Władza, która leży na ulicy | |
Wpisał: Izabela Brodacka | |
02.02.2013. | |
Władza, która leży na ulicy
Hierarchia naturalna część III Izabela Brodacka
W trzeciej części rozważań o władzy i o hierarchii naturalnej chciałabym opisać przygodę mego dobrego znajomego. Jest on wyśmienitym żeglarzem i alpinistą przemysłowym. Jeżeli ktoś chce, może obejrzeć go sobie na skrzydle ogromnego wiatraka. (http://naszeblogi.pl/33100-walka-z-wiatrakami) [I na okładce mej ksiązki „O energetyce dla użytkowników i sceptyków” – jeszcze mam... MD] Marek jest indywidualistą i nie ma żadnych ambicji przywódczych. Nie narzuca nikomu swego zdania i poglądów. Nie ma skłonności do udzielania dobrych rad i do wtrącania się w cudze życie. A jednak chcąc nie chcąc został kiedyś zmuszony do kierowania ogromną akcją ratowniczą.
Wracał samochodem do domu. Gdzieś w okolicach Tczewa natrafił na karambol. W samochodach byli uwięzieni ludzie, pogotowie czekało na straż, a straż na policję, albo odwrotnie. W każdym razie nikt nie brał się do ich ratowania. Nie mogąc tego znieść Marek zachęcił przypadkowych kierowców do podjęcia akcji. Pod jego kierunkiem wyciągali z samochodów rannych i zabitych. Musiał podejmować niezwykle trudne i szybkie decyzje. Straż spontanicznie oddała się pod jego komendę. Pogotowie i policja też. Wielokrotnie chciał się wycofać, ale co chwila ktoś zgłaszał się z jakimś problemem. Zaczęto tytułować go inspektorem. Nie miał najmniejszego zamiaru podszywać się pod kogokolwiek i zupełnie nie cieszyły go wyrazy uznania. Cały czas myślał jak tu po angielsku czmychnąć. Ale okazało się to niemożliwe. Musiał koordynować akcję do końca. To klasyczna sytuacja, gdy- jak to się mówi- władza leży na ulicy, bo nikt jej nie chce. Jest to również sytuacja, gdy w wyjątkowo dotkliwy sposób odczuwa się ciężar władzy. Wiem coś o tym. Podczas kursu narciarstwa wysokogórskiego w Pięciu Stawach w 71 roku uczestniczyłam jako obsługa techniczna w wycieczce narciarskiej do Morskiego Oka. W tamtą stronę szliśmy przez Szpiglasową Przełęcz. Do mnie i pewnego Francuza, przewodnika z Chamonix, należało poręczowanie podejścia. Bawiliśmy się świetnie. Nauczyłam go mówić „uwaga lód” i jeszcze kilku innych, przydatnych w trudnych sytuacjach słów. Był bardzo utalentowany językowo. [W odróżnieniu od Autorki, ja jestem „bezpruderyjny”, mogę więc poinformować, że tych „słów” było ledwie CZTERY, każdy łobuz - i postępowa paniena - może je Wam zacytować. MD] Uczestnicy kursu, w większości goprowcy z Beskidów, jeździli wprawdzie świetnie na nartach, ale nie znali zbyt dobrze Tatr. Były też narciarki z jakiegoś nizinnego klubu, zupełnie bez doświadczenia górskiego. Ku mojemu zgorszeniu, które manifestowałam pełnymi oburzenia, ale cichymi ( bo lawiny) okrzykami, maszerowały jedna za drugą, po swoich śladach, podcinając w ten sposób płaty śniegu. Na Szpiglasowej Przełęczy był na szczęście lód, więc nie groziła wędrowcom lawina i poręczówki też się trochę przydały. Wracaliśmy przez Świstówkę nocą i w gęstej mgle. Prowadzący nas starszy przewodnik zachowywał się dość dziwnie. Gdy trzeci raz, po swoich śladach, obchodziliśmy kociołek Świstówki zwróciłam mu dyskretnie uwagę. Powiedział, że się źle czuje i przekazał pełną władzę w moje ręce. Wcale nie byłam zachwycona. Doskwierał mi ciężar odpowiedzialności. Francuz niewiele mógł mi pomóc. Był pierwszy raz w Tatrach. Poszliśmy w górę granią Miedzianego wybierając żleb do zjazdu. Zaproponowałam inny niż wybrali sobie narciarze, nie znający zupełnie tego terenu. „OK, ale jedziesz pierwsza” – powiedzieli. Za chwilę stałam na dole, we mgle, pokrzykując. Poruszałam się popularną techniką „dupozjazdu” z czekanem. Francuz też okazał się dobry w tej technice. A po chwil jak duchy pojawili się narciarze. Pokonali żleb skacząc, bo był oczywiście zbyt wąski, żeby dało się kręcić . Po 30 minutach grzaliśmy się przy piwie w schronisku. [Dodam, bo znam to z opowiadań, że następnego dnia „doświadczeni narciarze” poszli sprawdzić ten żleb, którym oni chcieli zjeżdżać. Był podcięty. md] Zasada - chcesz rządzić to sobie rządź -ale sprawdź na własnej skórze skutki swoich decyzji wydawała mi się wyjątkowo słuszna i sprawiedliwa.
