Gen. W. Jaruzelski, matrioszki | |
Wpisał: Kazimierz Maciejewski | |
02.02.2013. | |
Gen. W. Jaruzelski, matrioszki
S t r o n a • byłych działaczy • Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża Posted in ■ historia by Kazimierz Maciejewski on 1 Luty 2010
W końskim łajnie siedzą dwa żuczki. Jeden pyta drugiego: “Tatko! popatrz, obok woda czysta, trawa zielona, a w górze niebo takie niebieskie, a my wciąż grzebiemy się w gównie. Dlaczego?”, Drugi na to: “Bo widzisz synu, to wciąż jest nasza ojczyzna”.
Tajna historia Polski Wybaczcie, tyle spraw ciekawych kręci się koło nas, a ja wciąż o polityce, wciąż grzebię się w … Do przypomnienia sprawy “matrioszek” skłoniły mnie nie tylko monity internautów, ale także toczący się proces generała W. Jaruzelskiego et consortes, dzięki któremu znowu odżyły niegdysiejsze mity. Przypominana relacja jest zbyt obszerna, by ogłaszać ją w jednej kupie. Będzie więc kup kilka. Zapraszam do dyskusji. “Matrioszka” – baba w babie, a w tej babie jeszcze jedna baba z babą w środku. Baby są drewniane (przeważnie bukowe lub brzozowe), barwne, można je kupić prawie na każdym większym bazarze. “Matrioszki” wywiadów są nieco inne. Zbudowane z krwi i kości oraz żywego mięska. Mają żelazne zdrowie, nienaganne maniery, przyjemną aparycję i nerwy ze stali. Działają jak roboty – tylko na sygnał centrali. Chociaż mózgi mają nieprzeciętnie wielkie, gdyż inaczej by nie przetrwały ani minuty wyłowieni przez wrogie kontrwywiady, to ich faktycznym mózgiem jest areopag służb specjalnych. Teoria służb specjalnych zna ta sprawy od wieków. Zarówno wywiady, jak i kontrwywiady stosowały ją jednak w incydentalnych wypadkach. Dopiero sowieckie służby specjalne wykorzystały ją na znacznie szerszą skalę. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych tym sposobem posłużyły się również służby specjalne Peerel, głównie kontrwywiad, kierowany w latach siedemdziesiątych przez gen. Pożogę, a później cała Służba Wywiadu i Kontrwywiadu, kierowana przez tego samego generała. Metoda ta pomogła W. Pożodze umieścić na Zachodzie kilkuset agentów, z których niektórzy nigdy nie zaczęli swojej pracy. Sposób jest prosty. Wywiad lub kontrwywiad, planując umieszczenie liczącego się agenta w wybranym państwie, przygotowują odpowiedniego kandydata, czasami z wieloletnim wyprzedzeniem, czasami zaczynając szkolić adepta od dziecka. Upatrzony kandydat w odpowiednio wybranym momencie zastępuję inną osobę, wcielając się w jej postać. Oczywiście zastąpiony zostaje zlikwidowany.
