdziwą i gorącą miłość ku swej nieszczęśliwej i pognębionej piekielną przewrotnością ojczyźnie2.

[---] Podporucznik saperów Romuald Traugutt z żoną Anną z Pikielów, zdjęcie poślubne, lipiec 1852. [w oryg. md]

Po powrocie do kraju zakochuje się w niezwykłej osobie, Annie Emilii Pikiel. Ta urocza, młodziutka, wykształcona i utalentowana muzycznie oraz obdarzona towarzyskimi zaletami panna zwraca jednak jego uwagę, jak notuje w pamiętniku, z powodu uderzającej prostoty, prawości i prawdziwej dobroci serca3.

Anna dla niego porzuca luteranizm. Traugutt nigdy nie wątpił, że jego wybranka, osoba tak miłująca Prawdę, łatwo i z radością oraz z wdzięcznością ku Bogu przyjdzie do jej poznania.

Data jej przejścia na łono Kościoła katolickiego jest odtąd co roku przez nią wspominana. W tym dniu, jak pisze Traugutt, zawsze dziękowała Bogu za Jego niewypowiedziane dobrodziejstwa, iż ją powołał do prawdziwej Chrystusa nauki.

W dniu ślubu zanotował: Zostałem szczęśliwym mężem Anioła.

W rok po ślubie z ukochaną, córką znanego warszawskiego jubilera, i  narodzeniu pierwszej córki, Romuald Traugutt zmuszony jest wyruszyć na wyprawę wojenną do Turcji (grudzień 1853); bierze też udział - jak tylu Polaków - w wojnie krymskiej (1855)

Po czynach bojowych w kampanii tureckiej zdobywa kolejne ordery, awansuje na sztabskapitana i rozpoczyna wykłady w Petersburgu w szkole dla oficerów. Towarzyszy mu rodzina, staje się ojcem bliźniąt. Życie rodzinne jest dla niego źródłem ogromnej radości. Przychodzi jednak jej gwałtowny kres. Od listopada 1859 do maja 1860 roku Traugutt traci najbliższe osoby - kolejno: babkę Justynę, która od drugiego roku życia zastępowała mu matkę, córeczkę Justynę, ukochaną żonę Annę i jedynego syna Konrada. Jest załamany. Chroni się w majątku siostry, na Ukrainie, w okolicach Kobrynia. Myśli o wstąpieniu do zakonu.

Troska o osierocone córki i pragnienie szczęścia u boku kobiety jest jednak tak silne, że dwa lata po tej tragedii, poznawszy w dawnym majątku swojej babki Antoninę Kościuszkównę, córkę bliskiego krewnego Tadeusza Kościuszki, kobietę niesłychanych zalet charakteru, poślubia ją. (O jej rękę bezskutecznie ubiegał się bratanek Adama Mickiewicza, Franciszek).

Już wtedy, w połowie 1862 roku, chce zdecydowanie zakończyć karierę w obcej armii. Polska jest w stanie patriotycznego wrzenia. Wrażliwy oficer nie jest w stanie przeoczyć niezliczonych zapowiedzi zbrojnego wystąpienia narodu o swoje prawa, nieustannie gwałcone przez azjatycką przemoc. Biografowie Traugutta podkreślają, że oficjalny motyw prośby o dymisję - stan zdrowia - to wybieg. Ma stopień podpułkownika i wojskową pensję. Przejmuje niewielki rodzinny majątek - mocno zadłużony - w Ostrowiu, w okolicach Kobrynia na Polesiu. Przez krótki czas jest znów szczęśliwym mężem i ojcem. Anna rodzi mu syna, z oddaniem opiekuje się jego córkami z pierwszego małżeństwa. Więź między nimi jest czymś niezmiernie czułym i silnym zarazem. Traugutt był człowiekiem obdarzonym wielką delikatnością uczuć. W korespondencji, jaką małżonkowie wymieniają przed egzekucją Naczelnika, zostaje ukazana siła tego związku opartego na wiernej miłości, głębokim wzajemnym szacunku, wdzięczności i przywiązaniu i ich zakorzenienie w mocno ugruntowanej wierze.

Traugutt do ostatniej chwili życia nie rozstaje się z fotografią żony i dzieci, którą nosi w specjalnym etui na sercu. Spowiednik, który towarzyszył mu w czasie wykonywania wyroku, słyszy jego trzykrotny szept, wypowiedziany ze łzami w oczach:

Błogosławię żonę i dzieci!

* * *

Nic zupełnie nie łączy go ze stronnictwem „czerwonych”, które przygotowywało powstanie i aranżowało manifestacje religijno­‑patriotyczne w Warszawie.

