Jakieś obce smoki
Wpisał: Jarosław Marek Rymkiewicz   
27.01.2013.

„Jakieś obce smoki”

 

rozmowa z prof. Jarosławem Markiem Rymkiewiczem

 

26.01.2013 niezalezna

 

„Nazywanie Polaków, którymi owładnęła mongolska idea, lemingami czy jakoś podobnie łaskawie – traktowanie, poprzez tę nazwę, całej tej formacji jako czegoś trochę żałosnego, niemal zabawnego, właściwie sympatycznego – to jest wielki błąd językowy, błąd niedopuszczalny” – z prof. Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Joanna Lichocka.

Można właściwie rzec, że jesteśmy w niezłej sytuacji. Mamy już jasność – rewolucja Solidarności przegrała, została zatrzymana 13 grudnia 1981 r., wszystko to, co działo się potem, było mniej lub bardziej kontrolowane przez komunistów i dziś są oni panami sytuacji. Jesteśmy jakby w punkcie wyjścia.

Bardzo dobre radykalne rozpoznanie – i trzeba je wreszcie przyjąć, żeby zrozumieć coś z tego, co się teraz w Polsce dzieje. Trzeba je przyjąć przede wszystkim po to, żeby wiedzieć – co mamy robić dalej. Jak się ratować oraz uratować. Ale ja, Pani Joasiu, jestem jednak trochę innego zdania niż Pani. Mamy, owszem, całkowitą jasność – w tej sprawie, o której Pani mówi. Przegraliśmy, a to była wielka bitwa o wszystko, a więc przegraliśmy wszystko

13 grudnia, rewolucja Solidarności nie powiodła się, jeszcze jedno polskie powstanie zostało zduszone siłą, brutalnie przez dzicz moskiewską spacyfikowane – i Polską rządzą teraz, rządzą nadal ci sami ludzie, którzy rządzili nią w epoce PRL‑u. Może z czasem oni trochę się zmienili, nawet ucywilizowali (w PRL‑u  też się z czasem, z dziesięciolecia na dziesięciolecie, trochę zmieniali, cywilizowali), ale to jest ta sama formacja polityczna i duchowa. Mówiąc inaczej i wyraźnie: to nie jest polska formacja polityczna i polska formacja duchowa. To jest obce. To jest coś w rodzaju – odwołam się tu do mojego ulubionego filmu – coś w rodzaju ósmego pasażera „Nostromo”. Jakieś obce smoki. Jeszcze inaczej: to są namiestnicy czegoś, przysłani tu przez coś, po to, żeby czymś tu zarządzać – żeby nas, powolutku-powolutku, zlikwidować; żebyśmy, powolutku-powolutku, zniknęli w smoczej paszczy. Smocza paszcza otwiera się, zaglądamy tam i co widzimy?

Otóż to. W tym miejscu kończy się jasność i zaczyna kompletna ciemność – nie wiemy, skąd się oni, ci obcy, tutaj wzięli, kto ich tu przysłał, kto ich kontroluje oraz, nade wszystko, nie wiemy, czym oni tutaj zarządzają – co to jest za twór polityczny, państwowy, który tu założyli w roku 1989 i którym teraz władają. W PRL‑u to było jako tako jasne – przysłali ich Moskale (zwani wówczas Sowietami – tę nazwę można już wycofać), a twór był moskiewską kolonią czy moskiewskim protektoratem. A teraz domyślamy się tylko, jaki jest cel tego zarządzania: mamy zostać zlikwidowani, mamy zniknąć.

Ale dlaczego, w czyim interesie, kto to zarządził i komu o to chodzi? Ktoś niewątpliwie chce, żeby Polski nie było. To, co stało się 10 kwietnia pod Smoleńskiem, jasno tego dowodzi. Ale kto tego chce i dlaczego? I do jakiego stopnia ma jej nie być? Czy całkowicie? Nie wiadomo. Nie wiemy zatem niemal niczego. Ciemności jest więc znacznie więcej niż jasności – jasności tylko troszeczkę. Jeszcze tylko dwa zdania w tej sprawie. Ostrzegałbym tu przed takimi rozpoznaniami jak to Grzegorza Brauna – że Polską (tym, co może jeszcze jest lub mogłoby być Polską) rządzi teraz pięć obcych wywiadów. Czy może sześć. To jest rozpoznanie – niech mi Pan wybaczy, drogi Panie Grzegorzu – niepotrzebnie zasłaniające stan rzeczywisty, czyli bałamutne.

