Przemoc pokochamy? [pokochajmy?] | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
25.01.2013. | |
Przemoc pokochamy? [pokochajmy?]
[A może: Już pokochaliśmy... MD]
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2728 Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 25 stycznia 2013 Inaugurując obchody 150 rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego prezydent Komorowski powiedział m.in., że nie chodzi już o udzielenie odpowiedzi na pytanie: bić się, czy nie bić - tylko o odpowiedź na pytanie, co z tamtych doświadczeń wynika dla współczesnej Polski. Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, to znaczy - o rozstrzygniecie dylematu: bić się, czy nie bić, to prezydent Komorowski z całą pewnością ma rację. Dylemat: bić się, czy nie bić, został rzeczywiście rozstrzygnięty. O tym, żeby się bić, nie ma już mowy i to nawet nie tylko dlatego, że atrapa państwa, na którego czele postawiony został prezydent Komorowski, do żadnej bitki nie jest zdolna. Współczesna Polska przypomina orła wypchanego: niby ma on wszystko to, co prawdziwy orzeł; i dziób i skrzydła i szpony, tyle, że nie lata. Przed dwoma laty wysłuchałem wykładu pewnego generała na temat stanu sił zbrojnych, który w konkluzji stwierdził, że poza kontyngentem askarisów, który wysyłany jest na zagraniczne misje, w których „gromi Murzyny”, albo inne taliby - oczywiście „po Bożemu” - a w wolnych chwilach „wzdycha do kraju” - w wojsku polskim nie ma formacji zdolnej do wykonania zadania militarnego innego, niż służba wartownicza. Może było w tym trochę przesady, ale jeśli nawet - to chyba niewiele, o czym może przekonać się każdy, kto zgłębi strukturę naszej niezwyciężonej armii. Szeregowców jest mniej więcej tyle samo, co oficerów, a podoficerów - dwukrotnie więcej niż oficerów - ale za to dowództw mamy ile tylko dusza zapragnie. Kim te wszystkie dowództwa dowodzą - Bóg jeden wie, bo prawdziwe w tym wszystkim są pewnie tylko pieniądze wypłacane każdego miesiąca - ale chyba nikt nie ma wątpliwości, że ci poprzebierani w mundury urzędnicy o żadnym sprzeciwianiu się wrogowi ani myślą. Ale niezależnie od tego że państwo jest rozbrojone - zgodnie zresztą z oczekiwaniami sformułowanymi jeszcze pod koniec lat 80-tych przez sowieckiego ministra spraw zagranicznych Edwarda Szewardnadze, który jako warunku sowieckiej zgody na zjednoczenie Niemiec oczekiwał przekształcenia obszaru między Związkiem Radzieckim a zjednoczonymi Niemcami w „strefę buforową” - nie będziemy się bili z jeszcze innego, może nawet ważniejszego powodu. Otóż zapanowało powszechne przekonanie, że życie ludzkie jest wartością najwyższą, a skoro „najwyższą”, to znaczy, że nie istnieje żadna inna wartość, dla której można by je poświęcić, a nawet - zaryzykować. Mogliśmy się o tym przekonać na przykładzie interwencji sił antyterrorystycznych w Sanoku, gdzie okazało się, że również w ocenie policji „życie i bezpieczeństwo” jest „najwyższym dobrem”. W tej sytuacji mężczyźnie osaczonemu w mieszkaniu nie pozostawało nic innego, jak taktownie zastrzelić i swoją panią i siebie, dzięki czemu wszystko mogło zakończyć się wesołym oberkiem. Wprawdzie w Kościele katolickim siłą inercji trwa jeszcze kult świętych męczenników, którzy najwyraźniej nie wiedzieli, że życie jest „najwyższym dobrem” i lekkomyślnie nim szafowali, mogąc przecież „bez swojej wiedzy i zgody” podpisać to czy owo, albo zapalić kadzidło przed posągiem Jowisza Najlepszego i Największego - ale tamten fundamentalizm już się skończył, przynajmniej w cywilizowanej