Obecna władza tym różni się od władzy sprawowanej w dawnych wiekach, że losy rządzących i rządzonych w zasadzie się nie przecinają. Żaden współczesny dowódca nie zawoła jak król Ryszard III: „A horse! A horse! My Kingdom for a horse!” bo żaden król nie idzie do ataku na czele swoich rycerzy i nie ginie gdzieś tam pod Bosworth . Na marginesie- choć Ryszard III przeszedł do historii popularnej jako zbrodniarz przepełniony żądzą władzy, tak naprawdę był dobrym administratorem, żołnierzem i strategiem i był w swoich czasach bardzo lubiany i popularny. Zupełnie inaczej niż popularna jest obecnie królowa brytyjska, której zadaniem jest godne noszenie różowych i niebieskich garsonek oraz ogródka warzywnego na kapeluszu, a zadaniem jej rodziny jest zajmowanie opinii publicznej ślubami, rozwodami i skandalami. Jak dobrze wiemy prawdziwą rolą współczesnej monarchii jest dostarczanie wzruszeń kucharkom. [Ach, gdzież te kucharki... Kogóż teraz przytulić w kurytarzu?? MD]
Współczesny dowódca nie przelewa krwi i nie dzieli losu żołnierzy. On tylko przesuwa chorągiewki na mapie. Rządzących i rządzonych nie łączy wspólny los, nie jadą na tym samym wózku. Jest to zresztą bardziej ogólna prawidłowość. Architekt nie mieszka na ogół w domu, który projektuje, rolnik nie je żywności, którą produkuje. [wtrąt gaduły: Znajomy producent „doskonałych wędlin” , gdy zapraszał przyjaciół na wesele córki, zastrzegał, by się nie bali: wędliny będą wiejskie, prawdziwe. MD]
Posłowie nie muszą martwić się o wiek emerytalny i kolejkę do operacji. Nie dotyczą ich ustawy, które uchwalają dla innych. [Ani o burdel czy pied-a-terre: Fundują sobie(z podatków) na Marszałkowskiej 60 md] Brak wspólnoty interesów oznacza całkowitą alienację władzy. Rządzeni godzą się raz na cztery lata uczestniczyć w rytuale legitymizowania grupy ludzi, którzy przez te najbliższe cztery lata będą starali się - wbrew interesom rządzonych - zabezpieczyć siebie i swoje rodziny na kilka pokoleń naprzód. Rządzący wiedzą dobrze, że odkąd wsiedli na karuzelę władzy, ich losy i losy zarządzanej wspólnoty nigdy się już nie przetną. Władza, której nikt nie chce, bo niesie ze sobą zbyt wielką odpowiedzialność leży być może nawet i na ulicy, natomiast o władzę, która daje same przywileje, bez odpowiedzialności, walczy się zaciekle, nie przebierając w środkach. A oto komentarz uczestnika: ...nie wiem kto by zarządzał akcją, gdybym to ja się wywalił, a pozostałe dwa kajaki by przetrwały. Może zarządzić w takiej sytuacji potrafi tylko ktoś "nieumoczony"? Może przywódcą może być tylko ktoś, kto nie musi myśleć tylko o tym kiedy będzie mógł zdjąć przemoczoną koszulkę? Ziemkiewicza uważam za najlepszego analityka naszej rzeczywistości, ale kiełbasa do grilla i tanie piwo to zbytnie uproszczenie. Ci od grilla nigdy nie zostaną przywódcami. Sądzę, że jest u nas trochę wybitnych przywódców, którzy są tak przemoczeni i zziębnięci, że trudno od nich wymagać czegoś więcej niż myślenia o śpiworze, koniaku i suchych majtkach. Pozdrawiam, Mikołaj |
|
Zmieniony ( 05.02.2013. ) |