Polską rządzą teraz ciemne idee – idee postnarodowych nihilistów, którzy chcą Polskę i Polaków zlikwidować. Trzeba te idee rozpoznać – żeby je zniszczyć. Trzeba się zatem wprzód dowiedzieć, kto i gdzie je produkuje, i kto je tutaj, i na czyje polecenie, i za czyje pieniądze, rozpowszechnia.

Postkomuna. Dziś ma telewizyjną twarz Donalda Tuska. Nie – postkomunizm, ale właśnie postkomuna, z zapisaną w tym słowie nonszalancją wobec języka, kultury, wartości, zasad. To słowo kolokwialne, ale oddaje – jak mi się zdaje – charakter rządów Rychów i Zbychów zblatowanych z częścią ludzi dawnej opozycji.

I tu Pani ma rację – to jest postkomuna. Ale właśnie w tym miejscu – kiedy mówimy: postkomuna, post-kolonializm, państwo postnarodowe czy post-europejskie, a społeczeństwo post-historyczne – w tym miejscu wychodzi też na jaw nasza rozpaczliwa bezradność językowa (a zatem i duchowa) wobec tego, co stało się w ostatnich trzech dziesięcioleciach i co teraz dzieje się w Polsce. Nie potrafimy nazwać obecnej Polski, ustalić, co to jest za twór, opowiedzieć, jaka jest nasza tutejsza sytuacja. Nie rozpoznajemy ani samych siebie, ani naszego losu – ta bezradność wobec losu, bezradność językowa, prowadzi też do tego, że nie wiemy, co nas czeka. Nie potrafimy zobaczyć i ująć w słowa naszej przyszłości.

Mój trzyletni wnuk, Ignacy, przybiega do swojego ojca, wydaje z siebie straszliwy ryk, a potem, uznając, że już Wawrzka dostatecznie przestraszył, uśmiecha się i mówi spokojnie: – To jest język potworski. – To słowo wymyślone przez Ignacego dobrze ujmuje to, z czym mamy teraz w Polsce do czynienia. W telewizorach, w gazetach, na konferencjach prasowych potwór przemawia do nas językiem potworskim. Nasz tutejszy smok ryczy – może zawiadamia nas, że zostaniemy skonsumowani – a my jego straszliwy ryk próbujemy wyrozumieć, przetłumaczyć przy pomocy różnych dziwnych terminów: post-kolonializm, postkomunizm, a może post-historia czy coś w tym rodzaju. Smok, oblizując się po konsumpcji, powiada zaś: – Mówię językiem potworskim, więc nie musicie, a nawet nie możecie mnie rozumieć.

– Pan Jarosław Kaczyński mówił niedawno, że to, co tu mamy, to jest kondominium. Jak rozumiem: moskiewsko-pruskie. Ja próbowałem wytłumaczyć sobie Polskę jako twór postkolonialny, byłą moskiewską kolonię. Teraz porzucam ten język – uważam, że dałem się zwieść pewnej modzie intelektualnej, językowi amerykańskich naukowców. Polska to nie jest ani państwo postkolonialne, ani kondominium. Tu się coś innego dzieje, coś groźniejszego. Nasi wrogowie – tutejsi, miejscowi wrogowie Polski i Polaków – ja ich nazywam naszymi wewnętrznymi Moskalami – to nie jest formacja postkolonialna.

To jest coś innego – coś, co się zalęgło i odwiecznie istnieje w głębi polskiej duszy. No może nie odwiecznie, może od jakichś trzystu lat – od pierwszych lat XVIII wieku, kiedy to wojska cara Piotra I weszły w granice Rzeczypospolitej. To prawdopodobnie właśnie wtedy pewna część wolnych Polaków, obywateli Rzeczypospolitej, uznała, że można żyć w mongolskiej niewoli, pod carskim knutem – i całkiem nieźle, całkiem przyjemnie w tej niewoli prosperować. Potem ta mongolska idea – że bezpieczniej, czyli lepiej jest być carskim niewolnikiem niż wolnym Polakiem, polskim anarchistą – ta idea, zagnieździwszy się w duszy polskiej, rozrastała się i szukała dla siebie, przez wieki, różnych politycznych, ideowych, a nawet estetycznych, ale przede wszystkim życiowych, praktycznych uzasadnień.