Europie. Zresztą właśnie ze względu na ów fundamentalizm Kościół katolicki jest pod nieustającym ostrzałem nie tylko ze strony czcicieli nieubłaganego postępu, ale również przez mądrych, roztropnych i przyzwoitych. Mądrzy, roztropni i przyzwoici w żadne życie wieczne nie wierzą, więc chcieliby żyć przynajmniej długo, praktykując w tym celu różne cudowne diety i terapie - a w tej sytuacji wszelka myśl o poświęceniu życia, a nawet - o jego zaryzykowaniu jest oczywiście absurdalna. Trzecim powodem, dla którego o żadnym biciu się nie może być mowy, jest niebywały wzrost poziomu rozumu politycznego i realizmu w naszym mniej wartościowym narodzie tubylczym. Rozum polityczny i realizm nie dopuszcza myśli o jakimkolwiek ryzyku, a w tej sytuacji cała pomysłowość zostaje skierowana na obmyślanie przekonujących uzasadnień podporządkowania się cudzej woli. Wprawdzie jeszcze w hymnie narodowym wszyscy śpiewają: „co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy” - ale tak naprawdę to nikt nie traktuje tego serio. Więcej - właśnie wymachiwanie szablą już dawno zostało potępione w imię rozumu i realizmu politycznego, który nakazuje nie tylko nie sprzeciwiać się przemocy, ale pokochać ją - nawet bez wzajemności. W tej sytuacji nie pozostaje nam nic innego, jak wykorzystać okazję 150 rocznicy wybuchu Powstania Styczniowego do zastanowienia się, co z tamtych doświadczeń wynika dla współczesnej Polski. Wydaje się, że na uwagę zasługuje zwłaszcza jedno doświadczenie, które mimo upływu 150 lat nie tylko nie straciło, ale być może nawet nabiera niepokojącej aktualności. Mam oczywiście na myśli przypadek Leopolda Kronenberga, wybitnego przedstawiciela ówczesnych realistów, który może jednak ulegał niekiedy romantycznym uniesieniom. Jakże bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, iż na potrzeby powstania wyłożył milion rubli na zakup w Anglii karabinów i amunicji. Te karabiny w większości wpadły jednak w ręce Rosjan na skutek zdekonspirowania szlaków przerzutu przez pracującego dla rosyjskiej razwiedki szpiega Tugenholda, będącego sekretarzem płk Teofila Łapińskiego, organizującego przerzut. Ale to jeszcze nic w porównaniu z faktem, że po zakończeniu Powstania, rosyjski cesarz udekorował Leopolda Kronenberga orderem św. Włodzimierza III klasy, co wiązało się z dziedzicznym szlachectwem. Warto dodać, że do roku 1866 za udział w Powstaniu Styczniowym Rosjanie zesłali na Syberię co najmniej 250 tysięcy Polaków, a konfiskaty objęły 4254 majątki ziemskie, nie licząc zaścianków i mienia ludności miejskiej. Ponieważ w roku 1862 margrabia Wielopolski przyznał Żydom prawo nabywania majątków ziemskich, próżnię powstałą na skutek represji popowstaniowych w znacznej mierze wypełnili właśnie oni. W roku 1885 już 2966 majątków ziemskich stanowi własność Żydów. Można powiedzieć, że na Powstaniu Styczniowym najbardziej skorzystali właśnie oni, pomnażając wielokrotnie swój stan posiadania. I cóż z tamtych doświadczeń da się wykorzystać dla współczesnej Polski? Warto zwrócić uwagę, że podczas gdy w naszym nieszczęśliwym kraju każda partia urządza sobie własne powstanie, utworzony w początkach roku 2011 zespół HEART, którego celem jest „odzyskanie mienia żydowskiego w Europie Środkowej”, ani na chwilę nie przerywa działalności, a w tej sytuacji zakończenie jego prac jest tylko kwestią czasu. Ciekaw jestem, co wtedy uczyni pan prezydent Komorowski, albo jakiś inny, którego podsunie nam razwiedka - bo że nie wyciągniemy szabli, to już wiemy. Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. |