W czasie pisania książki Byłem gorylem Jaruzelskiego, opartej m.in. o relacje płk. A. Gotówki, były szef goryli generała wielokrotnie wspominał o zasłyszanej teorii podmian osób celem “wyhodowania” agenta wpływu. Chodziło o gen. W. Jaruzelskiego. Nie traktowałem tych relacji poważnie (podobnie jak i nie czynię tego obecnie), nie umieściłem o nich wzmianki w książce. Gdy jednak z innych źródeł usłyszałem podobne “rewelacje”, czuję się w obowiązku zasygnalizować problem. Sięgam po notatki (nie autoryzowane). Najmłodszy generał w LWP. Najmłodszy wiceminister. Najmłodszy minister. Członek Biura Politycznego. Pierwszy sekretarz partii. Wreszcie prezydent, już na pół wolnej Polski, ale jeszcze z sowieckimi wojskami w środku. Przecież jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych do Moskwy szły z Warszawy sprawozdania o ruchach kadrowych w naszej armii, podpisywane niekoniecznie przez polityków dawnego reżimu. Tego nie można osiągnąć bez pomocy potężnych służb specjalnych Imperium. Mam dziwne przeczucie, że Jaruzel Belwederski jest wytworem radzieckich służb specjalnych. *** Opowiedziałem tę historyjkę generałowi W. Jaruzelskiemu. Usłyszałem: Bzdury! . W. Jaruzelski, matrioszki [cz. II], mecenas Jeżeli misja wyjdzie na jaw jeszcze przed rozpoczęciem, trzeba zabić szpiega i wszystkich, którym udzielił on informacji. Sun Tzu Ciekaw jestem, co w kontekście zacytowanych słów Sun Tzu myślicie o gen. Piotrze Jaroszewiczu? Wydaje mi się, że to bardzo zagadkowa historia, której nie chciano wyjaśnić. Podobnie, jak chyba nie chciano wyjaśnić sprawy morderstwa gen. M. Papały. No i to wleczenie sprawy wypadku prof. Geremka. Mam wątpliwości co do użytego określenia. Nie jestem pewien czy to wypadek czy przypadek. Katastrof samochodowych, dużych i małych VIP-ów, ci u nas dostatek. Rozstrzygnięć: wypadek albo przypadek? – mało. Wypadki chodzą po ludziach. Przypadki po służbach specjalnych. Czyż to nie zastanawiające? Przypominam – jestem zdecydowanym przeciwnikiem spiskowej teorii dziejów i gorącym zwolennikiem spisków polityków. Ale do brzegu! Tę historyjkę również opowiedziałem generałowi W. Jaruzelskiemu. Usłyszałem: Tej historyjki nie opowiadałem generałowi W. Jaruzelskiemu. Domyślałem się odpowiedzi. Mecenasa znałem od zawsze. Był wychowankiem mojego przyjaciela ze Służby Wywiadu i Kontrwywiadu. Mecenas śpi spokojnie, bo wie, że ma w IPN czyste konto. Papirusy dotyczące jego mozolnego trudu z lat 70/80, w 1989 r. zmieniły mp. Dlatego mecenas je z ręki tym, którzy dysponują zasobem dotyczącym jego dorobku. W tym miejscu dodam, że nie są to ludzie, którym warto zaryzykować i dać się ogolić brzytwą. Przekonałem się o tym osobiście. Moi przyjaciele, na szczęście, zamiast brzytwy, umiejętnie posłużyli się organami [45 lat praktyki do czegoś zobowiązuje]. Przez naiwnych zwanymi organami sprawiedliwości [za Levinasem: sprawiedliwość to przede wszystkim prawo głosu]. . W. Jaruzelski – proces, L. Wałęsa, Grudzień ‘70, matrioszki [cz. III] …Stanowczo za daleko poszliśmy w uprzejmości względem zabobonnych mędrków. Wypada raz wreszcie z tym skończyć, odróżnić hipotezę naukową od widzimisię demagoga, naukę od fantazji, uczciwy wysiłek filozoficzny od pustej gadaniny. A to tym bardziej, że owa gadanina miewa, niestety, tragiczne skutki… Jan Maria Bocheński W oczekiwaniu na igrzyska olimpijskie poobserwowałem igrzyska sądowe. Bronił się W. Jaruzelski et consortes. Generał bronił się milcząc. Nacierała prokuratura. Arbitrem był Lech Wałęsa. Sprawa szła o Grudzień ‘70. Słuchając zadziwiająco nieprecyzyjnej paplaniny zastanawiałem się, czy tak poważne grono osób nie potrafi dostrzec paradoksu w tym, co robi? Z całym szacunkiem dla chęci oraz późniejszych dokonań, kiedy to L.W. stał się, obok Jana Pawła II, drugim rozpoznawalnym Polakiem w świecie, ale słuchanie fantazjowania niegdysiejszego elektryka na temat tego, co się w grudniu 1970 r. działo w Białym Domu, kto i o czym decydował itp., itd. zakrawa na kpinę. Czyż tak trudno pojąć, że aby powiedzieć coś rozsądnego o faktycznym przebiegu tragedii na Wybrzeżu, nie wystarczy chcieć. Trzeba jeszcze przeczytać jakieś 50-100 metrów akt, przestudiować z 50 książek, przesłuchać 3-5 km taśmy magnetofonowej z nagraniami oraz przede wszystkim, zebrawszy świadków z obu stron barykady, przeprowadzić coś na kształt wizji lokalnej, albo przynajmniej podróży historycznej, ustalając krok po kroku przebieg wydarzeń, rejestrując co kto mówił, co robił, a nawet gdzie stał etc… Uczestnikiem takiej wizji, jako jeden z relantów, mógłby być i powinien być Lech Wałęsa. Mógłby i powinien być uczestnikiem takiego przedsięwzięcia nie dlatego, że L.W. był w latach 80. przywódcą potężnej ”Solidarności”, która wstrząsnęła światem dwubiegunowym, i nawet nie dla tego, że następnie piastował urząd prezydenta RP, a dlatego, że w grudniu roku 70. L.W. był aktywnym uczestnikiem wydarzeń w Trójmieście. Ale, dodajmy od razu, uczestnikiem, który nie mógł wiedzieć co się działo nie tylko w najważniejszych gmachach Peerelu, ale nawet co się działo w gabinetach lokalnych kacyków Gdańska, Gdyni, Sopotu… Czego się wówczas dowiemy? Ano chociażby tego, że w Trójmieście na długo przed wybuchem konfliktu prowadzono działania operacyjne, m.in. z udziałem ówczesnego wiceministra MSW gen. F. Szlachcica; że w pierwszej, kilkusetosobowej grupie stoczniowców, która opuściła stocznię wychodząc na miasto, znalazło się ok. 50 kadrowych pracowników służb specjalnych, a każdy z nich miał nielichą grupkę agentów i informatorów, którzy dobrze wiedzieli, co mają krzyczeć i robić; że w czasie wydarzeń funkcjonowało 7 [słownie: siedem] sztabów decyzyjnych, których nikt nie koordynował; że o wszystkim na bieżąco informowany był E. Gierek – ówczesny sekretarz KW PZPR w Katowicach [informatorem był Szlachcic, a łączność telefoniczną, z pominięciem środków MSW, zapewniał generałowi ówczesny zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds bezpieczeństwa płk W. Pożoga]; że działy się dziwne sprawy związane z kluczowym dla masakry w Gdyni, uruchomieniem kolejki; że dziwnym trafem zaginęły notatki do meldunków 6-cio godzinnych o sytuacji w Trójmieście, opracowywanych przez specjalny zespół KW MO, a podpisywanych przez płk. Kolczyńskiego i Pożogę… Że wreszcie w Warszawie zawiązany był nieco egzotyczny sojusz personalny w składzie: S. Kania, E. Babiuch, W. Jaruzelski i F. Szlachcic. Sojusz, który promując E. Gierka, równocześnie odstrzelił od fotela I sekretarza KC PZPR W. Gomułkę. Czyż nie był to swoisty zamach stanu, który następnie, 12 grudnia 1981 r., powtórzono w nieco zmodyfikowanej formie [ale także z decydującym udziałem W. Jaruzelskiego wspartym przez F. Siwickiego, Cz. Kisczaka i M.F. Rakowskiego]? Uf!!!, długo by o tym pisać. Jedno jest pewne – o tym wszystkim L. Wałęsa nie miał, bo nie mógł wówczas mieć najmniejszego pojęcia. Na jakiej podstawie i dlaczego więc dziś wystawia laurki gen. W. Jaruzelskiemu? Dlaczego o tym wspominam? Bo jeszcze potrafię się dziwić. Poza tym pamiętam słowa Edwarda. Krasińskiego, przekonującego: Ja nie mam koncepcji I do tego widzimisię dorzucam, zgodnie z obietnicą, ostatni odcinek o matrioszkach. Tak niegdyś zanotowałem słowa gen. W. Pożogi dotyczące tego tematu. Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu tłumaczył mi: W tej fazie przygotowań liczyły się najdrobniejsze elementy. Im więcej szczegółów dało się zgromadzić, tym lepiej. Była to żmudna, trwająca nieraz latami praca dla wielu setek ludzi. Trud się opłacił. Nasi agenci szybko się adaptowali do zmienionych warunków, błyskawicznie awansując. Niektórzy zostali adoptowani przez z góry upatrzone przez nas rodziny. Kontakty z niemiecką rodziną nawiązywano przeważnie poprzez Czerwony Krzyż lub ogłoszenia prasowe. Z kilkunastu naszych w ten sposób wysłanych pracowników kontrwywiad niemiecki rozszyfrował tylko jednego. Stało się tak w wyniku głupoty agenta, który poczuł się zbyt pewnie w Niemczech, nie zniszczył otrzymanych od nas materiałów i w końcu wpadł. Wyrwaliśmy go jednak z niemieckiego więzienia. Przypomnieliśmy Niemcom, że są nam winni rewanż za Wenzla. Pamiętali. Zachowali się jak dżentelmeni. Oddali naszego agenta za darmo. Co by jednak nie powiedzieć, to te przedsięwzięcia peerelowskich służb specjalnych były parodią klasycznej idei matrioszek. Parodia parodią, jednak dzięki tej metodzie sporo łupów do Kraju Pieroga i Zalewajki przywieziono. Zupełnie inną sprawą jest, ile z tych łupów było przydatne w kraju, a ile przekazano do Wielkiego Nadzorcy. Będzie jednak okazja szerzej o tym wspomnieć przy okazji wpisu poświęconego pewnemu dżentelmenowi z serialu TVN “Szpieg”. Cóż, dżentelmeni służb specjalnych dżentelmenami, a matrioszki matrioszkami. Interesującym byłoby rozejrzenie się ile matrioszek pozostawił w Kraju Pieroga i Zalewajki mój niezastąpiony przyjaciel gen dyw. Witalij Pawłow. Można domniemywać, że… . Henryk Piecuch • piecuch.pl • 2008.07/08 Wikipedia o Henryku Piecuchu: W 1959 r. Henryk Piecuch rozpoczął 3-letnie studia w Oficerskiej Szkole Wojsk Ochrony Pogranicza. Na trzecim roku tych studiów wstąpił do PZPR. Był członkiem tej partii do jej rozwiązania. W latach 60. bez zezwolenia swoich przełożonych, zaczął publikować pod pseudonimami artykuły w takich czasopismach jak np. Taternik, Gazeta Robotnicza czy Nowiny Jeleniogórskie. Z powodu obowiązków służbowych w WOP-ie oraz pracy dziennikarza, miał kontakty z funkcjonariuszami różnych służb specjalnych, m.in. polskich, sowieckich, NRD, RFN, angielskich, amerykańskich, francuskich, czechosłowackich, węgierskich, izraelskich, szwedzkich. W trakcie pracy zawodowej kilkakrotnie bezskutecznie próbowano go zwerbować, jako agenta różnych służb, zarówno polskich jak i radzieckich. Zamach na Jana Pawła II spowodował, iż szerzej zainteresował się działalnością służb specjalnych, zwłaszcza metodami ich pracy. Zaczął robić analizy korzystając z posiadanej wiedzy i dostępnych materiałów. Kolejnym impulsem była deklaracja ówczesnego wiceministra w MSW, szefa służb wywiadu i kontrwywiadu, gen. brygady Władysława Pożogi (później gen. dywizji), o większym otwarciu w udostępnianiu informacji, wygłoszona na konferencji prasowej wiosną 1981. Dzięki temu po 3 latach zrobił z nim serię wywiadów oraz uzyskał dostęp do wielu odtajnionych materiałów. Wykorzystał je m.in. w książce “Siedem rozmów z generałem dywizji Władysławem Pożogą” (1987) i jej poszerzonych wydaniach (1993, 1996). W latach 80. pozyskał z archiwum MSW, kilkadziesiąt metrów bieżących akt, które do dziś wykorzystuje w swoich publikacjach. |