Opisywała tę złowieszczą ideę, tę polsko-ruską formację duchową polska literatura, opisywali ją Stefan Żeromski i Eliza Orzeszkowa. Byli tym porażeni i przerażeni. Nazywanie teraz tych Polaków, którymi owładnęła ta mongolska idea, lemingami czy jakoś podobnie łaskawie – traktowanie, poprzez tę nazwę, całej tej formacji jako czegoś trochę żałosnego, niemal zabawnego, właściwie sympatycznego – to jest wielki błąd językowy, błąd niedopuszczalny.

Lemingi to ci, którzy przyjechali z małych miasteczek i wsi do wielkiego miasta, znaleźli tu pracę, i którym się wydaje, że najważniejszym problemem w Polsce jest wysokość rat kredytów i legalizacja marihuany. Dają się regularnie nabierać na PO i Palikota. Czym innym jest chyba jednak grupa ludzi tworząca obóz władzy, ona, owszem, trzyma rząd dusz lemingów, różni się jednak od tych nieszczęsnych postaci. Lemingi, przynajmniej w klasycznym znaczeniu tego pojęcia, to pogubione, nie za dużo wiedzące i jeszcze mniej rozumiejące dzieci III RP. Wewnętrzni Moskale – jeśli użyć Pana terminologii – mają klucz do ich wyobraźni i sposobu myślenia, przez media, instytucje kultury, finanse. Widać w różnych miejscach, jak ludzie starego systemu, różni funkcjonariusze medialni próbują rozciągnąć to pojęcie na przykład na dobrze ustawionych ludzi nomenklatury PRL‑u. Ale klasyczny leming – jak mi się zdaje – jest po gwałtownym awansie z małej wioski i ogląda TVN.

Pomiędzy kimś, kto jest, jak Pani to nazwała, funkcjonariuszem medialnym, a kimś takim, kto wziął kredyt w szwajcarskich frankach i chcąc utrzymać się na powierzchni życia, musi być posłuszny tym, którzy mają władzę (czyli musi być posłuszny telewizorowi), jest oczywiście znaczna, nawet olbrzymia różnica – jeśli chodzi o pozycję społeczną. Różnica duchowa jest minimalna albo żadna – wszyscy oni, i ci, co gadają w telewizorze, i ci, którzy bezmyślnie wierzą w to, co gadają ci gadający, są niewolnikami.

A jeśli są niewolnikami, no to zdradzili, wyzbywając się wolności, najświętszą, najważniejszą, fundamentalną ideę naszej Rzeczypospolitej. Tym samym zdradzili wspólnotę wolnych Polaków – nas zdradzili. A jeśli nas zdradzili, no to mamy poważne dziejowe pytanie – co należy zrobić ze zdrajcami. Jaki ma być los tutejszych niewolników mongolskiego cara. Dlatego powiedziałem, że tu się dzieje coś bardzo groźnego. Bo to nie może zostać tak, jak jest – nie możemy współżyć na naszej ziemi ze zdrajcami, z wieloma pokoleniami zdrajców. Polska nie może być własnością tutejszych wewnętrznych Moskali, nawet jej resztki, jeśli to są resztki, nie mogą stać się ich łupem. Polska jest dla Polaków. Oczywiście, nie mam na myśli jakichś etnicznych Polaków, bo takich pewnie w ogóle nie ma, a sam jestem raczej etnicznym Tatarem, z tatarskiego rodu, który kiedyś osiedlił się pod Mariampolem i Winksznupiem. Albo jestem, jeśli ktoś woli, etnicznym Niemcem, z rodu, który osiedlił się na granicy rosyjsko-pruskiej.

Ale wróćmy do rzeczy – co zrobić z tymi, którzy nie chcą już być Polakami? I czy w ogóle coś możemy jeszcze z nimi zrobić? Bo może jest tak, że oni są tu już w większości? I że Polacy, powolutku-powolutku, w sposób ewolucyjny, a więc niemal niedostrzegalny, tracą swoją polską tożsamość? Obcy smok nas pożera i już wielu pożarł? Poruszamy się w ciemności, weszliśmy w jakąś noc historyczną, a więc nawet i tego nie wiemy – jak wielu nas jest i czy jest nas tylu, że damy sobie radę z wewnętrznymi Moskalami. Dobrze byłoby przeprowadzić jakieś sondaże, które powiedziałyby nam, ilu jest jeszcze w Polsce prawdziwych Polaków (nie etnicznych, ale prawdziwych – to znaczy wiernych Polsce, jej wielkiej idei), ale wszystkie sondaże teraz kłamią, z samej ich smoczej natury są kłamliwe, więc i tego się nie dowiemy.

 

Autor: Joanna Lichocka

Żródło: Gazeta Polska