Był typowym „białym”, statecznym ziemianinem, człowiekiem odpowiedzialnym za przyszłość rodziny i majątku. A jednak, mając doskonałe rozeznanie w sytuacji politycznej i moralnej w kraju, wie, że musi przyjść chwila, w której Polska chwyci za broń. Wie, że ta chwila czeka na niego. I gdy przychodzi, staje się chwilą zwrotu w jego życiu.

Szczęście rodzinne znów trwa zbyt krótko. Prawie równocześnie z objęciem przez Traugutta powstańczego oddziału jego dwuletni syn umiera na zapalenie płuc.

Co kryło się za porzuceniem sielskiego życia w Ostrowiu, w rodzinnym dworku, z młodą żoną i maleńkim dzieckiem, dla udziału w powstaniu? Był przecież powstaniu niechętny… Tę tajemnicę zna kapliczka na skraju wsi, gdzie Traugutt tak często modlił się przed wyruszeniem z leśnymi braćmi.

Dowiadujemy się o nim nieco z opisu Elizy Orzeszkowej, która poznała go w pierwszych tygodniach powstania. Był niewysoki, czarnowłosy, o śniadej cerze,

z oczyma myśliciela i uśmiechem dziecka (…). Oczy miał mądre, smutne — podobno bratem bliźniaczym mądrości bywa u ludzi smutek — uśmiech świeży perłowy, z kroplą słodyczy dziecięcej albo niewieściej4.

Zanim podjął walkę - poproszony o objęcie oddziału przez Apolla Hofmeistra, wytrawnego spiskowca, naczelnika województwa brzeskiego - przez dwa tygodnie ćwiczył i musztrował w lesie swoich żołnierzy. Mówił, że zna się na dowodzeniu tylko regularnym wojskiem. Był początek maja 1863 roku.

Genialny zmysł strategiczny i męstwo w bitwach, mistrzowskie przygotowywanie zasadzek na wroga, energia, niewzruszony spokój, niebywała odwaga i przywódczy charyzmat zjednały mu ogromny autorytet i miłość żołnierzy. Eliza Orzeszkowa, właścicielka pobliskiego majątku Ludwinów, z bliska mogła obserwować leśne życie. Niezwykła więź żołnierzy z dowódcą zapadła jej głęboko w pamięć:

On serca ich w ręku trzymał i umiał podbijać je w górę. Odkrywał przed szeregami czarnowłosą głowę i za to, że były posłuszne jak dzieci, a jak lwy odważne, że sile przemagającej rozproszyć się nie dały, że wstydem nie splamiły krzyża, który przyjęły na swe ramiona - dziękował. Ale i wtedy jeszcze, gdy dziękował, głos jego rozlegał się jak bojowe dźwięki i nie było w nim ani słodyczy ani pieszczoty, hart tylko był i wola żelazna, trzymająca mocno wodze ich woli5.

Wygrywał bitwy z wielokrotnie przeważającymi siłami Rosjan; stał się postrachem okolicy. Okupant był przekonany, że ma do czynienia z poważną siłą militarną, podczas, gdy powstańców było zaledwie 192 (160 ziemian i 32 urzędników z Kobrynia).

Po osłabieniu oddziału, wycieńczonego nieustanną walką i ukrywaniem się, zmuszony był ruszyć dalej na Wschód, na Pińszczyznę. Zmagał się tu - wraz z oddziałem Jana Wańkowicza­‑Leliwy - z wielokrotnie przewyższającymi siłami wroga, otoczony ponadto niechęcią miejscowej ludności, ulegającej łatwo antypowstańczej agitacji prawosławnych popów. Wszędzie ogłaszał uwłaszczenie i wyzwolenie włościan, zachęcając ich do poparcia powstania. Schorowany, półżywy ze zmęczenia, pomoc i oparcie znajdował w majątku Piotra i Elizy Orzeszków w ich dworze w Ludwinowie, gdzie przez pewien czas się ukrywał. Kozacy kilkakrotnie rewidujący domostwo nigdy go tam nie odkryli.

Gdy wróciły mu siły, Eliza Orzeszkowa odwiozła go własną karetą do granicy Królestwa, na użytek posterunków rosyjskich przedstawiając go jako ciężko chorego na tyfus. Ktoś ją później zadenuncjował, przypłaciła ten czyn konfiskatą majątku; mąż, Piotr Orzeszko, został zesłany do guberni permskiej.

Po przyjeździe do Warszawy Traugutt został poproszony przez Rząd Narodowy - w uznaniu jego zasług i dobrego rozeznania potrzeb powstańczego wojska - o podjęcie misji dyplomatycznej na rzecz walczącej Polski, przede wszystkim we Francji; wcześniej podniesiono jego rangę wojskową do stopnia generała. Widział się wtedy m.in. w Paryżu z Norwidem. Próbował uruchomić na wielką skalę prasę powstańczą. Łudził się, że walcząca Polska zyska przychylność zagranicznej opinii publicznej. Norwid skwitował to gorzko:

Pressa zagraniczna dzisiejsza zawsze usposobiona będzie dobrze dopóty, dopóki krew się leje6.

Traugutt prowadził tu niezliczone rozmowy, słał listy i płomienne apele m.in. do papieża Piusa IX, który, by okazać solidarność z walczącą Polską, ogłosił kanonizację Jozafata Kuncewicza. Wywiózł stamtąd nadzieję, a może nawet przekonanie, że interwencja zbrojna Francji jest możliwa w przyszłości - ale na pewno nie zimą.

Po spotkaniu z nim Norwid, sceptycznie nastawiony do powstania, zaangażował się w pisanie not z postulatem zwołania międzynarodowego kongresu militarnego, by przyznać powstańcom prawa strony wojującej - a nie postrzegania ich jak buntowników - pilnie przeanalizować metody armii carskiej itd.

[---] Artur Grottger, Przysięga z cyklu Lithuania, 1863.

 

Przejęcie przez Traugutta Rządu Narodowego 17 października 1863 roku było aktem jego suwerennej woli. Został o to poproszony, ale zarazem nikt nie musiał go namawiać. Widział nieudolności, zaniedbania organizacyjne i gospodarcze przywódców powstania. Czuł, że jest w stanie sprostać temu zadaniu. Jego spokój, zrównoważenie, małomówność, prostota, konsekwentne działanie zawsze robiły jak najlepsze wrażenie w środowisku działającym nieco chaotycznie, rozemocjonowanym, skłonnym do radykalizmu, pełnym personalnych napięć.

Opis przejęcia steru Rządu Narodowego przez tego opanowanego człowieka należy do najbardziej niezwykłych historycznych relacji:

W sobotę 17 X 1863 r. zjawił się Traugutt na posiedzeniu Rządu Narodowego w towarzystwie Józefa Gałęziowskiego. Oprócz Fr. Dobrowolskiego, który akurat wyjechał ze stolicy, na posiedzeniu byli wszyscy pozostali członkowie «rządu wrześniowego». Traugutt zakomunikował im, iż «…od tej chwili mogą zupełnie swobodnie rozporządzać swojemi osobami, gdyż przestają być Rządem Narodowym, a on sam ster tego Rządu obejmuje». Po tym oświadczeniu trzej dotychczasowi członkowie rządu: A. Asnyk, J. Narzyński, P. Kobylański, pożegnawszy się, bez słowa protestu odeszli. Pozostali, podporządkowali się Trauguttowi i przyjęli z rąk jego stanowiska.

* * *

Tytułowany „prezesem” i „dyktatorem”, w gruncie rzeczy jednoosobowo kierował powstaniem. Z każdym ze swoich współpracowników rozmawiał i ustalał wszystko indywidualnie. Ustały jakiekolwiek kolegialne narady. Nie cierpiał podczas tej działalności z powodu dylematów moralnych, nie miał chwil wahań. Walka zbrojna wydawała mu się rzeczą słuszną i sprawiedliwą. Planował utworzenie regularnego wojska powstańczego i rozbudowę struktur podziemnego państwa. Chciał tak zreorganizować wojsko, by miało mocną podstawę finansową i organizacyjną.

«Właścicieli partii» powstańczych postanowił zamienić na dowódców jednostek regularnej armii7.

Nie znosił działania połowicznego, chaotycznego, nieprzemyślanego. Był zdecydowany, żadne niepowodzenia go nie załamywały.

Dążnością Rządu Polskiego być powinno, jest i będzie zawsze prowadzenie ludu Polskiego drogą prawdy - pisał - drogą wskazaną przez Boskiego Nauczyciela naszego.

Wydawało się, że prowadzi go niewidzialna ręka, jakieś silne niezawodne ramię, na którym się opierał. Jakiś głos, który mu przewodził. Wszyscy, którzy z nim wtedy obcowali, podkreślają jego spokój i pewność. Była dla wielu ludzi źródłem otuchy.

Polska istnieć będzie — dodawał — bo istnienie jej dla postępu ludzkości nie tylko jest potrzebnym, ale i koniecznym, czas zmiłowania Bożego nad nią, jak mocno ufamy, już niedaleki…8

Wkrótce ciąg dalszy.
  1. O. Halecki, Historia Polski, Lublin–Londyn 1992. []
  2. Traugutt. Dokumenty, listy, wspomnienia, wypisy, zebrał i opracował ks. Józef Jarzębowski, Londyn 1970. []
  3. Tamże. []
  4. E. Orzeszkowa, Gloria victis. []
  5. Tamże. []
  6. C. K. Norwid, Memoriał o prasie wręczony 1 IX Karolowi Ruprechtowi, paryskiemu pełnomocnikowi Rządu Narodowego. []
  7. R. Bender we wstępie do książki Traugutt…, op. cit. []
  8. Odezwa do rządów i ludów Europy, 18 marca 1864 r. []